Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz


Pobierz

Pobierz

Zanim nadejdzie jesień

Już tylko kilka dni dzieli nas od drugiej tury wyborów prezydenckich w naszym nieszczęśliwym kraju. Emocje w związku z tym narastają lawinowo tym bardziej, że właśnie z udziałem obydwu pretendentów odbyła się debata i teraz rozgorzał spór o to, kto ją wygrał. Ta sytuacja przypomina opowiadanie Stanisława Lema, jak to dwaj władcy toczyli ze sobą wojnę. Trwała ona 10 lat, a potem jeszcze cztery – bo ta końcówka miała na celu rozstrzygniecie, kto wygrał tamtą pierwszą część. Miejmy jednak nadzieję, że po niedzieli emocje opadną tym bardziej, że według wszelkiego prawdopodobieństwa  kandydat przegrany złoży gratulacje wygranemu, a obydwaj szczęśliwie zapomną o większości obietnic złożonych podczas podlizywania się wyborcom. Szczęśliwie – bo realizacja chociaż połowy z nich doprowadziłaby do skokowego wzrostu wydatków państwowych, co musiałby się przełożyć na zwiększenie fiskalnego rabunku obywateli, no i oczywiście – zwiększenie tempa przyrostu długu publicznego, z którym i tak nikt nie wie, co zrobić.

Ale zapominanie o wyborczych obietnicach ma w przypadku kandydatów na prezydenta jeszcze jedną przyczynę. Z konstytucyjnego usytuowania urzędu prezydenta wynika, że ma on właściwie tylko dwie ważne kompetencje: inicjatywę ustawodawczą i prawo weta. W każdym razie swoje wyborcze obietnice może realizować przede wszystkim przy pomocy tych dwóch narzędzi. Warto zwrócić uwagę, że skuteczność tych kompetencji zależy od posiadania przez prezydenta odpowiedniego zaplecza parlamentarnego. W przeciwnym razie każda jego inicjatywa ustawodawcza może zostać odrzucona, podobnie, jak każde weto. W takiej sytuacji prezydent byłby tylko bezradnym strażnikiem przysłowiowego żyrandola. Z tego punktu widzenia jesienne wybory parlamentarne wydają się znacznie ważniejsze od aktualnych wyborów prezydenckich – bo te jesienne wybory zdecydują o zapleczu parlamentarnym, a więc – również o możliwościach wybranego w niedzielę prezydenta.

A jesienne wybory zapowiadają się ciekawie nie tylko ze względu na nieznany rezultat, jaki uzyskają kandydaci antysystemowi z Pawłem Kukizem na czele, ale również – ze względu na podmiankę, jaką na gwałt przygotowują na polskiej scenie politycznej nadzorujące ją bezpieczniackie watahy. Przygotowywana jest partia firmowana przez prof. Leszka Balcerowicza i Władysława Frasyniuka. To ugrupowanie ma na celu zastąpienie Platformy Obywatelskiej, która nie dość, że się opatrzyła, to jeszcze  obciążyła wieloma aferami. W tej sytuacji lepiej by w ogóle zniknęła z politycznej sceny – ale najpierw trzeba przygotować alternatywę, na którą z okrętu PO mogłyby przeskoczyć wszystkie szczury – no a do tego pan prof. Balcerowicz, co to modernizował nasz nieszczęśliwy kraj na wszelkie możliwe sposoby, nadaje się jak znalazł, podobnie jak legendarny pan Władysław  Frasyniuk, zabezpieczający reputację nowej partii zarówno na odcinku legendarnym, jak i salonowym. Podobnie jest na lewicy, gdzie gwiazda biłgorajskiego filozofa wydziela z siebie już tylko smrodliwy kopeć, a w dodatku dwa dotychczasowe filary w osobie Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego mogą wkrótce mieć całkiem inne zmartwienia. W jednej z gazet wychodzących w Los Angeles natknąłem się na artykuł sugerujący, że Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller mogą być wkrótce zmuszeni do zaśpiewania i zatańczenia przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze w związku z tajnymi więzieniami CIA w Starych Kiejkutach. Jeśli nawet jakoś wykręcą się sianem przed kryminałem, to lepiej, żeby się przynajmniej przez pewien czas nie pokazywali na oczy. Dlatego bezpieczniacy nadzorujący tubylczą scenę polityczną szykują drugą podmiankę pod przewodnictwem prof. Jana Hartmana, Wandy Nowickiej i Magdaleny Środziny. Nowa partia będzie nie tylko zaszczepiała wśród absolwentów akademii pierwszomajowych nową wersję światopoglądu naukowego, ale również przygotowywała mniej wartościowy naród tubylczy na nadejście szlachty jerozolimskiej.

Bo tylko patrzeć, jak znowu nasilą się naciski, przede wszystkim ze strony amerykańskiej, by Polska zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym. Mam nadzieję, że Polonia amerykańska zdąży się zmobilizować na tyle, by przed przyszłorocznymi wyborami w USA dać do zrozumienia tamtejszym politykom, iż czasy, kiedy uzyskiwali oni polskie głosy za darmo, należą już do przeszłości. Bo państwo, podobnie jak naród, ma interesy obiektywne, niezależnie od tego, kto akurat jest prezydentem – i to właśnie jest taki interes.

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj