To nas Niemcy wypędzili

Z Benedyktem Wietrzykowskim, prezesem Stowarzyszenia Gdynian Wysiedlonych, rozmawia Mariusz Bober



Kiedy dokładnie wypędzono Pana rodzinę z Gdyni?

– Tuż po zajęciu Gdyni przez Niemców 14 września 1939 r. zorganizowano przyjazd Adolfa Hitlera do miasta (17 września). Z tego powodu na zajętych przez Niemców terenach aresztowano wszystkich mężczyzn i młodzież męską powyżej 14. roku życia. Gdyby Hitlerowi cokolwiek się stało, 4 tys. zakładników zostałoby zamordowanych. Wśród nich znalazł się także mój ojciec i kuzyn. Prowadzono ich w kierunku Witomina. Obu udało się uciec podczas marszu. Ojciec ukrywał się w lasach niedaleko naszego domu. 15 października, kiedy zaczęły się przymusowe wysiedlenia w Gdyni, pod nasz dom podjechały ok. 5.00 nad ranem niemieckie samochody. Mamę, mnie i starszą siostrę wywieziono nieoplandekowanymi ciężarówkami w kierunku Generalnej Guberni. Miałem wtedy zaledwie 6 miesięcy, a siostra 2,5 roku. Niemcy wyrzucili mieszkańców wszystkich domów przy naszej ulicy, by dać zakwaterowanie przybyszom z Rzeszy i przesiedleńcom (Baltendeutsche), którzy objęli władzę w mieście i w porcie.

Dokąd skierowano Pana rodzinę?

– Początkowo wieziono nas w kierunku Generalnej Guberni. Jednak po drodze niemieckie wojsko zatrzymało samochody, każąc nam wysiadać, bo potrzebowali aut. Mama poprosiła kierowców, by podwieźli nas w okolice Poznania, gdzie kazano im jechać po broń. Po dwóch tygodniach dotarliśmy do miejscowości Krobia. Mieszkali tam dziadkowie ze strony mamy. Mama musiała pracować przy obrządku krów i świń u Niemca, Franza Waigta, któremu przekazano gospodarstwo odebrane wypędzonym Polakom. Gdy dołączył do nas ojciec, zatrudniono go w pobliskim tartaku, który okupanci przekazali z kolei córce Waigta – Hildzie. Razem z siostrą musieliśmy po ukończeniu 5. roku życia paść gęsi i kaczki. Kiedyś przez nie o mało się nie utopiłem w sadzawce. Wróciliśmy do naszego domu w wagonach bydlęcych 15 maja 1945 oku. Rodzice na nowo uruchomili sklep kolonialny, który posiadali przed wojną. Prowadzili go jednak tylko do kwietnia 1950 r., kiedy to komuniści dokonali nacjonalizacji przemysłu i handlu. Naszą rodzinę wywieziono na Żuławy jako przedstawicieli „klasy kapitalistycznej”.

Kto zagarnął sklep rodziców po wypędzeniu z Gdyni?

– Zapewne ktoś z mieszkańców, którzy po wkroczeniu Niemców podpisali tzw. listę narodowościową. Bowiem część ludzi mieszkających w Gdyni założyła wtedy nazistowskie opaski i podpisała listę. Niemcy wynagradzali często ich służbę, oddając im mienie zagrabione Polakom. Po zakończeniu wojny wielu z tych folksdojczów albo reichsdojczów zostało w mieście i, o dziwo, komuniści ich zrehabilitowali, ponieważ wstępowali do Polskiej Partii Robotniczej. I znów obejmowali stanowiska kierownicze w mieście, tym razem z nadania komunistów. Jednak 80 proc. gdynian nie podpisało niemieckiej listy narodowościowej. Wielu mieszkańców po powrocie do domów w mieszkaniach byłych folksdojczów widziało swoje meble, artykuły gospodarstwa domowego itp.

Po upadku PRL nie zrekompensowano poszkodowanym utraconego mienia?

– Niestety nie. Choć żyjemy w wolnej Polsce od prawie 10 lat, bezskutecznie domagamy się uznania nas za osoby represjonowane, bowiem regulująca przyznawanie takiego statusu ustawa o kombatantach i niektórych osobach represjonowanych ze stycznia 1991 r. zawiera zapis, że osoby ubiegające się o to musiały przejść przez tzw. obozy przejściowe. Tymczasem powstały one, a zwłaszcza Centrala Przesiedleńcza, dopiero w marcu 1940 r., a więc już po naszym wysiedleniu. Mimo apeli kierowanych do posłów, prezydentów, premierów, marszałków Sejmu, Rzecznika Praw Obywatelskich nie udało nam się dotąd doprowadzić do zmiany tych zapisów.

To trochę dziwna sytuacja, zwłaszcza w kontekście roszczeń Związku Wypędzonych…

– Niemcy sami uciekali, bojąc się Sowietów i ich zemsty za zbrodnie, których dokonały wojska niemieckie. Gdy kończyła się wojna, niezliczone wozy z dobytkiem wyjeżdżały do Niemiec, dokąd uciekali osadnicy. Nam zaś nikt nie zrekompensował strat. Mamy listę niemal 7 tys. Polaków, którzy wrócili do Gdyni po zakończeniu okupacji i złożyli w latach 1945-1947 w Urzędzie Miasta Gdyni kwestionariusze utraty mienia bądź ponieśli straty wojenne. Mój ojciec złożył taki kwestionariusz opiewający na sumę blisko 110 tys. przedwojennych złotych.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl