Spróbuj pomyśleć


Pobierz Pobierz

Trucizna sączy się nieustannie

Szanowni Państwo!

Właśnie minęło 18 lat od dnia, kiedy minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski, z trybuny sejmowej, na oczach całej Polski, oskarżył ówczesnego premiera rządu Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji, a więc – o zdradę stanu. Minęło 18 lat – i nikt nie został z tego powodu pociągnięty do odpowiedzialności przed żadnym niezawisłym sądem. A przecież ktoś chyba powinien – bo jeśli premier Józef Oleksy rzeczywiście był tym szpiegiem, to na dobry porządek dzisiaj powinien być już starym nieboszczykiem – a jeśli szpiegiem nie był, no to Andrzej Milczanowski powinien dożywać swoich dni w jakimś lochu, jęcząc i płacząc de profundis. Tymczasem widzimy, że Józef Oleksy przypomina księżyc w pełni; jest pełen wigoru i planów na przyszłość, również jako doradca ekologiczny prezydenta Komorowskiego, któremu na pewno niejedno ekologicznie doradza. Andrzej Milczanowski aż takiej kariery nie zrobił, ale – zważywszy na to, że w odróżnieniu od Józefa Oleksego, nie był funkcjonariuszem Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego – zakonspirowanej jaczejki wewnątrz razwiedki wojskowej – to powinien być ze wszystkiego, a już zwłaszcza ze swego losu, zadowolony.

Przypominam o tamtej sprawie co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że w roku 1995 sprawą ochrony kontrwywiadowczej naszego nieszczęśliwego kraju zajmowały się Wojskowe Służby Informacyjne.  Skoro tak, to nietrudno uchwycić związek przyczynowy między nimi, a brakiem jakichkolwiek konsekwencji publicznego oskarżenia premiera rządu o szpiegostwo. Jestem przekonany, że to właśnie Wojskowe Służby Informacyjne, wykorzystując rozbudowaną agenturę w organach ścigania, wymiarze sprawiedliwości, w mediach, no i oczywiście – wśród Umiłowanych Przywódców ze wszystkich partii, a zwłaszcza – z ugrupowań parlamentarnych – nie tylko doprowadziły do zatuszowania tej sprawy, ale i do jej wyrugowania ze społecznej pamięci. Trudno o lepszą ilustrację faktu, że III Rzeczpospolita nie jest państwem poważnym – bo trudno uważać za poważne państwo, w którym bezkarnie uchodzi oskarżenie – wszystko jedno; prawdziwe, czy fałszywe – o zdradę stanu.  Nic zatem dziwnego, ze widząc to, zagranica również nie traktuje Polski poważnie. Dlaczegóż by poważne państwa miały traktować serio nasz nieszczęśliwy kraj, skoro mają tutaj na zawołanie tylu agentów, ile dusza zapragnie? Na tym przykładzie widać, że Wojskowe Służby Informacyjne nie służyły państwu polskiemu, tylko na zasadzie przyzwyczajenia, które jest drugą naturą, wysługiwały się naszym okupantom w zamian za obietnicę możliwości dalszego pasożytowania na polskim narodzie i polskim państwie. Co więcej – nie można chyba mówić o tym tylko w czasie przeszłym, skoro właśnie wydało się że szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, która wypączkowała z Wojskowych Służb Informacyjnych, pan generał Nosek, jeszcze w roku 2010, zaraz po katastrofie w Smoleńsku, podpisał cyrograf o współpracy z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa?

Drugim powodem, dla którego wracam do tamtej sprawy sprzed 18 lat, jest wysuniecie przez Umiłowanych Przywódców z Sojuszu Lewicy Demokratycznej i dziwnie osobliwej trzódki posła Janusza Palikota oskarżenia o szpiegostwo na rzecz Rosji przeciwko Antoniemu Macierewiczowi. Sami oskarżyciele przyznają, że nie mają żadnych dowodów, ani nawet poszlak, więc skoro w takiej sytuacji tego rodzaju oskarżenia podnoszą, to nietrudno podejrzewać, iż kieruje nimi ta sama ręka, która nie tylko  nakręca ich codziennie rano i wieczorem, żeby ćwierkali  kuranty na zadaną nutę, ale i w razie potrzeby potrafi odciąć ich ze stryczka.

Warto tedy przypomnieć, że Antoni Macierewicz już raz był oskarżany o zamach stanu. Mam oczywiście na myśli próbę ujawnienia komunistycznej agentury w strukturach państwa, podjętą 4 czerwca 1992 roku w następstwie uchwały lustracyjnej Sejmu z 28 maja. Ta próba się nie udała, bo została storpedowana przez obydwie strony umowy „okrągłego stołu”, dzięki której komunistyczna soldateska zapewniła sobie kontynuowanie okupacji i rozkradania Polski za demokratycznym parawanem, rozstawionym przez konfidentów generała Czesława Kiszczaka. W ten sposób pępowina łącząca PRL z III Rzeczpospolitą nigdy nie została nie tylko przecięta, ale nawet naruszona. W rezultacie już 23 lata sączy się przez nią nieustannie komunistyczny jad, zatruwając polityczną i społeczną atmosferę.

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj