Polska… ale jaka?


Pobierz Pobierz

Z ks. abp. Sławojem Leszkiem Głódziem, metropolitą gdańskim, rozmawia
Małgorzata Pabis

Rok 2010 zapisze się w pamięci Polaków jako rok katastrofy smoleńskiej –
zginął prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką oraz wiele osób pełniących
najważniejsze funkcje w państwie. Czy ta tragedia czegoś nas nauczyła? Były
deklaracje polityków, solidarność ludzi… Czy cokolwiek z tego zostało?

– Każda tragedia jest przestrogą w wielu wymiarach i zawsze powinna nas
czegoś uczyć. Jednak w przypadku tragedii smoleńskiej odnosimy wrażenie, że
tragedia ta nie wzbudziła w sercach Polaków żadnej zgody, miłości, potrzeby
pojednania, potraktowania nadrzędnych spraw Ojczyzny ponad wszystko. Nie
przyniosła nawet zatroskania państwa o ofiary ani woli jej upamiętnienia. Jak
widzimy, działania dotychczas podejmowane są częściowe, z różnymi podtekstami,
unikami, a to drażni społeczeństwo. Ta rana goi się wolniej. O tym, że ona jest,
wszyscy wiemy. Powstała, bo była to tragedia tak wielkich rozmiarów, że trzeba
naprawdę wiele czasu, by od tych wydarzeń odejść. Kościół w tej sprawie ma także
prawo zabierać głos, gdyż wśród ofiar było 11 osób duchownych, w tym ks. bp
Tadeusz Płoski, ordynariusz polowy, abp Miron Chodakowski, arcybiskup Kościoła
prawosławnego, a także ks. płk Adam Pilch, naczelny kapelan Kościoła
ewangelicko-augsburskiego. Stąd niech nikt się nie dziwi, że zabieramy głos.
Mamy ku temu moralne prawo, ale nie tylko moralne.

Mijający rok to też czas walki o krzyż, która wpisuje się w obronę religii
w życiu publicznym. To zmaganie nadal będzie nam towarzyszyć?

– Już z dystansu możemy popatrzeć z większym spokojem na to, co rozegrało się
na Krakowskim Przedmieściu. Jednakże już wtedy widać było różne nurty tych
manifestacji, wrogości do Krzyża, pogardy dla ludzi inaczej myślących, inaczej
definiujących swoją wiarę, i to bez wątpienia było znakiem bardzo groźnym i z
tego należy wyciągać wnioski. Jednak tu jest też wiele odpowiedzialności po
stronie władz publicznych, w szerokim tego słowa znaczeniu. A czy będzie nam to
zmaganie nadal towarzyszyć? Mam nadzieję, że nie. Że ta lekcja czegoś nas
nauczyła, a życie będzie toczyło się dalej. Musimy mieć jednak świadomość, że
społeczeństwo nie jest już monolitem. To, co się wydarzyło, musi być jednak dla
nas przestrogą, bo im więcej mówi się o pluralizmie, o demokracji, o tolerancji
– to mamy takie paradoksy – tym mniej tego wszystkiego jest. I tu powtarza się
niejako wiersz: "Szli i wołali: 'Polska! Polska!’. Wtem Pan Bóg zza krzaka:
'Polska, ale jaka?’". Toczy się dziś walka o kształt Polski – Polska… ale
jaka? Bo nie można dziś mówić, że jest jedna nieomylna partia, bo to już żeśmy
przeżywali. Społeczeństwo – zwłaszcza średnie i starsze pokolenie – ma to w
pamięci.

W odchodzącym roku przeżywaliśmy w Kościele Rok Kapłański ogłoszony przez
Ojca Świętego Benedykta XVI. Jakie są jego owoce dla kapłanów?

– Jako przykład dla kapłanów został postawiony św. Jan Maria Vianney, kapłan,
pasterz małej cząstki Kościoła. A przykład to wzór do naśladowania. My
przybliżyliśmy nie tylko jego postać, ale także wszystko to, co z kapłaństwem
się wiąże: świętość, pragnienie i dążenie do większej doskonałości, a także
uczulenie wiernych na sprawy powołań kapłańskich, bo to nie są dwa światy, które
żyją obok siebie, a kapłani nie są krasnoludkami, które spadają z nieba, ale
pochodzą z konkretnych środowisk, parafii, rodzin. A te rodziny dziś nie zawsze
sprzyjają powołaniu kapłańskiemu. Na przykładzie seminarium gdańskiego widzę, że
na 90 alumnów 20 pochodzi z rodzin rozbitych. Jest to pewien barometr
społeczeństwa. Optymiści pocieszają, że we Francji i innych krajach jest gorzej.
Ale spójrzmy, jak zmienia się obraz trwałości małżeństwa sakramentalnego w
Polsce. Wróćmy jednak do kapłanów – Panu Bogu dziękujemy za dar kapłaństwa,
którym Kościół w Polsce jest jeszcze obdarzany, a on go pielęgnuje i go ma. Bo
powołania kapłańskie do seminarium w relacji do przyrostu naturalnego nie
maleją. To nas cieszy i staramy się taki stan utrzymać. To zaskakuje wszystkie
sąsiednie Kościoły i środowiska wrogie Kościołowi, a także te laickie, które nie
mogąc przypisać Kościołowi takiego spadku, przypisują mu różne grzechy. Jednakże
nie mówimy, że jesteśmy aniołami chodzącymi po ziemi.

W ostatnich tygodniach byliśmy świadkami nacisków na kapłanów. Czy
kapłani, np. w kwestii wygłaszania kazań, mogą ulegać presji poprawności
politycznej?

– Myślę, że to, czego byliśmy świadkami w ostatnich dniach, to był epizod,
który nie będzie ograniczał naszej autonomii głoszenia i treści kazań. Cenzury
już nie ma. Została zniesiona, a Kościół nigdy się z nią nie pogodził – nawet za
PRL, nie mówiąc już o czasach obecnych. A próby nacisku każdej władzy zawsze
były i są. Cezar nigdy nie zrezygnował z chęci siadania na tronie, na ołtarzu. O
to będą się zawsze toczyły spory, ale Kościół nigdy nie pozwoli, aby Cezar zajął
miejsce, które jest zarezerwowane dla Pana Boga. Te próby znamy także z historii
PRL i z czasów zaboru austriackiego. Czasem może jakieś echa niektórzy politycy
chcieliby przywołać.

Podsumowując rok 2010, nie sposób nie wspomnieć o beatyfikacji ks. Jerzego
Popiełuszki. Co ten męczennik komunizmu chce dziś przekazać Polakom?

– Oczekiwania były dwa: na beatyfikację Ojca Świętego Jana Pawła II i ks.
Jerzego Popiełuszki. Ponieważ ks. Popiełuszko w procesie kanonicznym był uważany
za męczennika, nie trzeba było udowodnienia cudu i proces był łatwiejszy.
Wystarczyła jego męczeńska śmierć. Dlatego też szybciej został wyniesiony na
ołtarze. To było także pragnienie Ojca Świętego, by ks. Popiełuszko był
wyniesiony na ołtarze. Tę decyzję przyjęliśmy z wielką radością. Sama
uroczystość w Warszawie była tego dowodem. Świat pracy obrał go na swojego
patrona. Należy pamiętać, że to ks. Popiełuszko razem z ks. Jankowskim
zainicjowali pielgrzymki świata pracy do Częstochowy. Przez pierwsze trzy lata
to oni prowadzili te pielgrzymki, byli za nie odpowiedzialni i zwrócili się do
Episkopatu Polski o nadanie im formy w wymiarze struktury Episkopatu Polski. I
tak się stało. Beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki ma bardzo szeroki wymiar.
Święci i błogosławieni nie są ogłaszani na jeden rok. Ich świadectwem zostaje
wzbogacony cały Kościół w Polsce, Kościół powszechny – postawą kapłana, który
przyjął słowa św. Pawła "Zło dobrem zwyciężaj", człowiekiem zasad, odwagi i
wierności w służbie ludziom zwykłym, prostym, robotnikom wołającym o godność
ludzkiej pracy, o godność człowieka. To były nade wszystko myśli przewodnie jego
kazań, nauczania. Taki pozostanie nie tylko w naszej pamięci; pozostanie jako
przykład, wzór do naśladowania – także w pokoleniu młodych księży.

Co Ekscelencję najbardziej niepokoi w relacjach państwo – Kościół?

– Papierkiem lakmusowym, znakiem, barometrem w relacji państwo – Kościół jest
stosunek do Ordynariatu Polowego. Dlaczego? Tak jest we wszystkich krajach, i
tak było i jest w Polsce. Ordynariat Polowy jest Kościołem szczególnym,
wojskowym, o podwójnej zależności. Użycza duchowieństwa dla wojska, konkretnie,
także w różnych misjach. Jednocześnie wypełnia swoje posłannictwo ewangeliczne.
Każdy biskup polowy ma dwóch przełożonych: przede wszystkim Ojca Świętego, bo
jest duchownym, ale także jest w strukturach wojska. I tu, jeżeli państwo nie
wyważa pewnych spraw – tak było za czasów mojej 14-letniej posługi, kiedy były
chwile bardzo trudne, dramatyczne, cięcia finansowe itd., sytuacje, z którymi
udawałem się do prezydenta – znajduje to swoje odbicie w Rzymie podczas
oficjalnych wizyt. Potem jakoś się ułożyło. Obecni włodarze muszą zdawać sobie z
tego sprawę. Kościół katolicki, biskupi bacznie obserwują, co się dzieje w
Ordynariacie Polowym i jak on jest postrzegany przez władze rządowe, wojskowe,
gdyż to oddaje rzeczywistą atmosferę w relacji państwo – Kościół. Rządzący
powinni pamiętać, że pacyfiści są niemal pod naszymi drzwiami i w interesie
państwa jest, by mieć w Kościele sojusznika. A w relacjach ogólnych? Jestem
przewodniczącym Komisji Wspólnej. Ze strony państwa przewodniczy jej minister
Jerzy Miller. Podczas naszych spotkań uczestniczy po 5 członków z każdej strony,
i muszę powiedzieć, że nie wszystkie nasze postulaty zostały zrealizowane.
Gdybym miał określić nasze relacje, przywołałbym pewną historię. Kiedyś
zapytałem litewskiego kardynała, jak układają się relacje Litwinów z Łotyszami,
a ten odpowiedział: "Kochamy się, ale z daleka". Myślę, że te słowa odpowiadają
aktualnej sytuacji w relacjach państwo – Kościół w Polsce. Oczywiście,
chcielibyśmy, aby były one poprawne, abyśmy wzajemnie się wspierali w różnych
dziedzinach. Przecież jest wiele takich zagadnień – dobro Ojczyzny, wychowanie
dzieci i młodzieży… Przypomnę, że kiedy odzyskaliśmy niepodległość, państwo
budowane było jakby dwutorowo – na Legionach i na Kościele. Na nich tworzone
były zręby państwowości. To uczy, że mając za sojusznika Kościół katolicki,
który jest nośnikiem spraw narodowych, nauczycielem Narodu, nie wolno go
lekceważyć. Przy tej okazji wspomnę jeszcze, że w Polsce jest wielu polityków,
którzy niosą sztandar swojego katolicyzmu, ale nic za tym nie idzie. To
wprowadzanie opinii publicznej w błąd co do własnego katolicyzmu i własnych
postaw. To mieszanie ludziom w głowach. Każdy katolik powinien znać naukę
Kościoła, do którego się przyznaje, i żyć z nią w zgodzie – także w Sejmie,
Senacie czy innych instytucjach.

Gdyby Ekscelencja mógł wybiec nieco w przyszłość i powiedzieć, co dobrego
czeka nas w przyszłym roku? Doczekamy się beatyfikacji Jana Pawła II?

– Mam nadzieję, że w pierwszej połowie roku będziemy przeżywać beatyfikację
Jana Pawła II, na którą tak bardzo czekamy. W związku z tym chciałbym życzyć
Polakom, żeby postać Papieża Polaka, naszego rodaka, już z Nieba uczyła nas
znowu, byśmy "nie gasili ducha", "byśmy dochowali wierności dziedzictwu" i "nie
deptali własnych korzeni". Niech te słowa zabrzmią i sprawią, że nie będziemy
ulegać zbiorowej amnezji, abyśmy nie zaprzepaścili wszystkiego, co jest naszą
tradycją, skarbem. Życzę większej harmonii w społeczeństwie i zrozumienia spraw
publicznych. Niech nowo wybrani samorządowcy: prezydenci, burmistrzowie,
wójtowie i radni wiedzą, że służą dobru wspólnemu i zostali obdarzeni wielkim
mandatem zaufania. Redakcji "Naszego Dziennika" – jedynemu dziennikowi, który
nie poddał się mechanizmom merkantylnym, według zasady: "Kto płaci, ten rządzi",
i pozostał niezależny – życzę, by cieszył się dużą poczytnością.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj