Myśląc Ojczyzna: ” W oczekiwaniu na rozstrzygnięcie”


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!


Popularne porzekadło głosi, że „wedle stawu grobla”, zaś przysłowie wyraża tę samą myśl, iż „tak krawiec kraje, jak mu materii staje”. Sprawdza się ono co do joty w naszym życiu politycznym. Zaraz po świętach dyskurs polityczny ponownie zdominował spór między aktualnym prezydentem Lechem Kaczyńskim, a byłym prezydentem Lechem Wałęsą. Poszło o to, że Lech Wałęsa nazwał Lecha Kaczyńskiego „durniem” – o co ten się obraził. Sprawą zajęły się nawet organy wymiaru sprawiedliwości, ale nie dopatrzyły się one przestępstwa z uwagi na specyficzne właściwości umysłowe Lecha Wałęsy.
Ta ocena byłego prezydenta naszego państwa, jakiej dokonały organy wymiaru sprawiedliwości, jest bardzo podobna do komentarza, jakim Maurycy Mochnacki określił był wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza i jego rolę w życiu Królestwa Kongresowego: „los swej ironii wobec nas dalej posunąć nie chciał. Może tez i nie śmiał”.
Okazało się jednak, że tym razem los został wystawiony na ciężką próbę, bo Lech Wałęsa oświadczył, że słowa „dureń” użył rozmyślnie, w intencji spowodowania badań prezydenta Kaczyńskiego przez specjalistów. Jak się okazuje, spór między obydwoma mężami stanu dotyczy fundamentalnych spraw naszego państwa.
Ktoś może powiedzieć, ze to nieprawda, ze takie epitety niczego do politycznego dyskursu nie wnoszą. To prawda, ale z drugiej strony – wedle stawu grobla. Po akcesji do Unii Europejskiej, która nastąpiła 1 maja 2004 roku, od polskich dygnitarzy coraz mniej już zależy. Nie mogąc zatem spierać się już o prawy zasadnicze, spierają się, o co jeszcze mogą. Czy takie spory mają sens – to inna sprawa. Ze swej strony zawsze uważałem, że kto słucha pana Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi i wydaje mi się, że gdyby prezydent Kaczyński częściej, a może nawet zawsze, puszczał wypowiedzi Lecha Wałęsy mimo uszu, to nic by mu się nie stało. Takie postępowanie doradza też słynny autor wierszy dla dzieci, pisząc: „jaki taki kundys krzepki, ani dbał o te zaczepki. Psu nie honor bić się z kotem. Co mu po tem?” Stało się jednak inaczej i oto polska scenę polityczną zwolna dominuje spór między byłym i urzędującym prezydentem.
Całe szczęście, ze nie dołączył do niego były prezydent Aleksander Kwaśniewski, ale pewnie ma inne zmartwienia. Oto aresztowany został w Warszawie pan Peter Vogel, który tak naprawdę nazywał się kiedyś Filipczyński i był skazany na 25 lat więzienia za zabicie starszej pani. W niejasnych okolicznościach w roku 1983 przedostał się z więzienia do Szwajcarii, gdzie zaraz został bankierem i uważany był za „kasjera lewicy”. Niektórzy podejrzliwi ludzie uważają w związku z tym, że ucieczka skazańca Filipczyńskiego, a także jego późniejsze przepoczwarzenie się w bankiera Petera Vogla, zostało zaaranżowane przez razwiedkę, która potrzebowała posłusznego cerbera do pilnowania pieniędzy, jakie razwiedka ukradła państwu polskiemu, między innymi za pośrednictwem „Pewexu” i schowała w szwajcarskich bankach.
Przyjazd pana Vogla do Polski dowodzi, iż myślał on, że po przejęciu władzy przez Platformę Obywatelską, kraj nasz jest już dla niego całkowicie bezpieczny. Aresztowanie w tych okolicznościach może wywołać w nim poczucie silnego rozgoryczenia i to właśnie, jak sądzę, może bardzo martwić Aleksandra Kwaśniewskiego.
Nie tyle dlatego, że to on właśnie pana Vogla ułaskawił, ale przede wszystkim – z uwagi na pieniądze, których przepoczwarzony z szubienicznika bankier tam pilnował. Warto przypomnieć, że wszelkie próby poruszania tego tematu zawsze prezydenta Kwaśniewskiego bardzo denerwowały. Kiedy w 1996 roku tygodnik „Wprost”, będący podówczas medialną odkrywką tej części razwiedki, która związała się z prezydentem Wałęsą, ujawnił część informacji o krociach schowanych w szwajcarskich bankach, prezydent Kwaśniewski zagroził, że jeśli jeszcze jedno słowo na ten temat się ukaże, to zarządzi „lustrację totalną”. Groźba podziałała; już następnego dnia panowie Kuroń i Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego pojednawczy list, prosząc tylko, żeby premier Józef Oleksy, właśnie oskarżany o szpiegostwo na rzecz Rosji, podał się do dymisji. Tak się stało i od tej pory, nikt poza mną, nigdy do tej sprawy nie wracał.
No a teraz – pan Vogel aresztowany! Jeśli tylko przejdzie do porządku nad ostrzegawczymi sygnałami instynktu samozachowawczego, może wielu osobom przysporzyć różnych zgryzot. Na to, jak sądzę, liczy Donald Tusk, który na pewno będzie próbował wykorzystać tę okazję do nowego ułożenia modus vivendi z lewica w obliczu spodziewanego Anschlussu Polski do Unii Europejskiej.
Bo wiele wskazuje na to, iż nastąpi kompromis w sprawie ratyfikacji Traktatu Reformującego, zwanego niekiedy złośliwie „Lesbońskim”. Platforma zgodzi się, by Prawo i Sprawiedliwość przyozdobiło swoją zgodę na ratyfikację jakimś listkiem figowym, być może nawet zerwanym z tej figi, którą PiS boi się pokazać przeciwnikom Anschlussu. W rezultacie w dni parzyste będziemy mogli pryncypialnie „bronić interesu narodowego”, zaś w dni nieparzyste – „normalizować stosunki z sąsiadami” – w czym specjalizuje się Platforma Obywatelska, tworząca dziś główną siłę polityczną potężnego stronnictwa pruskiego.
Tymczasem „sąsiedzi”, to znaczy – Niemcy, podjęły decyzję w sprawie tak zwanego „widocznego znaku”, czyli upamiętnienia po wsze czasy przesiedleń ludności niemieckiej po drugiej wojnie światowej. Pan redaktor Cichocki ubolewa w „Rzeczpospolitej”, że rząd niemiecki całkowicie zignorował wszystkie zastrzeżenia, jakie zgłaszała „strona polska”. Niewiarygodne, ale nie pomógł nawet „profesor” Bartoszewski, przed którym – jak nas zapewniano – zgina się w Niemczech każde kolano. Najwidoczniej w tych zapewnieniach było sporo przesady, podobnie zresztą, jak w innych sprawach wiążących się z Władysławem Bartoszewskim. Najwyraźniej Niemcy musieli dojść do wniosku, że dla naszego „skarbu narodowego” wystarczy nagroda „Szkła w rozumie”, o której Państwu już wspominałem.
Ale bo też, w odróżnieniu od naszego państwa, którego dygnitarze już tylko przekomarzają się ze sobą o różnicę inteligencji, albo troszczą o listki figowe lub też martwią, co może zostać wykryte – Niemcy są państwem poważnym, które – po pierwsze – potrafi sformułować swój interes państwowy, a po drugie – konsekwentnie go realizować, wprzęgając w tę służbę również nasze stronnictwo pruskie.
Przypominam zatem, że jeszcze w połowie lat 90-tych ówczesny minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec Mikołaj Kinkel w liście do Radia Kolonia przypomniał, że Niemcy nigdy nie uznały tzw. wypędzenia, a w podpisanym z Polską traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, sprawę roszczeń majątkowych osób prywatnych pozostawiły otwartą.
Przypominam też, że w kilka lat później Bundestag podjął uchwałę, uroczyście dziękując wszystkim niemieckim rządom, że w sprawie „wypędzeń” zajmowały „konsekwentne stanowisko”. Polegało ono na uznawaniu „wypędzeń” za „sprzeczne z fundamentalnymi zasadami prawa narodów”. Jest oczywiste, że utrzymywanie takiego bezprawia w nieskończoność tolerowane nie będzie, bo gdzie jak gdzie, ale w Unii Europejskiej sprawiedliwość musi wreszcie zatriumfować. Czyż nie po to ona istnieje, czyż nie dlatego Niemcy przez cały czas ją finansują?
W tej sytuacji ciekawe, co wcześniej się wyjaśni i rozstrzygnie: czy spór między prezydentem Lechem Kaczyńskim, a byłym prezydentem Lechem Wałęsą, czy sposób, w jaki Polska będzie musiała zadośćuczynić „dziejowej sprawiedliwości”?

Mówił Stanisław Michalkiewicz

drukuj