fot. Br. Maciej Jabłoński

[TYLKO U NAS] O. M. Jabłoński OFMCap o swojej posłudze w RŚA: Dla tych ludzi ważne jest to, żeby zatrzymać się, porozmawiać, usiąść przy ognisku, powygłupiać się z dziećmi. To jest fundament do tego, żeby głosić Chrystusa

Dla tych ludzi jest ważne to, żeby zatrzymać się, porozmawiać, usiąść przy ognisku, powygłupiać się z dziećmi, zapytać, jak praca na polu, kto się urodził, kto umarł. I wtedy słyszysz: „Ojcze, wiesz co? Zaczynasz nas rozumieć – mieć czas”. To jest fundament do tego, żeby głosić Chrystusa – mówił o. Maciej Jabłoński OFMCap, misjonarz posługujący w Republice Środkowoafrykańskiej. Jest proboszczem, medykiem, a także przybranym ojcem dla 120 sierot.

o. Maciej Jabłoński, kapucyn, jest misjonarzem w Republice Środkowoafrykańskiej od czterech lat. Posługuje w parafii w Ngaoundaye w północno-zachodniej części kraju, tuż przy granicy z Czadem i Kamerunem. Nie jest w stanie określić, kiedy dokładnie poczuł misjonarskie powołanie.

– Jak już byłem w zakonie, myśl o Afryce mniej lub bardziej mi towarzyszyła. Czasami to schodziło na dalszy plan – zaznaczył.

Polscy kapucyni posługują w krajach, które są wyjątkowo niespokojne (Republika Środkowoafrykańska, Sudan Południowy). Potrzeba w nich pokoju i wiele modlitwy, by ten nastał.

– Do niedawna w Republice Środkowoafrykańskiej działało 15 grup rebelianckich. Można liczyć, że 80 proc. kraju było poza jakąkolwiek kontrolą rządu. Bardzo kulawego rządu – tam wszystko jest „sklejone taśmą klejącą” i funkcjonuje na zasadzie prowizorki. Jest wojennie, co tu dużo gadać. Ludzie się boją. Moja parafia prawie od dwóch lat jest areną działań wojennych, gdzie ludzie uciekają z domów, boją się o własne życie, giną – i od strzałów, i od min, także pokój jest potrzebny – zwrócił uwagę zakonnik.

Wyjaśnił przy tym, że nazwa Ngaoundaye w języku pana oznacza „gniazdo skorpionów”.

– Śmieję się sam do siebie, że siedzę na gnieździe skorpionów i uważam, żeby coś mnie nie użarło – zażartował misjonarz.

Dodatkowo ludność Republiki Środkowoafrykańskiej jest mocno zróżnicowana religijnie.

– W większości to są chrześcijanie, ale chrześcijanie różnych denominacji protestanckich – często sekt protestanckich. Katolików w tym kraju jest 10-15 procent – wskazał kapłan.

Zaznaczył, że Kościół jest dla tamtejszych ludzi znakiem nadziei.

– To bardzo mocno widać. Jak Pan Bóg dawał, nieraz po roku i kilku miesiącach dojeżdżałem do wiosek, które znikały z powierzchni ziemi, bo ludzie uciekali i odradzały się. Była droga, żeby dojechać – ludzie mówili: „Ojcze, to, że tutaj coś jest, to jest powrót Boga i znak dla nas, że może będzie inaczej, może zaczniemy żyć normalnie”. To były wizyty po dramatycznych wydarzeniach – mówił o. Maciej Jabłoński.

Wspominał, że mieszkańcy jednej z takich wiosek woleli kryć się na polach czy w buszu, bo tam było bezpieczniej niż w ich własnych domach, gdzie rebelianci mogli ich łatwo znaleźć i zamordować. Kiedy w końcu udało im się powrócić do domów, partyzanci napadli na wioskę i zgwałcili 30 kobiet na raz. Kapłan przyznał, że nie mógł być z tymi ludźmi, kiedy doświadczali tej tragedii.

– Nie dało się dojechać do tych ludzi, być z nimi w tym cierpieniu, bo były podłożone miny. Później ludzie mówili: „Ojcze, nie jedź, bo cię zobaczą – białego. Możesz zginąć”. Musiałem poczekać na sposobną chwilę, aby tam pojechać. To było spotkanie bardzo żywe, radosne, ze łzami – łzami szczęścia – podkreślił duchowny.

Zaznaczył, że w ogarniętym wojną kraju Kościół stanowi też azyl.

– Wokół katedr czy kościołów parafialnych błyskawicznie, w ciągu kilku, godzin powstają wioski uchodźców. Potrafi przyjść po kilkaset, kilka tysięcy osób mówiąc: „Tutaj będziemy bezpieczni. Tutaj nic się nie stanie” – wskazał  misjonarz.

Parafia Ngaoundaye rozciąga się na obszarze 100 kilometrów. Na jej terenie według szacunków mieszka ok. 100 tys. ludzi.

– Katolików (ochrzczonych) według rejestrów chrztu mam ok. 11 tysięcy. Część umarła – wiadomo. Dużo jest sympatyków, ale też nie rozgraniczam, czy ktoś jest w Kościele katolickim, czy innym, bo to są ludzie stamtąd i oni się wszyscy do mnie zwracają tak samo po pomoc. Tak samo mają zaufanie do tego, co my tam robimy – mówił o. Maciej Jabłoński.

Zakonnik wyjaśnił, skąd bierze się u niego zapał i siły do posługi potrzebującym.

– Kocham tych ludzi. Lubię swoją pracę. Mnie to cieszy. Mam dużo wdzięczności na co dzień – facet lubi mieć nagrodę i lubi widzieć sens tego, co robi. Tego sensu jest bardzo dużo – wskazał duchowny.

Szczególne miejsce w jego posłudze zajmuje pomoc dzieciom. Gość „Rozmów niedokończonych” zażartował, że jest księdzem katolickim, który otwarcie przyznaje się do tego, że ma dzieci. Pod jego opieką znajduje się obecnie ok. 120 sierot.

– Stały się moimi dziećmi. Nie ma na to papierów, ale wszyscy wiedzą, że to są dzieci ojca Maćka – zaznaczył.

Choć niezaprzeczalnie czyni on wiele dobra podczas swojej posługi w Afryce, to przyznał, że na jej początku popełnił jeden bardzo duży błąd.

– Chciałem robić polskich katolików w Afryce. To nie wychodzi. Po prostu to nie wychodzi. Myślę, że ważne jest tych ludzi usłyszeć. Podkreślam, że to „usłyszeć” to nie jest kwestia języka. Języka można się nauczyć. Mi pomogły dzieci – siedziałem pośród dzieci, wydurniałem się z nimi. Dzieciaki się śmiały, że „taki duży, a taki głupi, ciągle mu trzeba powtarzać”. Trochę robienia z siebie głupka pomaga złapać język szybko. Przynajmniej mi to pomogło. Ale to nie jest kwestia języka. Można rozmawiać po polsku i siebie nie słyszeć, nie rozumieć nawzajem. To jest kwestia zrozumienia tego, że to są ludzie, którzy mają inną mentalność, inną wrażliwość, inny rytm dochodzenia do pewnych rzeczy – i rzeczy wiary, i materialnych – podkreślał misjonarz.

Dobrym przykładem różnicy mentalności jest m.in. różne postrzeganie czasu.

– Umówiłem się, że o godz. 08.30 – Msza św. i chciałem ją niemal z niemiecką precyzją rozpocząć. Ludzi nie ma. Jestem cholerykiem. Zaraz się zdenerwowałem. Chodziło mi wszystko. Myślałem: „Jak tak można!? Nie szanujecie mnie!”. Ludzie zaczęli „kapać” powoli do kościoła. Po godzinie były pierwsze spowiedzi, Msza startowała po dwóch. Byłem nabuzowany, wyrażałem opinię: „Jak wy tak możecie w ogóle?!”. A ludzie mówią: „Ojcze, ty masz zegarek. My mamy czas” – opowiadał kapłan.

Zwrócił uwagę, że Afrykańczycy najbardziej cenią sam fakt obecności wśród nich.

– Dla tych ludzi jest ważne to, żeby zatrzymać się, porozmawiać, usiąść przy ognisku, powygłupiać się z dziećmi, zapytać, jak praca na polu, kto się urodził, kto umarł. I wtedy słyszysz: „Ojcze, wiesz co? Zaczynasz nas rozumieć – mieć czas”. To jest fundament do tego, żeby głosić Chrystusa – zaznaczył kapucyn.

Niedzielna Msza św. standardowo trwa w parafii Ngaoundaye ok. 2,5 godziny. W święta Eucharystia przeciąga się nawet do czterech godzin.

– To jest wydarzenie, które trwa. Niekiedy nawet po godzinie nie czytam Ewangelii, bo trzeba się ucieszyć sobą. Jest uroczyste wejście. Ludzie śpiewają, tańczą. Sama pieśń na wejście potrafi trwać 15 minut. Więc to trwa. Nikt tam nie patrzy na zegarek. Myślę, że oni też potrzebują przeżyć święto spotkania z Bogiem – podkreślił gość „Rozmów niedokończonych”.

Dłużej trwają też przygotowania do sakramentów – przykładowo, przygotowanie do chrztu trwa cztery lata. Misjonarz zaznaczył, że afrykańscy wierni wiedzą, że chrzest jest czymś, do czego należy się dobrze przygotować.

Jako, że Kościół jest tam dość młody (obecny na ziemiach Afryki Środkowej zaledwie 130 lat), to potrzebuje on czasu, aby się umocnić.

– Chrystus musi wsiąknąć w tkankę społeczeństw, w świadomość ludzi, w mentalność. To trwa – zwrócił uwagę misjonarz.

W mentalności Afrykańczyków bardzo ważne miejsce zajmuje rodzina. O. Maciej Jabłoński wskazał, że tam, gdzie posługuje, rodziny są wielopokoleniowe, a dziecko uznawane jest za największy skarb.

W niesprzyjających warunkach Republiki Środkowoafrykańskiej o życie dziecka nierzadko trzeba zaciekle walczyć. Tutaj kluczowy jest medyczny aspekt posługi misyjnej w Afryce. Zakonnik pomaga miejscowemu lekarzowi w opiece pacjentami z obszaru obejmującego ok. 250 tys. osób.

O tej porze roku w RŚA panuje pora deszczowa – jest ciepło i wilgotno. Lęgną się komary. Jeden na sto owadów przenosi zarodźce malarii. Stąd też do szpitala w Ngaoundaye trafia wiele dzieci z poważną anemią. Z kolei z porą suchą przychodzi plaga zapalenia opon mózgowych. Unoszący się wówczas pył przenosi bowiem groźne bakterie. Do tego dochodzą cykliczne epidemie odry i duru brzusznego. Wiele chorób, które są łatwo leczone w innych częściach świata, w Republice Środkowoafrykańskiej powoduje śmierć.

– Żeby temu przeciwdziałać, jedną z pierwszych rzeczy, które zacząłem robić, jest coś, co nazwałem Reanimacją Dziecięcą. Kupuję leki i to wszystko, co jest potrzebne do ratowania życia, do reanimacji jest za darmo, jest opłacane ze środków misyjnych – zaznaczył kapucyn.

Zakonnik przyznał, że mimo to w jego szpitalu prawie codziennie umiera jakieś dziecko.

– Jakby to delikatnie powiedzieć – frustruje mnie to bardzo często. Denerwuję się tam, przeżywam to. Bardzo często mi się zdarza jedną ręką wykonywać masaż serca, a drugą ręką udzielać chrztu – mówił gość „Rozmów niedokończonych”.

Jednak wiele dzieci udaje się też uratować. Z powodu wdzięczności wobec polskiego kapucyna-medyka, imię Maciuś nie jest wcale w Afryce Środkowej tak rzadkie, jakby mogło się wydawać. Jeden z takich przypadków, kiedy to zakonnik ogrzał wychłodzonego wskutek hipoglikemii noworodka własnym ciałem, obiegł w 2019 r. internet. Nagłośnienie sytuacji szpitala w Ngaoundaye spowodowało, że znaleźli się ofiarodawcy, którzy zaopatrzyli placówkę w specjalistyczny sprzęt medyczny.

Gość „Rozmów niedokończonych” zaznaczył, że na północnym zachodzie RŚA w zasadzie jedyną działalność humanitarną prowadzi Kościół. Organizacje międzynarodowe wolą trzymać się bezpieczniejszych, dużych ośrodków miejskich. Dzięki katolickim misjonarzom powstają tam m.in. szkoły i przedszkola, dające miejscowym dzieciom nadzieję na przyszłość.

– W moim Ngaoundaye i okolicy wszystko, co stoi bardziej stabilne, założył Kościół katolicki – podsumował o. Maciej Jabłoński.

radiomaryja.pl

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl