Pasterz na Manhattanie

Ewa Polak-Pałkiewicz

„Benedetto miał olśniewającą wizytę i zaskoczył wszystkich” – to jeden z pierwszych komentarzy polskich internautów. „Pewne osoby wrogo nastawione do Kościoła katolickiego będą miały teraz pełne ręce roboty, aby zatrzeć i pogrzebać to znakomite wrażenie, jakie Ojciec Święty po sobie pozostawił”. Na „znakomite wrażenie” mogą składać się rzeczy zewnętrze i ulotne, miły uśmiech i ujmujący sposób bycia. W wypadku amerykańskiej wizyty Ojca Świętego to zarówno forma, jak i treść, styl i głębia każdego wypowiedzianego słowa – precyzyjnie i jasno, bez niedomówień – przykuwały uwagę milionów ludzi.

Papież zasłużył na komplementy nie dlatego, że „znalazł klucz” do „amerykańskiej duszy”, bo jest zręczny i inteligentny. Benedykt XVI otworzył serca i umysły ludzi spragnionych najbardziej – jak wszyscy mieszkańcy ziemi – pokrzepienia słowem prawdy.

Zasłużył więc na entuzjazm, taki sam, jaki wzbudzał jego wielki poprzednik i jaki towarzyszył świętemu Piotrowi przemierzającemu drogi Rzymu, w którego cieniu, choćby przez ułamek chwili, chciały się znaleźć tysiące ludzi. Tajemnica Kościoła, wiecznie młodego, świeżego, porywającego – „atrakcyjnego” dla każdego, kto odrzuci uprzedzenia – to tajemnica Chrystusa, na którego Imię zgina się każde kolano. Jak śmiesznie brzmią dziś złowróżbne przepowiednie, że następca Jana Pawła II nigdy nie dorówna mu popularnością, bo Józefowi Ratzingerowi brak „medialności”, bo jest obciążony „pancernymi” poglądami. Benedykt XVI porwał Amerykę nie dlatego, że jest pierwszorzędnym showmanem, ale dlatego że mówił jak Chrystus – z miłością i delikatnością wobec każdego człowieka, a zarazem z wielką mocą. Bo Prawdy nie da się głosić aluzyjnie ani półgębkiem, ogólnie, nie dotykając istoty rzeczy, klucząc i zacierając kontury. Prawda, ukazana w całym swym blasku, zachwyca. Amerykanie, wbrew rachubom niektórych, nie są jakimś odrębnym plemieniem, mającym całkiem inne zainteresowania i potrzeby. Jeśli ktoś pragnąłby dowodu na uniwersalizm Kościoła katolickiego, na aktualność Ewangelii Jezusa Chrystusa i na niezmienność natury człowieka, który jest szczęśliwy, gdy dostaje właściwy pokarm, to 81-letni Benedykt XVI właśnie go dostarczył.


Prostowanie znaczeń

Wiele wskazuje na to, że współczesnym wrogom cywilizacji chrześcijańskiej zależy szczególnie na ograbieniu z właściwej treści pojęcia prawdy. Tak jak zresztą działo się to od początku w historii ludzkiej. Dlatego Benedykt XVI przy każdej sposobności precyzował pojęcia i terminy. Gdy w Białym Domu mówił o wolności, którą szczyci się Ameryka, ukazywał jej konieczny związek z ładem moralnym „opartym na panowaniu Boga Stwórcy”, mówił, że jest wyzwaniem, „które musi być nieustannie wygrywane na rzecz sprawy dobra”, i jak ważne jest, by właściwie to dobro rozumieć. Przypomniał tu znamienne określenia Jana Pawła II z rozważań nad duchowym zwycięstwem nad totalitaryzmem w Polsce i Europie Wschodniej: „w świecie bez prawdy wolność traci swoją moc”, a demokracja bez wartości „może utracić swą duszę” („Centesimus annus”). Papież nie ukrywał swojego przekonania, iż sama „wolność amerykańska”, ze sztandarów mężnych założycieli państwa, nie była w stanie uchronić Stanów Zjednoczonych przed antychrześcijańską ofensywą.


Na stadionie Nationals Park w Waszyngtonie

w czasie Mszy św. wzywał Kościół amerykański do wzrastania w jedności, która „pociąga za sobą stałą ekspansję”. Świat bowiem potrzebuje świadectwa wierzących w Chrystusa. Potrzebuje go pilnie, bardziej niż kiedykolwiek, wobec „oczywistych oznak” „niepokojącego walenia się samych fundamentów społeczeństwa”. Ta diagnoza powinna pozostać na długo w świadomości przywódców państw, także tych o najlepszej kondycji gospodarczej. Te symptomy to: „oznaki alienacji, wściekłości i konfrontacji; wzrost przemocy, osłabienie poczucia moralności, wulgaryzacja w stosunkach społecznych i stałe zapominanie o Bogu”. Bardziej niż kiedykolwiek świat potrzebuje też Kościoła wolnego od „wewnętrznych podziałów i polaryzacji”, potrzebuje ochrzczonych, którzy nie będą przyjmować „postaw sprzecznych z prawdą Ewangelii” i którzy będą potrafili „pielęgnować styl myślenia, 'kulturę’ intelektualną, która będzie prawdziwie katolicka, ufna w głęboką harmonię pomiędzy wiarą a rozumem…”. Mówił także o nieuchronności cierpienia za prawdę, która towarzyszy „cierpliwej wytrwałości” w modlitwie. Tej najgłębszej modlitwie, „która pragnie, pośród kary, spełnienia Bożej obietnicy”.

Ci wszyscy, którzy informowali potem o swoim zaskoczeniu poruszeniem przez Ojca Świętego sprawy kryzysu obyczajowego w Kościele amerykańskim, zapewne słuchali go dość niedbale. Papież bowiem od pierwszego swego słowa dawał do zrozumienia, że nie istnieją żadne „rafy”, które w swoim nauczaniu mógłby ominąć.

Każde kolejne wystąpienie lub homilia Papieża były rozwinięciem i doprecyzowaniem myśli zawartych w poprzednich przemówieniach. Tak Benedykt XVI komponował swoją ewangelizacyjną symfonię, stopniując napięcie, powracając do stałych motywów, przypominając niestrudzenie o „nadludzkiej” harmonii i mocy Bożego słowa, o Bożej prawdzie „rozsianej” na ziemi, obecnej także w tradycji Kościoła – pociągając cały czas swoich słuchaczy-pielgrzymów ku wyżynom.


Przemówienie w ONZ

było niezrównanym w swej jasności i elegancji zarazem traktatem o związku między normami prawa międzynarodowego a „obiektywnymi podstawami wartości” i umocowaniem tych norm w prawie naturalnym. Swoboda, z jaką Ojciec Święty poruszał się po obszarze, jaki wielu chciałoby widzieć jako zamknięty i niedostępny dla Kościoła – tak jak i cała sfera polityki – musi zachwycać. Podczas poprzedniego pontyfikatu podkreślano niejednokrotnie, że Jan Paweł II bardzo jasno widzi sprawy polityczne, że ma szczególny dar trafnej ich oceny. Benedykt XVI jest kolejnym Papieżem nie tylko znakomicie rozumiejącym współczesną politykę, lecz także jest kimś, kto z łatwością przenika „na wylot” cały, misternie skonstruowany zestaw pewnych pułapek, „sposobów” i podstępów – w sferze działań, ale nade wszystko w sferze semantycznej – które wielu ludziom odbierają możliwość jasnej oceny wydarzeń i decyzji politycznych. I potrafi o nich mówić z całą prostotą, nikogo nie obrażając. Oto Benedykt XVI zauważył „oczywisty paradoks wielostronnego konsensusu”. Konsensus, czyli międzynarodowa zgoda na wspólne ustalenia, przeżywa dziś „kryzys z powodu podporządkowania go decyzjom nielicznych, podczas gdy światowe problemy wymagają zbiorowego działania wspólnoty międzynarodowej”. Upomniał się w tym miejscu o kraje Afryki i innych stron świata, których potrzeby się marginalizuje, skazuje się je zatem na „jedynie negatywne skutki globalizacji”. Przypominał zapomniane i niechciane pierwszeństwo „reguł i struktur z natury nastawionych na krzewienie dobra wspólnego, a zatem na obronę ludzkiej wolności” w relacjach międzynarodowych. Przestrzegł przed wykorzystywaniem odkryć naukowych do działań, które są „pogwałceniem ładu stworzenia – aż do tego stopnia, że nie tylko stoją w sprzeczności ze świętym charakterem życia, ale sama osoba ludzka i rodzina okradane są ze swej naturalnej tożsamości”. Zdaniem Benedykta XVI, działalność międzynarodowa, która stawia sobie za cel ochronę środowiska, powinna „odkryć na nowo oblicze stworzenia”, by nigdy nie dokonywać karkołomnego, a w istocie głęboko niemoralnego wyboru „między nauką a etyką”. Ostrzegł także przed „poważnymi i ciągłymi pogwałceniami praw ludzkich”, których ochrona jest pierwszorzędnym obowiązkiem każdego państwa. Przypomniał, o co tak naprawdę chodziło założycielom Narodów Zjednoczonych: o obronę wolności i godności człowieka przed gwałtem wynikającym z odrzucenia „transcendencji i naturalnego rozumu”. Przytoczył zapomnianą dziś dość powszechnie zasadę „odpowiedzialności za ochronę”, która zresztą wcale nie jest owocem współczesnych przemyśleń międzynarodowych ekspertów od ładu światowego, ale sięga czasów starożytnych, a w nowożytnych podjęta została przez nikomu dziś nieznanego dominikanina Francisco de Victoria. (Już w tamtych zamierzchłych epokach owa zasada uważana była za „fundament wszelkiego działania, podjętego przez rządzących w stosunku do rządzonych”.) I wreszcie – w kulminacyjnym momencie swego przemówienia – stwierdził, że prawa ludzkie zapisane w Powszechnej Deklaracji nie są bynajmniej „wynalazkiem” współczesnej czy choćby oświeceniowej myśli humanistycznej, lecz mają uniwersalny charakter, są gwarancją obrony ludzkiej godności i stosują się do każdego bez wyjątku człowieka wszystkich epok. Dlaczego? Dzieje się tak „na mocy wspólnego pochodzenia osoby, która pozostaje najszczytniejszym punktem stwórczego planu Boga dla świata i dla historii”. „Prawa te zasadzają się na prawie naturalnym, wpisanym w serce człowieka i obecnym w różnych kulturach i cywilizacjach”. I tu Ojciec Święty dotknął istoty sporu o prawa człowieka: „Usunięcie praw człowieka z tego kontekstu oznaczałoby zawężenie ich zakresu i ustępstwo wobec koncepcji relatywistycznej, zgodnie z którą znaczenie i interpretacja praw byłoby zmienne, a ich powszechność byłaby zanegowana w imię odmiennych kontekstów kulturowych, politycznych, społecznych czy wręcz religijnych”. Roma locuta, causa finita – chciałoby się z ulgą powiedzieć. Ojciec Święty swym zdecydowanym stanowiskiem w tej sprawie dotknął istoty toczącej się dziś dyskusji interpretacyjnej wokół praw człowieka. Dyskusji, która wynika z prób podważenia natury prawa, wskazywania na inne niż prawo naturalne odniesienia. Nie pozostawił wątpliwości, jaka powinna być prawidłowa interpretacja. Wszelkie próby „majstrowania” przy prawach człowieka są groźną uzurpacją, bowiem, jak przypomniał Benedykt XVI, „stoimy w obliczu nacisków zmierzających do tego, by zinterpretować na nowo podstawy Deklaracji, zaszkodzić jej wewnętrznej jedności i ułatwić odejście od ochrony godności ludzkiej dla zaspokojenia zwykłych interesów, często partykularnych”.

Analizując skutki, jakie może mieć dla człowieka kierowanie się przez państwa jedynie „literą prawa”, bez właściwego rozeznania, czyli odróżnienia dobra od zła, oraz bez szacunku dla osób wierzących, Ojciec Święty w płomiennych słowach ukazał jedno z największych zagrożeń dla ludzkiej wspólnoty, skazanie wierzących w Chrystusa na status ludzi „drugiej kategorii”. „Jest zatem niepojęte”, powiedział, „by wierzący musieli zdławić część samych siebie – swoją wiarę – aby być czynnymi obywatelami; nie powinno być nigdy konieczne wyrzeczenie się Boga, by móc korzystać ze swych praw. Prawa związane z religią jak nigdy wymagają ochrony, gdy uważa się, że stoją w sprzeczności z dominującą świecką ideologią bądź ze stanowiskiem większości religijnej mającej charakter ekskluzywny”. Upominając się o „publiczny wymiar religii”, wskazał na niebezpieczeństwo „podejścia indywidualistycznego” i „fragmentaryzacji jedności osoby” – w wypadku blokowania uczestnictwa wierzących w budowę ładu społecznego, swobodnego tworzenia przez nich szkół, uczelni, szpitali etc.

Ojciec Święty upomniał się w ONZ o każdego z nas. O pełny wymiar wolności. Wszystkim, którzy chcieliby widzieć Kościół ograniczony tylko do wymiaru konfesyjnego, przypominał, że jego Głowa jest także szefem państwa, równoprawnym podmiotem na arenie polityki międzynarodowej. Uprawia zatem politykę „najwyższych lotów”, gdyż „zaangażowany jest, by wnosić swe doświadczenie 'w człowieczeństwie’ zdobyte w ciągu wieków pośród ludów wszystkich ras i kultur”… Taki jest „przywilej” Kościoła, jedynej w swoim rodzaju instytucji, która ma także swoje szczególnego rodzaju „przedstawicielstwo” – Państwo Watykańskie. Zatem miejsce Kościoła w życiu publicznym państw i narodów nie powinno być nigdy marginalizowane.


Na stadionie Yankee w Nowym Jorku

Benedykt XVI upomniał się o „odrzucenie fałszywej dychotomii między wiarą a życiem politycznym”. Albowiem – zgodnie ze stwierdzeniem ostatniego soboru – „żadna działalność ludzka, nawet w sprawach doczesnych, nie może być wyjęta spod władzy Boga”.


W katedrze św. Patryka

wskazał na źródło jedności duchowej, tej, „która prowadzi do pojednania i ubogaca odmienność” – jest nim życie Boga Trójjedynego. „Jako jedność czystej miłości i nieskończonej wolności Trójca Przenajświętsza nieustannie rodzi nowe życie w dziele stworzenia i odkupienia” – to kolejne nawiązanie do tematu przemówienia w ONZ.


Zamieszkać w katedrze

Homilia ta była poświęcona refleksji nad szczególnymi powołaniami w jedności mistycznego Ciała Chrystusa, jakim jest Kościół. Benedykt XVI, rozważając tradycję duchową, która składa się na dzisiejszą wielkość Kościoła, także Kościoła amerykańskiego, nawiązał do jednego ze swych ulubionych motywów – tradycji w sztuce sakralnej. W założeniach architektonicznych i głębokiej symbolice budowli katedralnej – wspaniały neogotyk katedry św. Patryka był dla Papieża inspiracją – odkrył bogactwo aktualnych dziś dla Kościoła znaczeń. Złożona struktura gotyckiej katedry o harmonijnych proporcjach, które symbolizują jedność stworzenia Bożego, odzwierciedla w pewien tajemniczy sposób uporządkowanie wszechświata „z nieskończoną mądrością i determinacją” przez Stwórcę i Pana. „Czy podobny obraz nie nasuwa nam na myśl naszej potrzeby ujrzenia wszystkich rzeczy oczyma wiary, ażeby móc je w ten sposób zrozumieć w ich najprawdziwszej perspektywie, w jedności odwiecznego planu Boga?” – pytał Papież.

Dla ludzi, którzy starają się podążać za myślą Benedykta XVI, odniesienia te to kolejny znak, zaproszenie, by zanurzać się w tradycję Kościoła, czerpać z niej bogactwo inspiracji, odnajdywać odpowiedzi na najważniejsze pytania. Ojciec Święty czyni to subtelnie. Daje znaki, zachęca. Jest łagodnym nauczycielem i mistrzem, na którego mądrość warto się zdać w naszym codziennym „uczeniu się” Kościoła. „Zrozumieć w ich najprawdziwszej perspektywie” oznacza refleksję, namysł, wysiłek umysłu. „Czy owo stałe nawracanie 'intelektualne’ nie jest równie niezbędne jak nawracanie 'moralne’ dla naszego wzrastania w wierze, dla naszego rozeznania znaków czasów i dla naszego osobistego wkładu w życie i misję Kościoła?”.

Wielkie wzruszenie, jakie odmalowało się na twarzy Pasterza, przybysza z Europy na Nowy Kontynent, gdy słuchał na zakończenie Mszy św. na stadionie Yankee klasycznej pieśni w wykonaniu artysty operowego – to świadectwo, jak bardzo porusza naszego Papieża piękno europejskiego kanonu sztuki. Jak bardzo bliska mu jest idea odnowy duchowej Kościoła przez powracanie do klasycznego piękna dawnej sztuki sakralnej, której świeżość i bogactwo odkrywane dziś na nowo jest jedną z najpewniejszych dróg, którą człowiek może podążać ku Bogu.

Papież, który przyjechał na kontynent amerykański, nie jest jednak wcale bardziej „europejski” niż cały Kościół wraz z głębią i bogactwem swej tradycji. Amerykanie, także młodzież, przyjmując z tak wielkim entuzjazmem Benedykta XVI, dali świadectwo, że dwa tysiące lat Kościoła to właśnie tyle, ile trzeba, to pełnia sił i młodości, by podnieść dzisiejszego człowieka, aby zechciał w Bogu, Stwórcy i Odkupicielu, złożyć całą swoją nadzieję.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl