Kazanie wygłoszone przez O. Raniero Cantalamessa, OFMcap w czasie Liturgii Wielkiego Piątku


Pobierz Pobierz

„Bóg pojednał nas ze sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania […]. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem. On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą… Współpracując zaś z Nim napominamy was, abyście nie przyjmowali na próżno łaski Bożej. Mówi bowiem [Pismo]: W czasie pomyślnym wysłuchałem ciebie, w dniu zbawienia przyszedłem ci z pomocą. Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia” (2 Kor 5,18-6,2).

Wezwanie Apostoła do pojednania się z Bogiem nie odnosi się do historycznego pojednania, które dokonało się na krzyżu; nie odnosi się też ono do sakramentalnego pojednania, które dokonuje się w sakramentach chrztu i pojednania. Odnosi się ono do pojednania egzystencjalnego i osobistego, które ma być realizowane w chwili obecnej. Apel skierowany jest do chrześcijan w Koryncie, którzy są ochrzczeni i od pewnego czasu żyją w Kościele; skierowany jest zatem także do nas tu i teraz. „Czas upragniony, dzień zbawienia” to dla nas Rok Miłosierdzia, który przeżywamy.

Co jednak oznacza pojednać się z Bogiem w sensie egzystencjalnym i psychologicznym? Jedną z przyczyn, być może główną, alienacji współczesnego człowieka od religii i wiary jest jego zniekształcony obraz Boga. Jaki to obraz Boga istnieje w zbiorowej świadomości człowieka? By się tego dowiedzieć, wystarczy zadać sobie pytanie: „Jakie skojarzenia myśli, jakie uczucia i reakcje powstają w tobie przed jakąkolwiek refleksją, gdy w Modlitwie Pańskiej dochodzi się do słów: »Bądź wola Twoja«?”. Ktoś, wypowiadając te słowa, czuje, jakby wewnętrznie pochylał głowę w postawie rezygnacji, przygotowując się na najgorsze. Nieświadomie kojarzy się wolę Bożą ze wszystkim, co jest nieprzyjemne, bolesne, co w ten czy inny sposób może być postrzegane jako okaleczenie wolności i indywidualnego rozwoju. To trochę tak, jakby Bóg był wrogiem każdego święta, radości i przyjemności. Jest to Bóg gburowaty i inkwizytor.

Bóg jest postrzegany jako Byt Najwyższy, Pan czasu i historii, to znaczy jako istota, jako prawo, które jest nałożone na człowieka z zewnątrz; i żaden szczegół ludzkiego życia Mu nie umyka. Człowiek cielesny ma swoje pożądliwości; pragnie przyjemności, władzy, pieniędzy, rzeczy cudzych, żony drugiego. W tej sytuacji Bóg wydaje się tym, który blokuje człowiekowi drogę swoimi [imperatywami]: „Ty musisz” i „ty nie musisz”. Wola Boża jawi się zatem człowiekowi nie jako wola miłości, która pragnie dla niego tylko szczęścia, ale jako coś wrogiego. U podstaw tego wszystkiego jest idea Boga jako „rywala” człowieka, którą wąż zaszczepił w sercach Adama i Ewy i którą niektórzy współcześni myśliciele starają się utrzymać przy życiu, twierdząc, że: „tam gdzie rodzi się Bóg, człowiek umiera” (Jean-Paul Sartre).

Z pewnością w chrześcijaństwie nigdy nie ignorowano miłosierdzia Bożego! Ale powierzano mu tylko zadanie łagodzenia nieuniknionych konsekwencji sprawiedliwości. Miłosierdzie było wyjątkiem, a nie regułą. Rok Miłosierdzia jest wyśmienitą okazją, aby wydobyć na światło dzienne prawdziwy obraz Boga biblijnego, który nie tylko czyni miłosierdzie, ale jest miłosierdziem. To śmiałe stwierdzenie oparte jest na tym, że „Bóg jest miłością” (1J 4,8.16). Jedynie w Trójcy Bóg jest miłością, nie będąc miłosierdziem. To że Ojciec kocha Syna, nie jest łaską, ani przyzwoleniem, lecz jest koniecznością. On potrzebuje kochać, aby istnieć jako Ojciec. To że Syn kocha Ojca, nie jest miłosierdziem ani łaską, ale jest koniecznością, choć najbardziej wolną; On potrzebuje być kochanym i kochać, aby być Synem. To samo trzeba powiedzieć o Duchu Świętym, który jest miłością stającą się osobą.

To właśnie stwarzając świat, a w nim wolne stworzenia, miłość Boga przestaje być naturą i staje się łaską. Ta miłość jest wolnym darem, mogłoby jej nie być; jest hesed, czyli łaską i miłosierdziem. Grzech człowieka nie zmienia natury tej miłości, ale powoduje w niej skok jakościowy: od miłosierdzia jako daru przechodzi się do miłosierdzia jako przebaczenia. Od miłości prostego ofiarowania się przechodzi się do miłości cierpienia, ponieważ Bóg – w sposób tajemniczy – cierpi wobec odrzucenia Jego miłości. „Wykarmiłem i wychowałem synów, mówi Bóg, lecz oni wystąpili przeciw Mnie” (Iz 1,2). Pytamy wielu ojców i wiele matek, którzy tego doświadczyli, czy to nie jest cierpienie i jedna z największych goryczy życiowych.

A co powiedzieć na temat sprawiedliwości Bożej? Czy ona jest zapomniana czy niedoceniana? Na to pytanie raz na zawsze odpowiedział św. Paweł. Rozpoczyna on swój wykład w Liście do Rzymian tym stwierdzeniem: „Teraz objawiła się sprawiedliwość Boża” (Rz 3,21). Stawiamy pytanie: jaka sprawiedliwość? Czy ta, która oddaje każdemu to, co jest jego („unicuique suum”), to znaczy ta, która przydziela nagrody i kary w zależności od zasług? Z pewnością nadejdzie czas, w którym objawi się także ta sprawiedliwość Boża. Bowiem – jak pisze trochę wcześniej Apostoł Paweł – Bóg „odda każdemu według jego uczynków: tym, którzy przez wytrwałość w dobrych uczynkach szukają chwały, czci i nieśmiertelności – życie wieczne; tym zaś, którzy są przekorni, za prawdą pójść nie chcą, a oddają się nieprawości – gniew i oburzenie” (Rz 2, 6-8).

Ale to nie o tej sprawiedliwości mówi Apostoł, gdy pisze: „Teraz objawiła się sprawiedliwość Boża”. Ta pierwsza to wydarzenie przyszłe, a ta druga to wydarzenie dokonujące się właśnie „teraz”. Gdyby tak nie było, to zdanie Pawła byłoby stwierdzeniem absurdalnym, stwierdzeniem wbrew faktom. Z perspektywy sprawiedliwości wyrównawczej (rozumianej jako zadośćuczynienie) nic się nie zmieniło w świecie wraz z przyjściem Chrystusa. Jak mówił Bossuet[1], często wciąż widzimy ludzi winnych na tronie, a niewinnych na szubienicy; ale dlatego, że nie wierzymy, iż jest na tym świecie jakaś sprawiedliwość i jakiś ustalony porządek; chociaż czasami widzimy coś przeciwnego, a mianowicie niewinnego na tronie, a winnego na szubienicy. Jednak nie na tym polega nowość wniesiona przez Chrystusa.

Posłuchajmy, co mówi Apostoł:

„Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie. Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi. Chciał przez to okazać, że sprawiedliwość Jego względem grzechów popełnionych dawniej – za dni cierpliwości Bożej – wyrażała się w odpuszczaniu ich po to, by ujawnić w obecnym czasie Jego sprawiedliwość, i [aby pokazać], że On sam jest sprawiedliwy i usprawiedliwia każdego, który wierzy w Jezusa” (Rz 3,23-26).

Bóg stał się sprawiedliwością, czyniąc miłosierdzie! To jest wielkie objawienie. Apostoł powiada, że Bóg jest sprawiedliwy i usprawiedliwiający, tzn. jest sprawiedliwy w stosunku do samego siebie, kiedy usprawiedliwia człowieka. On bowiem jest miłością i miłosierdziem, i dlatego odnosi się ze sprawiedliwością względem siebie samego – tzn. ukazuje prawdę o sobie, gdy okazuje miłosierdzie.

Niczego się z tego nie pojmie, jeśli się nie zrozumie, co oznacza dokładnie wyrażenie „Boża sprawiedliwość”. Istnieje pewne niebezpieczeństwo, że ktoś, kto wysłucha mowy o usprawiedliwieniu, nie znając jego znaczenia, zamiast nabrać odwagi, wystraszy się. Święty Augustyn wyjaśnił to już bardzo jasno: „Sprawiedliwość Boża – pisał – to taka, dzięki której zostajemy usprawiedliwieni darmo; podobnie jak „zbawienie Pana” (Ps 3,9) jest tym, dzięki któremu Bóg nas zbawia”. Innymi słowy, Boża sprawiedliwość jest aktem, poprzez który Bóg czyni sprawiedliwymi, sobie miłymi tych, którzy wierzą w Jego Syna. Nie jest czynieniem sprawiedliwości, ale usprawiedliwianiem innych dla nich samych.

Zasługą Lutra jest to, że przywrócił prawdziwe znaczenie tej prawdzie, która po wiekach – przynajmniej w przepowiadaniu – zatraciła właściwe znaczenie. I to chrześcijaństwo zawdzięcza reformacji, której pięćsetlecie przypada w przyszłym roku. „Kiedy to odkryłem – napisał później ten reformator – poczułem się odrodzony na nowo i wydawało mi się, że otworzyły się przede mną bramy raju”. Ale to nie św. Augustyn ani Luter byli tymi, którzy wyjaśnili pojęcie „Bożej sprawiedliwości”, ale to Pismo Święte uczyniło to przed nimi:

„Gdy zaś ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga, do ludzi, nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas” (Tt 3,4-5). „A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni” (Ef 2,4-5).

Dlatego słowa: „ukazała się sprawiedliwość Boża”, oznaczają: objawiła się dobroć Boga, Jego miłość, Jego miłosierdzie. Sprawiedliwość Boża nie tylko nie jest w sprzeczności z miłosierdziem, ale się na nim opiera! Co takiego ważnego dokonało się na krzyżu dla usprawiedliwienia tej radykalnej zmiany w losie ludzkości? W swojej książce o Jezusie z Nazaretu Benedykt XVI napisał:

„Niesprawiedliwość, zło są rzeczywistością, której nie można po prostu ignorować, trzeba jemu stawić czoło, trzeba je zwyciężyć. To jest prawdziwe miłosierdzie. A z racji, że ludzie nie są w stanie tego dokonać, czyni to Bóg – to jest ta bezwarunkowa dobroć Boga”.

Już św. Anzelm z Aosty (1033–1109), który najintensywniej zastanawiał się nad relacją między sprawiedliwością a miłosierdziem, pisał: „Jakie zachowanie mogłoby być bardziej miłosierne od postawy Ojca, który mówi grzesznikowi skazanemu na wieczne męki i pozbawionemu tego, co mogłoby go zbawić: »Weź mojego Jednorodzonego i ofiaruj go za siebie«?”[1].

Bóg nie zadowolił się przebaczeniem ludzkich grzechów; uczynił nieskończenie więcej; wziął je na siebie, przywdział je na siebie. Syn Boży, mówi Paweł, „uczynił się grzechem dla naszego zbawienia”. Straszne słowo! Już w średniowieczu byli ludzie, którzy mieli trudności z uwierzeniem w to, że Bóg wymagałby od Syna śmierci, aby pojednać ze sobą świat. Odpowiadał mu św. Bernard: „To nie śmierć Syna podobała się Bogu, ale Jego decyzja, aby dobrowolnie za nas umrzeć”: Non mors placuit sed voluntas sponte morientis[2]. To nie śmierć, ale miłość nas zbawiła!

Boża miłość dosięgła człowieka w najodleglejszym miejscu, do którego dotarł, uciekając od Boga, to znaczy w śmierci. Śmierć Chrystusa musiała jawić się wszystkim jako najwyższy dowód Bożego miłosierdzia wobec grzeszników. Oto dlaczego nie dochodzi do niej w majestacie pewnej samotności, ale zostaje ona umieszczona pomiędzy śmiercią dwóch łotrów. Jezus chce pozostać przyjacielem grzeszników aż do końca, dlatego umiera jako jeden z nich i wraz z nimi.

Pora uświadomić sobie, że przeciwieństwem miłosierdzia nie jest sprawiedliwość, ale zemsta. Jezus nie przeciwstawiał miłosierdzia sprawiedliwości, ale prawu tablic: „Oko za oko, ząb za ząb”. Przebaczając grzechy, Bóg nie rezygnuje ze sprawiedliwości, rezygnuje z zemsty; nie chce śmierci grzesznika, ale aby się on nawrócił i żył (por. Ez 18, 23). Jezus na krzyżu nie prosił Ojca o pomszczenie Go.

Nienawiść i okrucieństwo ataków terrorystycznych w tym tygodniu w Brukseli pozwalają nam lepiej zrozumieć Bożą potęgę zawartą w tych ostatnich słowach Chrystusa: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Niezależnie od tego, jak daleko nienawiść może popchnąć ludzi, to jednak miłość Boga była i będzie zawsze silniejsza. Do nas w obecnych okolicznościach jest skierowane napomnienie Apostoła Pawła: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,21).

Musimy demaskować zemstę! Stała się ona bowiem wszechobecnym mitem, który zakaża wszystko i wszystkich, począwszy od dzieci. Bowiem duża część historii, które pojawiają się na ekranie i w grach elektronicznych to są historie zemsty, w których zwycięża tzw. dobry bohater. Połowa, jeśli nie więcej, cierpienia na świecie (jeśli chodzi o naturalne zło) pochodzi z chęci zemsty zarówno w stosunkach między ludźmi, jak i między państwami oraz narodami.

Mówi się, że „świat będzie zbawiony przez piękno”; ale piękno może również doprowadzić do ruiny. Jest tylko jedna rzecz, która naprawdę może uratować świat; jest nią miłosierdzie! Miłosierdzie Boże dla ludzi, a także ludzi między sobą. To Miłosierdzie może ocalić wartość najcenniejszą i kruchą w tym momencie w świecie, a mianowicie małżeństwo i rodzinę. Albowiem w małżeństwie dokonuje się coś podobnego do tego, co dokonuje się w relacji między Bogiem a ludzkością, a co Biblia opisuje w obrazie małżeństwa.

Na początku wszystko, jak powiedziałem, jest miłością, a nie miłosierdziem. Miłosierdzie pojawia się dopiero w następstwie grzechu człowieka. Także w małżeństwie na początku nie ma miłosierdzia, lecz miłość. Nie zawiera się małżeństwa z miłosierdzia, ale z miłości. Ale po latach i miesiącach wspólnego życia pojawiają się wzajemne ograniczenia, problemy zdrowotne, finansowe, problemy z dziećmi; pojawia się rutyna, która wygasza wszelką radość. To co może uratować małżeństwo przed nieodwracalnym rozpadem jest miłosierdzie w znaczeniu biblijnym, a więc nie tylko wzajemne przebaczenie, ale także „obleczenie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość” (Kol 3,12).

Miłosierdzie sprawia, że od erosa dochodzi się do agape, miłości poszukującej, ofiarnej i pozbawionej namiętności.

Bóg „lituje się nad człowiekiem” (Ps 102,13). Czyż mąż i żona nie powinni litować się nad sobą? I czy nie powinniśmy my, którzy żyjemy we wspólnocie, litować się nad sobą nawzajem zamiast się osądzać?

Módlmy się. Ojcze Niebieski, przez zasługi Twojego Syna, który na krzyżu „stał się grzechem” dla nas, spraw, aby serca osób, rodzin i narodów opuściło pragnienie zemsty. Spraw, aby intencja Ojca Świętego, gdy ogłaszał ten Święty Rok Miłosierdzia, znalazła konkretną odpowiedź w naszych sercach i aby wszyscy doświadczyli radości pojednania z Tobą w głębi swojego serca. Amen!

[1] Jacques-Bénigne Bossuet, „Sermon sur la Providence” (1662), in Oeuvres de Bossuet, eds. B. Velat and Y. Champailler (Paris: Pléiade, 1961), p. 1062.

Tłumaczenie: Radio Maryja

drukuj