Wnioski z Mińska

Na centralnym placu Mińska, gdzie znajduje się parlament, stoi pomnik
wodza rewolucji październikowej Włodzimierza Lenina. To jemu, a może Stalinowi
(zresztą, co za różnica), przypisuje się słynne zdanie, że wybory wygrywa nie
ten, kto głosuje, ale ten, kto liczy głosy. Tak też było podczas niedzielnych
wyborów prezydenckich na Białorusi. Po raz czwarty, zapewniając sobie aż 80
procent głosów przy 90-procentowej frekwencji, wygrał Alaksandr Łukaszenka, gdyż
tylko on zagwarantował sobie wsparcie w komisjach wyborczych liczących głosy. Po
co zajechali do Mińska obserwatorzy z OBWE i UE, w tym Paweł Poncyljusz, skoro
wiadomo było, że fałszerstw nie dokonuje się na oczach wyborców, lecz w
komisjach, tuż po zamknięciu głosowania, a tam nie wpuszczano nikogo obcego.

Dwudziestotysięczny wiec przeciwników Łukaszenki został brutalnie rozpędzony
przez KGB, OMON, milicję, wojsko i tzw. aktyw robotniczy, czyli funkcjonariuszy
ubranych po cywilnemu. Demonstranci zostali pobici, a wśród 600 aresztowanych
znalazło się siedmiu konkurentów Łukaszenki na urząd prezydenta. Wyjątkiem był
Jarosław Romańczuk, który "odciął się" od kolegów, za co został zaszczycony
zaproszeniem na rozmowę do zbawcy narodu. Wypowiedzi naszych rządowych polityków
na temat pacyfikacji wiecu w Mińsku pełne są potępienia dyktatury Łukaszenki i
ogromnej troski o naród białoruski, tak cierpiący z powodu braku demokracji. A
naród ten zachowuje się całkiem racjonalnie. Kształtują i wychowują go oficjalne
rządowe media, od lat walczące z jakąkolwiek opozycją. "Batka" Alaksandr, ich
medialna gwiazda, płaci na czas renty i emerytury, i spotyka się z czołowymi
politykami UE i Rosji, by utrzymać władzę. Robi to bardzo skutecznie, za co
Rosja znowu mu jest w tych dniach wdzięczna. Mówi się, że sytuacja na Białorusi
przeczy wszelkim standardom demokracji. A sytuacja w Rosji? Czy tam respektowane
są standardy demokracji i praw człowieka? Chyba tak, skoro nikt na świecie i w
Polsce nie protestuje. Unia Europejska ma teraz wypracować nową politykę wobec
Białorusi, zapowiada szef parlamentu Jerzy Buzek. Już po wstępnych zapowiedziach
wiadomo, że skończy się na jakiejś krytycznej uchwale, być może drobnych
sankcjach politycznych, w wyniku których kolejna grupa urzędników białoruskich
nie będzie mogła wyjechać na zakupy do Brukseli czy na narty w Dolomity, bo
sankcji ekonomicznych nigdy nie było i teraz też nie będzie. Mogą bowiem uderzyć
w społeczeństwo, uważają oficjele z Unii.
Sytuacja na Białorusi przypominała w tych dniach Polskę w stanie wojennym. Są
bici, więzieni i wywożeni w nieznane miejsca ludzie, oskarżeni przez władzę o
"bandycką" działalność. Panuje strach, niepewność jutra, sądy wykonują, jak w
Polsce, polecenia władz. Zachód potępił wtedy reżim Jaruzelskiego, ale najmniej
krytycznych słów padło z Berlina, a pochwały z Moskwy, zupełnie jak dziś w
stosunku do Białorusi. W wyniku sankcji gospodarczych zablokowano polski eksport
drobiu, ale w niczym nie przeszkadzało to polskim komunistycznym firmom wozić go
do Niemiec, by tam po zmianie opakowania sprzedawać polski drób na rynkach
zachodnich już jako wyrób nieobjęty embargiem.
Krytyka Łukaszenki, szczególnie w polskim wydaniu, może budzić i inną,
historyczną refleksję. Czy gdyby uwolnił on opozycję z więzień, porozumiał się z
nią przy białoruskim okrągłym stole, a potem wraz z nią stworzył nowy układ
polityczny, obejmując stanowisko prezydenta, to nasze zastrzeżenia w stosunku do
jego reżimu byłyby nadal takie same? A przecież taką drogą poszedł gen.
Jaruzelski, za co po latach, mimo że w stosunku do niego toczy się oficjalne
postępowanie sądowe za masakry grudniowe 1970 i 1981, został uhonorowany
stanowiskiem doradcy u obecnie urzędującego prezydenta, byłego więzionego
opozycjonisty. A skąd krytycy Łukaszenki wiedzą, że obecny dyktator nie
przygotowuje sobie do przyszłego rządzenia, na następną piątą już kadencję,
niektórych "konstruktywnych" opozycjonistów, jak choćby "Polaka" Jarosława
Romańczuka?
Inną sprawą jest mechanizm prowokacji. Najprawdopodobniej za szturm rządowych
budynków w Mińsku odpowiada reżim Łukaszenki, a nie opozycja. Pamiętamy, jak w
Polsce za śmierć Grzegorza Przemyka reżim Jaruzelskiego i Kiszczaka oskarżył
Bogu ducha winnych sanitariuszy pogotowia. A kilka lat później, już w wolnej
Polsce, były agent SB spalił przy świetle fleszy i kamer kukłę Wałęsy, by można
było o to oskarżyć PC, partię Jarosława Kaczyńskiego, jako antydemokratyczną i
antysystemową opozycję.
A jakie refleksje z białoruskiej farsy wyborczej i pacyfikacji tamtejszej
opozycji wynikają dla obecnej polskiej opozycji? Ano takie, że w Polsce,
zupełnie jak na Białorusi, media nie walczą z rządem, nie patrzą mu na ręce,
tylko zwalczają opozycję. Potrafią nawet wykreować nową opozycję, bardziej
przyjazną dla władzy (Romańczuk). Najważniejsza jednak nauka, jaka wynika z
białoruskich doświadczeń dla polskiej opozycji, sprowadza się do konkluzji, że w
interesie każdej niedemokratycznej władzy jest dzielenie i skłócanie opozycji.
Gdyby owi niezależni kandydaci na urząd prezydenta Białorusi uzgodnili między
sobą jedną wspólną kandydaturę, niewykluczone, że przyniosłoby to sukces
wyborczy. O ile pozwoliłyby na to tajne służby, te same co dawniej.
 

Wojciech Reszczyński

Autor jest komentatorem w Programie 3 Polskiego Radia SA

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl