Przesunięcie składki to zły pomysł

Z dr. Cezarym Mechem, byłym prezesem Urzędu Nadzoru nad Funduszami
Emerytalnymi i wiceministrem finansów w rządzie PiS, rozmawia Małgorzata Goss

Za kilka lat pojawi się w Polsce rzesza emerytów z nowego systemu, a
właściwie klientów opieki społecznej, bo nie da się przeżyć za 500 zł
miesięcznie. Z drugiej strony – system emerytalny generuje dług publiczny. Czy
decyzja rządu o przesunięciu środków z OFE do ZUS jest racjonalna?

– Od dawna było wiadomo, że system jest nieefektywny, daje niskie stopy
zastąpienia. Przedstawialiśmy na ten temat raporty UNFE, ale media lekceważyły
nasze ostrzeżenia, nagłówki gazet wołały: "Nie straszyć!". Minęło ponad 10 lat
od reformy i jesteśmy w punkcie wyjścia. Wszystko, przed czym wtedy
ostrzegaliśmy, dziś się materializuje. Odsyłam do trzech opracowań UNFE:
"Bezpieczeństwo dzięki konkurencji", "Bezpieczeństwo dzięki zapobiegliwości" i
"Bezpieczeństwo dzięki emeryturze". Wszystkie zawarte tam zalecenia są aktualne.
Segment kapitałowy musi istnieć z powodu dramatycznie niskiego poziomu
dzietności. Zabezpiecza nas przed koniecznością nadmiernego opodatkowania
młodego pokolenia w przyszłości. To miał być most między mniej licznym
pokoleniem młodych a licznym pokoleniem ich rodziców, po to, by ci ostatni mogli
mieć świadczenia.

OFE wypracowują świadczenia na poziomie 1/3 wynagrodzenia, nie osiągając
nawet rynkowej stopy zwrotu.

– Żeby oceniać efektywność systemu finansowego, musi funkcjonować rynek. Państwo
musi pilnować, żeby istniał dostęp do rynku, szeroka oferta, konkurencja, a z
drugiej strony – sprawować nadzór nad rynkiem. Nadzór jest konieczny, zwłaszcza
nad instytucjami typu OFE, które zarządzając cudzymi pieniędzmi, nie gwarantują
wysokości emerytury, tj. są oparte na systemie zdefiniowanej składki i
niezdefiniowanego świadczenia. Jeśli system finansowy funkcjonuje nieefektywnie,
to nie uzdrowi go wyłączenie jednej chorej cząstki, ba, może to nawet pogorszyć
sytuację. Reforma nie może dotyczyć jednego fragmentu systemu finansowego, jakim
są OFE. Równie nieefektywne i kosztowne w Polsce są firmy ubezpieczeniowe i
banki. Na ich tle prowizje OFE są relatywnie niskie. Jeśli w tej chwili
zrezygnujemy z II filara, ludzie zaczną się samodzielnie doubezpieczać w innych
instytucjach i będzie to ich jeszcze więcej kosztowało. Co zatem należy robić?
Wzmocnić nadzór nad rynkiem i stymulować zwiększanie efektywności wszystkich
instytucji finansowych: OFE, banków, funduszy inwestycyjnych i firm
ubezpieczeniowych. Propozycje rządu idą w przeciwnym kierunku. Są formą
"zgniłego kompromisu" z OFE ponad głowami przyszłych emerytów i na ich szkodę.
Państwo zabiera OFE jedną część pieniędzy emerytów, a z drugą pozwala funduszom
robić, co zechcą, poprzez poluzowanie limitów inwestycyjnych, wprowadzenie
benchmarków, zmniejszanie ich odpowiedzialności za przyszłe emerytury,
ograniczanie nadzoru.

Przekierowanie środków zmniejszy dług publiczny, a emerytury, jak miały być
niskie, tak będą?

– To nieprawda, że OFE generują dług publiczny. Poprzednie manewry rządu
polegały na tym, iż rozrzucano deficyt budżetowy po różnych segmentach finansów
publicznych, udając, że się go ogranicza. Okazało się jednak, że statystyka
europejska komasuje te wszystkie długi porozrzucane po kątach, poza jednym –
długiem emerytalnym. Obecny manewr polega więc na przerzuceniu długu i deficytu
do części emerytalnej, która nie jest liczona. To dalszy ciąg statystycznych
machlojek. Efekt? ZUS, który jest zadłużony na co najmniej 2 bln zł, będzie
jeszcze szybciej się zadłużał o tę dodatkową składkę, która teraz będzie
wpływała do niego i będzie wydawana na bieżące emerytury, ale zostanie zapisana
na indywidualnych kontach przyszłych emerytów. Nie ma przy tym żadnych
gwarancji, że jak na chwilę rząd złapie oddech, to nie zacznie więcej wydawać.
Dług jest bardzo wysoki, deficyt – bez przyrostu na rachunkach emerytalnych –
sięga 120 mld złotych. To ponad 8,5 proc. PKB! Statystyczne zmniejszenie go o
1,1 proc. (przez przekierowanie pieniędzy do ZUS) niewiele zmieni. Rośnie presja
Komisji Europejskiej na obniżenie deficytu do 3 proc. PKB. Nagle może się
okazać, że musimy zacisnąć pasa bardziej niż Rumunia, Grecja, Portugalia i
Irlandia.

Minister pracy Jolanta Fedak przekonuje, że dzięki przekierowaniu do ZUS będą
środki na prawdziwą politykę prorodzinną, a lepsza demografia podniesie przyszłe
emerytury.

– Wielokrotnie apelowałem do wszystkich rządów o wprowadzenie polityki
prorodzinnej. Owszem, jest odzew ze strony ministerstwa pracy, ale tylko
werbalny. Nic nie zostało poczynione. Decydować się na przesunięcie środków do
ZUS po to, by wolne środki zostały roztrwonione – to zbyt ryzykowne. Gdyby
zaproponowano w pakiecie, że przesuwamy środki do ZUS, a jednocześnie podnosimy
odpis podatkowy na każde dziecko do 500 zł miesięcznie, to można by się nad tym
zastanowić. Obawiam się jednak, że może być odwrotnie – za chwilę się dowiemy,
że musimy ograniczyć deficyt o 60 mld zł i rząd zechce zlikwidować nawet i te
skromne ulgi na dzieci, które mamy.

Czy w obecnym stanie finansów już za późno na politykę prorodzinną?
– Na politykę prorodzinną nigdy nie jest za późno, tyle że moment, kiedy ona
może być efektywniejsza, przemija. Im później się ją wprowadzi, tym mniejsze
przynosi efekty i jest bardziej kosztowna. Bez sensu jest zamawianie badań, z
których wynika, że 30 proc. polskiej młodzieży w ogóle nie chce mieć dzieci.
Zrobienie analizy pokazującej, ile rodzina powinna uzyskać pomocy od państwa,
żeby mieć troje dzieci, to byłby sensowny raport. Albo o ile więcej podatków
powinni płacić ci, którzy nie mają dzieci, a chcą mieć w przyszłości emeryturę.

Część ekonomistów twierdzi, że zamiast przejmować pieniądze z OFE, państwo
powinno stworzyć tańszy państwowy mechanizm inwestowania tej części składki.

– Te propozycje nie uwzględniają wiedzy na temat funkcjonowania rynku
kapitałowego. Także propozycja rządu kompletnie nie jest spójna z tym, co rząd
chce osiągnąć. Rząd chce przekierować do ZUS tę część składki na OFE, która jest
inwestowana przez fundusze w instrumenty dłużne (głównie obligacje państwowe).
Mówią – po co płacić OFE prowizje za inwestowanie, gdy państwo może to samo
załatwić bez prowizji. Ale to błąd! OFE mają w portfelach ok. 130 mld zł
obligacji. Jeśli na kontach w ZUS powstanie rachunek mający rentowność na
poziomie obligacji, to klienci OFE uznają, że pozostałą część składki
najrozsądniej będzie inwestować wyłącznie w akcje i będą wybierać fundusze
akcyjne. OFE, pozbawione limitów inwestycyjnych, zaczną sprzedawać obligacje,
przerzucać się na inwestowanie w akcje. Problem w tym, że państwo, w ramach
rolowania swoich długów, będzie potrzebowało emisji obligacji, w tym roku na
blisko 130 mld złotych. I oto niespodziewanie dla ministra finansów może się
okazać, że w chwili, gdy będzie chciał upłynnić obligacje na 130 mld, kolejne
130 mld zł w obligacjach zechcą upłynnić fundusze. Państwo nie będzie mogło
sprzedać swoich obligacji, przestraszy się i przywróci limity inwestycyjne dla
OFE, by musiały część środków inwestować w obligacje. Ale OFE będą dysponować
już tylko 1/3 składki. W praktyce oznaczałoby to, że ilość popytu idącego na
rynek akcji zmaleje dwukrotnie, a nawet o 2/3. Chcąc wyprzedawać dalej majątek
państwowy, żeby uzyskać dziesiątki miliardów z prywatyzacji – rząd natknie się
na barierę: nie będzie nabywcy instytucjonalnego. Nie dość, że sprzedaje w
kryzysie, a więc poniżej wartości, to jeszcze wykreuje podaż, która nie znajdzie
popytu. Ale to nie koniec. Jeśli minister skarbu będzie mimo wszystko
sprzedawał, obniżając cenę, to firmy funkcjonujące na giełdzie, które chcą
pozyskać przez giełdę kapitał, nie będą w stanie emitować nowych akcji.

Akcje staną się tak tanie, że nie będzie się opłacało przeprowadzać nowych
emisji?

– Tylko przedsiębiorstwa o zawrotnych możliwościach inwestycyjnych, posiadające
nadzwyczajne projekty, będą w stanie racjonalnie emitować. Generalnie może to
zahamować inwestycje przedsiębiorstw. Nie będzie nowego kapitału, nie będzie
nowych miejsc pracy. Te konsekwencje przesunięcia środków z OFE do ZUS nie są
przez rząd uwzględniane.

Wynika z tego, że za kilka lat niskie emerytury zatrzęsą rynkiem. Miliony
emerytów praktycznie przestaną być "konsumentami". Brak popytu sprawi, że
gospodarka przestanie funkcjonować.

– Wskaźniki eurostatu na temat przyszłej sytuacji demograficznej Polski są
niewiarygodne. Mówienie o tym, że w 2060 r. Polsce ubędzie 7 mln mieszkańców,
liczba osób w wieku produkcyjnym spadnie o 10-11 mln (tj. o 40 proc.) i będzie
ponad 4 miliony 80-latków (cztery razy więcej niż teraz) – jest niewiarygodne…
To wizja zgoła nierealistyczna, ponieważ osoby w wieku produkcyjnym, obciążone
utrzymaniem takiej rzeszy starszych ludzi, po prostu zawczasu wyemigrują albo
będą pracować na czarno, byle na nich nie płacić. To w praktyce będzie
oznaczało, że starsi nie dożyją 80 lat, umrą przed terminem, m.in. w wyniku
niedostatecznej opieki zdrowotnej, emerytur poniżej poziomu egzystencji. Nagle
się okaże, że – tak jak w Rosji – średnia wieku gwałtownie spadnie. Polska z
kraju 40-milionowego stopnieje do dwudziestoparomilionowego w 2060 roku. Już w
tym roku osób w wieku produkcyjnym jest o 100 tys. mniej. Rośnie liczba
emerytów, kurczy się baza podatkowa. Obecna debata poprzedza sekwencję zdarzeń,
które nastąpią, takich jak wydłużanie okresu pracy, zmniejszanie dostępności
służby zdrowia, pogarszanie się sytuacji finansów publicznych, wzrost podatków i
opłat. Druga strona medalu to podatnicy, którzy chcąc przetrwać, wyjeżdżają za
granicę, a właściwie są wypychani przez coraz gorsze warunki pracy, coraz wyższe
opłaty i coraz gorzej funkcjonujące państwo.

W takim razie, jak ten bieg rzeczy powstrzymać?
– Należy wykonać to, co było postulowane w programie wyborczym Prawa i
Sprawiedliwości z 2005 roku. PiS tego nie zrobiło i należy się modlić, aby jak
najszybciej ktokolwiek to zrealizował. Tylko że jest 5 lat później, miniwyż
posunął się w latach, jest mniej kobiet w najlepszym wieku do posiadania dzieci.
Dzisiaj działania prorodzinne muszą być bardziej kosztowne, ulgi wyższe,
opodatkowanie rodzin niższe. Trzeba doprowadzić do równowagi demograficznej
poprzez zwolnienia podatkowe i dodatki finansowe dla rodzin mających dzieci, a
reszta pokolenia musi tym rodzinom pomóc w imię własnego, dobrze pojętego
interesu.

Można rodzicom zmniejszyć składki emerytalne. W przyszłości to ich dzieci
będą pracowały na tych, którzy dzieci nie mają.

– To dobry pomysł, bo pokazuje, jak bardzo nasze emerytury zależą od liczby
dzieci. Trzy punkty procentowe z naszej składki do ZUS mogłyby być kierowane nie
do wspólnego worka, z którego korzystają wszyscy ubezpieczeni, lecz bezpośrednio
do naszych rodziców, babć i dziadków. To byłby zwrot nakładów, jakie ponieśli na
wychowanie swoich dzieci. Świadczenia emerytalne takich osób byłyby przez to
sprawiedliwiej waloryzowane, unaoczniając, od czego zależą wypłacane emerytury.
Kolejna sprawa – należy tak uregulować rynek kapitałowy, by był mniej kosztowny
i bardziej efektywny. Musi istnieć wspólna płaszczyzna informacyjna dla
instytucji finansowych, na której będzie widoczne, która jakie ma koszty, kto
jest lepszy, kto gorszy w pomnażaniu pieniędzy. Klienci muszą uzyskać możliwość
porównania. Rząd zapowiada np., że wprowadzi dobrowolne ubezpieczenie emerytalne
w OFE i innych instytucjach, a składki zostaną zwolnione z PIT. Otóż nie może
być tak, że te pieniądze trafią do instytucji nieefektywnych, których koszty są
wyższe nawet niż OFE. Obecnie w TFI prowizje od aktywów są czasami 6 razy wyższe
niż w OFE! Jak więc TFI mają zapewnić ludziom wyższe emerytury? Za chwilę będzie
kolejny skandal, że "przejadły" pieniądze emerytów. Należy wspierać dodatkowe
oszczędzanie, ale w instytucjach efektywnych, działających na konkurencyjnym
rynku.
Aktywa instytucji finansowych powinny być pod ścisłym nadzorem. Wyspecjalizowane
komórki powinny odnotowywać wszelkie nieprawidłowości na rynku kapitałowym.
Tymczasem padają propozycje, by nadzór nad bankami przenieść z KNF z powrotem do
NBP… Ależ to jest właśnie ten element systemu, który się sprawdził! Państwo
polskie nie dopłacało bankom w kryzysie, bo KNF po prostu nie miała pieniędzy.
Musiały dopłacać ich zagraniczne centrale. Po co przenosić odpowiedzialność za
nadzór bankowy na NBP? Chyba tylko po to, aby poddać go presji na przejmowanie w
kryzysie niewyobrażalnych ryzyk banków i żeby przy kolejnym załamaniu finansowym
zapłacił polski podatnik.
Trzeci element naprawy szeroko pojętego systemu finansowego Polski to
wprowadzenie budżetu zadaniowego, który pozwalałby na analizowanie wydatków
publicznych pod kątem tego, na ile poszerzą one bazę podatkową w przyszłości.
Inaczej grozi nam to, że zostaniemy zmuszeni mechanicznie ciąć wydatki, także te
przynoszące dochód. Chodzi o to, by mieć model optymalizujący wydatki państwa,
który by informował, gdzie może być dług, ponieważ w przyszłości nakłady się
zwrócą w postaci większych dochodów podatkowych państwa.

Mechaniczne oszczędności – cięcia w rytm reguły wydatkowej – doprowadzą do
utraty dochodów?

– Po II wojnie światowej państwa zachodnie miały wysokie deficyty, które szły na
infrastrukturę, która poprawiała warunki zakładania miejsc pracy. Na służbę
zdrowia, aby ludzie mniej chorowali i byli bardziej produktywni. Na rodziny, by
wychowały przyszłych podatników. Na naukę, by ludzie lepiej wykształceni i
bardziej produktywni lepiej zarabiali. Mimo ciągłych deficytów budżet zawsze się
zamykał, bo dług był spłacany wyższymi podatkami w przyszłości. Potrzeba
racjonalności. Najgorsze jest to, że pod wpływem unijnych statystyk możemy być
zmuszeni do cięć nie tylko bolesnych dla ludzi, ale i blokujących rozwój
gospodarczy oraz powstawanie w Polsce nowych miejsc pracy. Dlatego konieczne
jest wprowadzenie budżetu zadaniowego w takim kształcie, jaki był planowany w
programie gospodarczym w 2005 roku.

Rząd poza przeniesieniem pieniędzy z OFE do ZUS innych działań ozdrowieńczych
dla finansów publicznych nie przedstawił.

– To zła propozycja i nie da się jej poprawić. Polityka musi być spójna.
Przybywa emerytów, zapotrzebowanie na zabiegi medyczne rośnie w tempie
geometrycznym, spada poziom zastąpienia emerytur. Okres bimbania to my już mamy
za sobą. Oszczędzaliśmy na dzieciach, pozaciągaliśmy kredyty, powyprzedawaliśmy
aktywa. Utraciliśmy dochody, a rachunki będziemy musieli płacić coraz wyższe.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl