Pełzająca germanizacja Wrocławia (3)

Prof. Jerzy Robert Nowak

Można podziwiać tempo, z jakim realizuje się różne proniemieckie inicjatywy we Wrocławiu i jego okolicach. By przypomnieć choćby błyskawiczne wybudowanie bogato wyposażonego cmentarza w Nadolicach Wielkich dla 12 tysięcy niemieckich żołnierzy, w tym kilku tysięcy esesmanów, szybkie tempo przygotowania zdominowanej przez niemieckie postacie galerii wybitnych wrocławian na Ratuszu we Wrocławiu. Na tym tle tym bardziej rzuca się w oczy skrajne przewlekanie patriotycznych przedsięwzięć, upamiętniających związki z Polską, choćby opóźnianie przez lata budowy pomnika Bolesława Chrobrego, a ostatnio budowy pomnika Wojciecha Korfantego, tak zasłużonego dla powrotu dużej części Śląska do Polski po 1918 roku. Wyraźnie jakby we władzach miejskich nie miano zbyt wiele serca dla tego typu inicjatyw.

Kiedy wreszcie po latach postawiono ostatecznie pomnik Chrobrego w Wrocławiu, to władze miejskie starannie zadbały o zdeformowanie obrazu jego postaci przez odpowiednio propagandową proeuropejską inskrypcję na tym monumencie. Znalazł się tam następujący napis: „Pierwszy koronowany władca Polski. W roku 1000 sprzymierzeniec papiestwa i cesarstwa w jednoczeniu Europy”. Zafałszowujący historię autor tego napisu pominął fakt, że ogromną część panowania Chrobrego wypełniały zwycięskie wojny z cesarstwem niemieckim o utrwalenie niezależności od Kościoła w Niemczech, co Czechom udało się zapewnić dopiero ponad trzysta lat po Polsce.

Znany historyk Andrzej Waśko skomentował z całą słusznością na portalu internetowym, iż stwierdzenie na pomniku, że Bolesław Chrobry był sprzymierzeńcem cesarstwa, jest „niezgodne z prawdą historyczną”, bo Chrobry przez 15 lat (1003-1018) prowadził wojnę z cesarstwem” (por. http://wroclaw.naszemiasto.pl/forum/wiadomosci/261042_693847.html).

Z kolei Maciej Motas, pisząc o „fanatykach europeizmu” na łamach „Myśli Polskiej” z 23 grudnia 2007 r., przytoczył sprawę napisu na pomniku Chrobrego jako jeden ze skrajniejszych przykładów współczesnego fałszowania historii. Motas zapytywał: „(…) Czemu bowiem mają służyć ewidentne przykłady fałszowania historii, jak ten towarzyszący odsłonięciu pomnika Bolesława Chrobrego we Wrocławiu. Tablica na pomniku przedstawia największego władcę Polski jako sprzymierzeńca… Niemiec. Podobne zabiegi stosowano też przed akcesją Polski do UE, gdy wstąpienie do tej jeszcze cały czas przede wszystkim gospodarczej struktury porównywano do przyjęcia przez Polskę chrześcijaństwa (…)”.

Różnym „Europejczykom” nie wystarczyło długotrwałe opóźnienie budowy pomnika Chrobrego we Wrocławiu ani zafałszowujący w duchu „europejskim” napis na postumencie. Szybko przeszli do ataków na ten pomnik, piętnując go zarówno ze względów ideowych (jako symbol polskiego „nacjonalizmu”), jak i estetycznych. Szczególną rolę w podjudzaniu przeciwko pomnikowi Chrobrego odegrała dziennikarka lokalnej edycji „Gazety Wyborczej” Beata Maciejewska, od dawna znana ze skrajnie proniemieckich poglądów. To ona była najgorliwszą popularyzatorką nazwy Hala Stulecia i zarazem rzeczniczką odbudowania Fontanny Germania. Dziennikarka przypuściła ostry atak na pomnik Chrobrego w artykule pod dosadnym tytułem: „Skończyć z pomnikowym terrorem i horrorem”, publikowanym we wrocławskiej „Gazecie Wyborczej” z 29 maja 2008 roku. Z emfazą nagłośniła tam głosy kilku pseudoautorytetów. Przytoczyła wypowiedź prof. Henryka Dziurli, który atakował pomnik Chrobrego jako rzekomo „osadzony w mentalności XIX-wiecznego nacjonalizmu”. Wtórował mu dr Mateusz Kapustka, który ocenił, że pomnik Chrobrego przy ul. Świdnickiej to „obrazowa przemoc”, swoiste damnatio memoriae (tj. potępienie pamięci) w stosunku do stojącego tam wcześniej pomnika niemieckiego cesarza Wilhelma II” (wg B. Maciejewskiej: Skończyć z pomnikowym terrorem i horrorem, „Gazeta Wyborcza” wrocławska z 29 maja 2008 r.). Po ataku Maciejewskiej na pomnik Chrobrego zaraz znalazł się internauta OK., który sugerował (29 maja 2008 r.), aby zniszczyć i zdemontować pomnik Chrobrego. Z inicjatywy nie tyle – moim zdaniem – estetów, co przeciwników eksponowania symboli polskości zorganizowano przed pomnikiem Chrobrego dość nienawistny, szczególny happening. Był to tzw. chór narzekających wrocławian, z udziałem kilkudziesięciu osób, głównie kobiet. Wyśpiewywały one, na ogół dość wrzaskliwie, z radykalnym naruszeniem kultury śpiewu, swoje żale pod adresem miasta. Tyle że z tych żalów wciąż przebijało przesłanie „pomnik Chrobrego do luftu” i „precz z pomnikiem Chrobrego”. A o to głównie chodziło organizatorom happeningu, jak najdalszym od polskich tradycji narodowych.


Pomnik ku czci niemieckich żołnierzy


Długo można by mnożyć przykłady różnych dziwnych posunięć regermanizacyjnych we Wrocławiu. Przypomnę choćby dość szczególny pomysł sprzed kilku laty, o którym pisał już w „Naszym Dzienniku” z 14 października 2008 r. redaktor Zenon Baranowski w artykule „Wrocław odbudowuje Niemcom pomniki”. Chodziło o to, że w jednej z dzielnic Wrocławia – Rędzinie, został kilka lat temu odnowiony z funduszy publicznych pomnik sławiący żołnierzy niemieckich, walczących podczas pierwszej wojny światowej.

Stało się tak pomimo krytycznej opinii sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika, który stwierdził, że państwo polskie nie powinno czcić żołnierzy niemieckich, bo „nie są to bohaterowie dla Polaków”. Z tyłu pomnika umieszczono inskrypcję w języku niemieckim: „Ten pomnik poświęcony wspomnieniu niemieckiego bohaterstwa w wielkich czasach powinien przypominać jeszcze następnym pokoleniom, aby bronić ojczyzny tak jak ich przodkowie”. Z inicjatywą odnowienia pomnika wystąpiła w 2003 r. rada osiedla Rędzin, uzasadniając to „chęcią podkreślenia wielokulturowości Śląska i Wrocławia”, czego pomnik ten ma być wyrazem. Przypomnijmy tu, że żołnierze niemieccy walczyli w imię agresywnych celów imperializmu niemieckiego, którego zwycięstwo oznaczałoby dalsze utrzymanie polskiej niewoli pod pruskim zaborcą. A Polacy płacą dziś za uczczenie ich pamięci osobnym pomnikiem!

Sprawa odnowienia pomnika niemieckich żołnierzy z pierwszej wojny światowej we wrocławskiej dzielnicy Rędzin wywołała ostre polemiki na forum stron internetowych. Poza zwolennikami takiej odbudowy nie zabrakło ostrych głosów sprzeciwu. Zacytuję parę z nich. Internauta Primo (zapis z 14 października 2008 r.), krytykując argumentację rady dzielnicy o chęci podkreślenia wielokulturowości Wrocławia, pisał m.in.: „(…) A co ma pomnik żołnierzy do wielokulturowości. Przecież owi żołnierze wcielali w życie idee cesarstwa, a więc tę wielokulturowość tłumili i tłamsili, o czym tutaj w Polsce pamiętamy (zabór pruski)”. Inny internauta kklement pisał pod datą 14.10.2008 r. w tekście zatytułowanym: „Nie przesadzajmy z tą wazeliną. (…) Nie liżmy Niemcom butów. Można uczcić pamięć opozycjonistów z czasów III Rzeszy (zwłaszcza że było ich naprawdę bardzo, ale to bardzo niewielu), ale czcić pruskich żołnierzy? Bez przesady! Tym bardziej że nie wpłynie to zapewne w jakiś specjalny sposób na negatywną postawę Niemców wobec nas. Królujemy u nich od zawsze w rankingach niepopularności, rynek pracy wciąż dla Polaków nie jest otwarty, a sądy rodzinne dyskryminują naszych rodaków w sprawach o opiekę nad dziećmi. Bądźmy przyjacielscy, ale nie na kolanach – niemiecka mentalność nie punktuje takiej pozycji”.

Inny, szokujący przykład. W zeszłym roku z udziałem przedstawicieli władz samorządowych i Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego uroczyście obchodzono 250-lecie zwycięskiej bitwy króla Prus Fryderyka II nad Austriakami pod Lutynią (w 1757 r.). Bitwa ta przesądziła o ostatecznym zagarnięciu Śląska przez króla pruskiego, późniejszego rozbiorcę Polski. Pytanie, czy Polacy powinni partycypować w kosztach tej uroczystości, jak zrobił to samorząd dolnośląski? Czy marszałek dolnośląski nie ma rzeczywiście nic lepszego do roboty, niż patronować – obok konsula niemieckiego – obchodom wielkiego zwycięstwa, odniesionego przez naszego śmiertelnego wroga – Fryderyka II?

Odwołam się tu do zamieszczonego w internecie świetnego tekstu patriotycznego dziennikarza i nauczyciela z Wrocławia Artura Adamskiego: „Dwie bitwy”. Oto parę jakże wymownych fragmentów: „(…) Wielu historyków twierdzi, że rozpoczynając wojny śląskie, Fryderyk jedynie korzystał z nadarzającej się okazji. Nie zamierzał przyłączać Śląska do swego państwa, lecz jedynie region ten doszczętnie złupić. Potwierdzają to fakty z życia gospodarczego. Obciążony kontrybucjami Wrocław pogrążył się jedynie wtedy w jednym z najczarniejszych okresów swojego istnienia. Na rynku jakże zamożnej metropolii, na którym dopiero w wiele lat później stanął pomnik Fryderyka, od czasu wojen śląskich piętrzyły się sterty gnoju, a w całym mieście wieczorami nie paliła się nawet jedna oliwna lampa. Złupionych mieszkańców nie było stać na taki luksus, jak choćby najskromniejsze oświetlenie grodu (…).

O tym, kim był Fryderyk i jak przebiegała bitwa, świadczą wypowiedziane wtedy słowa. Do uciekających żołnierzy, których pruski król gonił na koniu, wymachując szablą, krzyczał: 'Psy, wracać! Psy, czy chcecie żyć wiecznie?’ (…)

Bitwa pod Lutynią to zdarzenie bardzo krwawe. Najpierw duże straty ponieśli Prusacy, w decydującym starciu doszło do istnej rzezi Austriaków. (…) Szczegóły tej operacji są wykładane na akademiach wojennych wszystkich kontynentów. Dla Polaków ma ona jednak także inne znaczenie. Sukces Prus w wojnach śląskich bardzo znacząco umocnił jednego ze śmiertelnych wrogów Polski. Niecałe piętnaście lat później wzięły one udział w pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej. Pruskie porządki na Śląsku zaczęły wypierać z tego regionu liczne enklawy polskie i czeskie. Do dziś pamiątkami po czasach polskich są średniowieczne zamki romańskie i gotyckie kościoły. Po Czechach i Austriakach mamy liczne barokowe klasztory. Pamiątką po Prusakach są ponure gmaszyska więzień i koszar, a także – stojące do dziś murowane szubienice. I na tym polega moja obawa, związana z obchodami kolejnej rocznicy bitwy pod Lutynią. Niech się duzi chłopcy bawią – są gorsze nałogi. Jednakże nie byłoby dobrze, gdyby wiązało się to z fascynacją pruskim militaryzmem, gdyż trudno o militaryzm w bardziej odrażającej, a dla Polaków także jednoznacznie złowrogiej postaci. Jeszcze bardziej ohydna byłaby fascynacja zwycięzcą tej bitwy. Trudno bowiem o szumowinę bardziej podłą od Fryderyka II”.

I tę „szumowinę” – śmiertelnego wroga Polski – szczególnie mocno uczczono podczas obchodów 250. rocznicy bitwy pod Lutynią. Jedna z uroczystości zawierała inscenizację uroczystego wjazdu Fryderyka II na zamek! We wrześniu tego roku ma być zorganizowane plenerowe widowisko mające na celu rekonstrukcję przebiegu bitwy pod Lutynią. Ciekawe, czy znowu dojdzie do „hojnego” wyrzucania pieniędzy z publicznej polskiej kiesy na uczczenie zwycięstwa rozbiorcy Polski, wielkiego Fritza.

Wybielanie nazistowskiego fanatyzmu w Wydawnictwie Dolnośląskim

Progermańskim działaniom w zakresie celebrowania pruskich wiktorii towarzyszą we Wrocławiu różne przejawy upiększania i wybielania rządów niemieckich w tym mieście, a nawet wybielania nazistów!

Trudno powiedzieć, czy wydawcy i redaktorzy z polskiego (!) Wydawnictwa Dolnośląskiego mają choćby cień poczucia patriotyzmu, polskości i szacunku dla prawdy historycznej. Po haniebnych przekłamaniach w wydanej przez nich książce M. Zybury mają na swoim koncie m.in. tak kompromitującą wpadkę z wydaną w 2008 r. książką hitlerowskich generałów Hansa von Ahlfena i Hermana Niehoffa „Festung Breslau w ogniu”. Wydawnictwo Dolnośląskie wydało książkę tych dwóch ostatnich nazistowskich dowódców obrony Wrocławia w 1945 r. z wybielającym ich, wręcz panegirycznym tekstem dr. Tomasza Głowińskiego z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Wystąpił on wyraźnie w roli rzecznika nazistowskich obrońców Wrocławia.

Przypomnijmy tu, że już w 1964 r. wydana została we Wrocławiu przejmująca książka niemieckiego księdza Paula Peikerta „Kronika dni oblężenia (Wrocław 22 I – 6 V 1945)” z gruntownym wstępem naukowców Karola Jońcy i Alfreda Koniecznego. Autorzy wstępu bardzo krytycznie ocenili promowaną dziś przez Wydawnictwo Dolnośląskie książkę o Festung Breslau (pierwotny niemiecki tytuł: „So kampfe Breslau”). Stwierdzili, że: „(…) książka ta stanowi próbę rehabilitacji dowództwa niemieckiego we Wrocławiu”. Karol Jońca i Alfred Konieczny jednoznacznie akcentowali, że prowadzona przez nazistowskich generałów obrona Wrocławia była całkowicie bezsensowna pod względem militarnym, a fanatyczna zaciekłość tej obrony przyniosła w efekcie tylko zniszczenie Wrocławia i straszliwe cierpienia cywilnej ludności. Warto dodać, że były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Wojciech Wrzesiński bardzo krytycznie skomentował wydanie wspomnień nazistowskich generałów. Stwierdził o nich bez ogródek: „To propagowanie nazistowskiego fanatyzmu i fałszowanie historii” (cyt. za wywiadem B. Maciejewskiej z K. Juchniewiczem: „Obrona Festung Breslau pokazana od środka”, wrocławska „Gazeta Wyborcza” z 18 maja 2008 r.).

Najlepszym zaprzeczeniem fałszów zawartych w książce obu nazistowskich komendantów wrocławskiej twierdzy okazały się jednak wstrząsające fakty, które znalazły się w książce niemieckiego księdza Paula Peikerta. Niemiecki duchowny opłakiwał w niej żałosny los wielkiego, pięknego miasta Wrocławia, zgotowany mu przez obu generałów i nazistowskiego gauleitera miasta – Karla Hanke. Na przykład na s. 117 ks. Peikert tak pisał o wybranianym dziś przez polskiego (!) historyka Tomasza Głowińskiego komendancie twierdzy wrocławskiej – generał poruczniku Niehoffie: „To wysłannik zagłady (na rozkaz swoich mocodawców niszczy piękny Wrocław, cały dorobek kulturalny tysiącletniego miasta i ludzi, co w nim mieszkają”. Ksiądz Peikert piętnował jako zbrodniczy niemiecki rozkaz opuszczenia miasta przez cywilną ludność, który spowodował śmierć dziesiątków tysięcy cywilnych osób, piętnował akty terroru, wyburzanie i podpalanie przez wojsko niemieckie całych ciągów mieszkalnych. Ze szczególnym oburzeniem pisał o spowodowanych przez wojsko niemieckie zniszczeniach większości wspaniałych kościołów wrocławskich i wielu zabytkowych budowli. Pisał na s. 116: „Szał niszczycielski niemieckiego państwa wandali zhańbił po wszystkie czasy imię tego plemienia”. Warto dodać, że w samych Niemczech wydano w latach 1986-1997 10-tomowy zbiór dokumentów „Breslauer Apokalypse” pod redakcją znanego naukowca Horsta Gleissa. I właśnie Gleiss, znający doskonale wszystkie zachowane źródła na temat obrony Wrocławia w 1945 r., wydał na karcie jednego z tomów werdykt jednoznacznie potępiający nazistowskich dowódców obrony „Festung Breslau”. Gleiss uznał, że niezwykle zajadła obrona wrocławskiej twierdzy pod koniec wojny była totalnym zaprzeczeniem zdrowego rozsądku i spowodowała wyłącznie katastrofalne skutki dla miasta, które uległo ogromnym zniszczeniom. Dodajmy do tego informację wrocławskiego historyka dr. hab. Krzysztofa Juchniewicza, podaną w wywiadzie udzielonym Beacie Maciejewskiej: „Jeśli pani sięgnie do najnowszych głównych monografii Śląska, to żaden z niemieckich autorów nie powiela już mitów, dotyczących Festung Breslau [podkr. – J.R.N.]. Są to raczej bezduszne relacje pokazujące przede wszystkim ogrom zniszczeń” (cyt. za wywiadem B. Maciejewskiej, op. cit.).


Polski historyk w obronie nazistowskich generałów


W Niemczech prysły więc już do końca mity uzasadniające fanatyczną obronę Wrocławia i poniesione przez to zniszczenia miasta oraz ogromne straty ludności cywilnej. Za to w Polsce znalazł się historyk „rewidujący” kompromitującą nazistów historię i uzasadniający fałsze nazistowskich generałów. Historyk ten – dr Tomasz Głowiński, zrobił to zarówno w skandalicznym wstępie do książki obu generałów, zaakceptowanym bezkrytycznie przez Wydawnictwo Dolnośląskie, i w licznych wypowiedziach prasowych. Na przykład w wywiadzie udzielonym Hannie Wieczorek z „Gazety Wrocławskiej” pt. „Mity ludowe o Wrocławiu” Głowiński piętnował jako „największy mit” twierdzenia o „bezsensownej militarnie i zbrodniczej wręcz obronie twierdzy do końca”, ubolewając, że ten „mit” „okazał się do dziś szczególnie żywy. Pozwalał na odebranie Niemcom prawa do walki o ich miasto (…)”. Przypomnijmy więc raz jeszcze, że walka ta miała miejsce w ostatnich miesiącach wojny, kiedy katastrofa Niemiec nazistowskich była nieunikniona i tym bardziej trudno było w jakikolwiek sposób wytłumaczyć fanatyczny opór w obronie ludobójczego systemu. A polski historyk stara się z maksymalną energią o uzasadnienie tego właśnie fanatycznego nazistowskiego uporu!

W swoim wybranianiu nazistowskich działań Głowiński posunął się do stwierdzenia: „Twierdza Wrocław walczyła przez trzy miesiące i nie została zdobyta. Walczyła więc skutecznie i jest to uzasadniony powód do dumy [podkr. – J.R.N.] jej komendantów i załogi” (cyt. za wywiadem B. Maciejewskiej: op. cit.). Komentując tę ocenę Głowińskiego, dr hab. K. Juchniewicz stwierdził: „To stwierdzenie dr. Głowińskiego o 'powodach do dumy’ załogi Festung Breslau jest rzeczywiście kontrowersyjne i ja bym z nim polemizował. Trzeba pamiętać, że obrońcy Festung Breslau nie zostali podstępnie napadnięci. Byli w tej wojnie agresorami” (cyt. za wywiadem B. Maciejewskiej, op. cit.). I tu jest chyba najważniejszy klucz do oceny szokującego wybryku w interpretowaniu historii dokonanego przez Tomasza Głowińskiego. Dla tego autora nic nie liczą się względy moralne, nie liczą się fakty o niemieckim ludobójstwie, liczy się tylko militarna historia doby wojny. Stąd łatwość, z jaką porównuje zajadłość niemieckich wojsk, broniących Wrocławia (były wśród nich również liczne oddziały SS) z męstwem powstańców warszawskich, czy skłonność do porównywania sowieckich działań militarnych, stawiania na równi np. bezwzględnych sowieckich czy amerykańskich nalotów na Niemcy z barbarzyńskim niszczeniem miasta przez wojska niemieckie.

Szczególnie skandaliczne było – dokonane przez Głowińskiego – porównanie nazistowskich obrońców Wrocławia z powstańcami warszawskimi. Twierdził on, że dowództwo Festung Breslau stosowało dokładnie takie same metody jak oddziały powstańców warszawskich, akcentując: „(…) Naturalnie decyzja o obronie miasta w obszarze jego zwartej zabudowy doprowadzała zawsze do walk ulicznych, do których broniący się muszą się odpowiednio przygotować. Powstańcy warszawscy w 1944 r. szybko zauważyli, że szczególnie przydatne w obronie są domy narożne, które dla bezpieczeństwa najpierw wypalano, aby nie groziły pożarem podczas walk. Tyle że wtedy nie pisano o barbarzyństwie obrońców, jak to było w wypadku Wrocławia” (cyt. za: Ł. Medeksza: „Polski historyk: Wehrmacht był jak powstańcy warszawscy”, por. http://www.pardon.pl/artykul/4830/polski_historyk_wehrmacht_byl_jak_powstancy_warszawscy).

Polemizując z twierdzeniem, że wyburzenie części Śródmieścia na potrzeby lotniska było „dowodem zupełnego barbarzyństwa i głupoty” niemieckich dowódców, Głowiński ochoczo sięga po oskarżenia pod adresem aliantów, pisząc: „(…) Gdy od 1943 r. alianckie bombowce równały z ziemią niemieckie miasta jedno po drugim, zabijając jednorazowo dziesiątki tysięcy cywilów, nie przyspieszając jednak wcale dnia zakończenia wojny, mówiono jedynie o nieskutecznej strategii i jej nieuniknionych kosztach”.

Przy takim stylu rozumowania „dziwnego” historyka z Wrocławia zupełnie zatracają się podstawowe różnice między wojskami niemieckimi a aliantami. Choćby to, że alianci dążyli do jak najszybszego zakończenia wojny wywołanej przez niemieckich agresorów, przerwania okrutnej gehenny milionów osób, więzionych w obozach koncentracyjnych i obozach zagłady. Atakując aliantów za „bezsensowne” bombardowania, Głowiński nazwał jeden z sowieckich ataków lotniczych na Festung Breslau „typowo terrorystycznym”. Usprawiedliwiając fanatyczną obronę Wrocławia ogromnymi stratami ludności cywilnej w zwartych zabudowaniach miejskich, Głowiński pisze: „(…) Tylko obrona w zwartej zabudowie miejskiej pozwalała Niemcom na zniwelowanie przewagi wroga. (…) Pierwsza w II wojnie światowej dowiodła tego Warszawa, broniąc się bohatersko we wrześniu 1939 r. i płacąc za to wysoką cenę. Wtedy naziści pisali o oszalałym komendancie miasta… W 1945 r. podobną cenę zapłacił Wrocław. I tu pisano później o szaleństwie i fanatyzmie komendantów (…)”. Autor używa tego porównania, jakby nie było żadnej różnicy między obroną stolicy państwa zaatakowanego przez agresorów a fanatyczną obroną resztek zdychającego, ludobójczego imperium nazistowskiego. I to wszystko pisze polski historyk! [podkr. – J.R.N.]. Nieprzypadkowo w jednej z internetowych recenzji (z 12 maja 2008 r.) zarzucono Głowińskiemu, że swoimi stwierdzeniami prowokuje „w mało smaczny sposób”. Autor recenzji zapytuje: „(…) Czyżby Głowińskiemu brak obiektywizmu, tak niezbędnego w pracy historyka? A może ten prowokacyjny ton wstępu ma służyć wywołaniu większego zainteresowania książką? Tak czy inaczej, we wstępie mamy – zamiast wytłumaczenia kontekstu historycznego i wyprostowania przekłamań, na które natkniemy się w oryginalnym tekście komendantów – parę prowokacyjnych tez, czyniących ich autora raczej 'rzecznikiem obrońców Festung Breslau’, potwierdzających 'fakty’, prezentowane w książce (…)” (cyt. za: http://wroclawzwyboru.blox.pl/2008/05/Recenzja-Festung-Breslau-w-ogniu.html).

Podczas dyskusji w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego nad omawianą tu książką niemieckich generałów i wstępem Tomasza Głowińskiego jeden z naukowców stwierdził, że tak wybielający nazistowskich komendantów wstęp nie mógłby się ukazać w dzisiejszych Niemczech. Krytykujący Głowińskiego naukowiec, niestety, chyba jednak przesadził. Niemieckie ziomkostwa, na czele z Eriką Steinbach, w zafałszowywaniu historii są zdolne do wszystkiego. Ciekawe, że pełna fałszów książka nazistowskich generałów ze wstępem Głowińskiego znalazła bardzo entuzjastycznego recenzenta w osobie redaktora „Polityki” – prof. Andrzeja Garlickiego (nr z 20 maja 2008 r.). No cóż, tan stary agent UB i SB, znany ze skrajnych zafałszowań historii Polski, zawsze jest gotów poprzeć teksty trudne do akceptacji przez ludzi czujących i myślących po polsku. Głowińskiemu można tylko pogratulować tego typu „entuzjastycznego” recenzenta!


Dywagacje „Europejczyka” Jana Waszkiewicza


Dość szczególnie zabrzmiały np. słowa marszałka województwa dolnośląskiego (z AWS) prof. Jana Waszkiewicza w wywiadzie dla „Odry” (2000 r.), głoszące: „Dolny Śląsk musi pogodzić się ze swoją tysiącletnią historią, to jest poza wszelką wątpliwością. Musimy pogodzić się z niemiecką historią Dolnego Śląska, bo nie możemy nagle obchodzić tysiąclecia Wrocławia, wybierając tylko nieliczne i krótkie wątki tej historii, ale musimy pogodzić się także z ostatnimi kilkudziesięcioma latami” (cyt. za: Z. Mazur: „O adaptacji niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Ziemiach Zachodnich i Północnych”, Instytut Zachodni, Poznań 2001, 20-21).

A ja osobiście nie widzę żadnego powodu, abyśmy godzili się z całą niemiecką historią Dolnego Śląska. Co wspólnego i ważnego dla nich mają znajdować współcześni wrocławianie w szowinizmie i militaryzmie rządów Fryderyka II we Wrocławiu, czy w okresie lat 1933-1945, kiedy właśnie Wrocław był jednym z kilku największych bastionów nazizmu? Począwszy od palenia książek we Wrocławiu przez nazistów poprzez nader brutalnie przebiegającą tam „noc kryształową” w 1938 r., po fanatyczną obronę Wrocławia przez wojska niemieckie w latach 1944-1945, głównie dywizje SS. Z drugiej strony prof. Waszkiewicz, profesor politechniki, wykazuje nadzwyczajną ignorancję, jeśli chodzi o historię swego miasta – Wrocławia, twierdząc, jakoby czasy rządów polskich „to nieliczne i krótkie wątki” w jego historii. Przypomnijmy, że Wrocław najdłużej w swej historii był pod panowaniem Polski, za rządów Piastów, od 990 do 1335 roku.

Podejście „Europejczyka” prof. Jana Waszkiewicza do historii Polski dobrze zilustrował publikowany przez niego w 1991 r. tekst (w: „Sumienie – Literatura – Filozofia – Eseje”): „My Europą nigdy nie byliśmy (…). Ja patrzę na to [na bitwę pod Grunwaldem – J.R.N.] jako na walkę Europy z tym, co Europą nie było. Europą był Zakon NMP [czyli Krzyżacy – J.R.N.]… w jego szeregach występowali Europejczycy… wśród nich zeuropeizowani Piastowie Śląscy (…), z drugiej strony występowało coś, co przypomina dzisiejsze RWPG”. Profesor Waszkiewicz w swym szkicu z werwą oskarżył oddziały polskie i litewskie walczące pod Grunwaldem, że nie stosowali tam rycerskich metod walki, bo były to „chłopy z drągami”, którymi uderzali przywykłych do zupełnie innych, rycerskich metod walki Krzyżaków (!).

Jan Waszkiewicz, były działacz opozycyjnego KOR, po 1989 r. był członkiem Kongresu Liberalno-Demokratycznego, przez pewien czas nawet szefem tej partii we Wrocławiu, ale został odsunięty przez Schetynę. Niedawno miał „kłopoty lustracyjne”, bo w 1969 r. przed wyjazdem za granicę podpisał lojalkę, zobowiązując się do tego, że jeśli będzie za granicą i spotka się z czymś, co zagrażałoby bezpieczeństwu PRL, to zawiadomi odpowiednie władze (por. wywiad Ł. Medekszy z J. Waszkiewiczem pt. „Jana Waszkiewicza kłopoty lustracyjne”, „Panorama Dolnośląska” z 12 kwietnia 2006 r.).

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl