Obudzić ducha przedsiębiorczości

Po wielkiej fali emigracji młodych ludzi do Wielkiej Brytanii i Irlandii, jakiej
doświadczyliśmy po 2004 roku, szykuje się nam kolejna. Od 1 maja bez żadnych
przeszkód będzie można znaleźć zatrudnienie w Niemczech, największej
europejskiej gospodarce. Oferta może być ciekawa przede wszystkim dla ludzi z
zachodnich województw Polski. Dobra sieć połączeń powoduje, że możliwy jest
wyjazd na pięć dni do pracy i powrót na weekend do polskiego domu.

W 2005 roku wchodziłem, po ukończeniu swoich pierwszych studiów, na rynek pracy.
Z mojej liczącej wówczas 17 osób grupy ćwiczeniowej na studiach w ciągu pół roku
wyjechało na Wyspy 12. Wyjeżdżali tylko z jednego powodu – ogromnego bezrobocia
i niskich zarobków. Warto przypomnieć, że na koniec 2004 r. bezrobocie w Polsce
wynosiło 18,8 proc., dla osób w wieku do 25 lat było to aż 39,5 proc., przy
średniej pensji wynoszącej brutto 2289 zł (w Polsce jednak tylko ok. 25 proc.
aktywnych zawodowo osób zarabia równowartość średniej pensji lub więcej).
Dziś po wyjątkowo nieudolnych rządach koalicji PO – PSL mamy podobną sytuację.
Tym razem granicę przed naszymi pracownikami 1 maja otwiera największa
gospodarka europejska – Niemcy. Wchłonięcie miliona nowych pracowników dla
państwa, w którym pracuje prawie 40 mln ludzi (w Polsce ok. 16 mln), nie będzie
żadnym problemem. Tym bardziej że Polskę znów dotyka plaga bezrobocia. Na koniec
lutego br. zarejestrowanych było ponad 2 mln 150 tys. bezrobotnych. Gdy władzę
przejmował Donald Tusk w listopadzie 2007 roku, zarejestrowanych bezrobotnych
było 1 mln 720 tys. Zatem podczas trzyipółletnich rządów koalicji PO – PSL
przybyło ponad 400 tys. bezrobotnych. Wielu z nich, z powodu trudnej sytuacji
ekonomicznej, zostanie zmuszonych do emigracji zarobkowej za Odrę.

Potrzeba partii konserwatywnej
To, czego dziś potrzeba Polsce, a zwłaszcza młodym Polakom, to rozsądne rządy o
nastawieniu konserwatywnym zarówno jeśli chodzi o kwestie obyczajowe, jak i
gospodarcze. Po 1989 roku, z krótką przerwą na lata 2005-2007, w gospodarce
dominowały rządy partii o nastawieniu postsocjalistycznym. Kolejne ekipy
realizowały politykę zwiększania swoich wpływów na gospodarkę. Takie działanie
doprowadziło nas do sytuacji, w której urzędników w Polsce jest ponad pół
miliona, a opodatkowanie pracy jest na poziomie zniechęcającym do zatrudnienia.
Głównym "beneficjentem" tej polityki są młodzi ludzie, którzy wchodząc na rynek
pracy, zderzają się z twardą rzeczywistością braku wyrobionej siatki znajomości
oraz umiejętności pozwalających na wypracowanie godziwej pensji wraz z
opodatkowaniem. Oto, gdyby przyjąć średnią płacę (za Głównym Urzędem
Statystycznym) na poziomie 3225 zł brutto, to pracownik musi wypracować co
najmniej 3820 zł, żeby zarobić na swoją pensję wraz ze wszystkimi podatkami. Z
tego do ręki otrzyma już tylko 2313 zł (patrz tabela 1). A to oznacza, że oddaje
do państwowej kasy aż 65 proc. tego, co sam otrzymuje finalnie do ręki w postaci
wynagrodzenia. Te relacje byłyby o wiele bardziej niekorzystne, gdyby nie wielka
reforma podatkowa przeprowadzona przez rząd Jarosława Kaczyńskiego i obniżenie
składek na ubezpieczenia rentowe (o co nieuzasadnione pretensje miał obecny
minister finansów Jan Vincent Rostowski).
Z kolei to, co zostaje pracownikowi po zapłaceniu wszystkich olbrzymich podatków
od pracy, wydaje on na swoje potrzeby. A każdy wydatek obłożony jest podatkiem
VAT oraz niektóre produkty (energia, alkohol, papierosy i przede wszystkim
benzyna) akcyzą. Przyjmując, że 19 proc. ceny każdego produktu stanowi wysokość
podatku, wówczas z tego, co zostaje "do ręki", trzeba zapłacić jeszcze ok. 430
złotych w wyższych cenach produktów. Czyli tak naprawdę z wypracowanych 3820 zł
przeciętny pracownik dysponuje kwotą tylko 1883 zł (stanowiącą mniej niż 50
proc. wypracowanej pensji), resztę oddając w różnej formie opodatkowania pod
władanie polityków.

Postawić na odpowiedzialność Polaków
Tak więc podstawowy problem, z jakim muszą borykać się polskie rodziny, to zbyt
wysokie opodatkowanie zarówno pracy (zniechęcającej do zatrudnienia przez
przedsiębiorców), jak i wydatków konsumpcyjnych. Jedynym wyjściem, w duchu
konserwatywnym, z obecnego impasu jest przywrócenie władzy nad zarabianym
dochodem tym, którzy go faktycznie wypracowują. Droga do tego jest jedna i
wskazała ją prof. Zyta Gilowska, minister finansów w rządach Kazimierza
Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego – obniżenie podatków od dochodów
wszystkich pracowników. Nie można bowiem uznać za normalną sytuację, w której
ponad połowę wypracowanego dochodu pracownik oddaje do dyspozycji urzędników i
polityków. Sytuacja ta stwarza anomalie w postaci gigantycznego przyrostu
biurokracji (za obecnego rządu przybyło ok. 70 tys. nowych urzędników), dużych
dysproporcji w zarobkach pomiędzy urzędnikami a zatrudnionymi w sferze prywatnej
(średnio urzędnik w Polsce zarabia 48900 zł brutto rocznie, wartość ta jest
mocno zawyżona głównie przez rozrastającą się kadrę kierowniczą w administracji
publicznej).
Konserwatyzm, w opozycji do socjalizmu, postuluje wzięcie odpowiedzialności za
siebie i swoją rodzinę. Dlatego partia konserwatywna w Polsce musi przywrócić
Polakom taką możliwość. Nie stanie się to jednak w sytuacji, gdy ponad połowę
ich zarobków "pożera" urzędnik do spółki z nierozsądnym politykiem, a
jednocześnie duża część firm działających w Polsce (przede wszystkim
zagranicznych, ale nie tylko) nie płaci podatków wcale lub w minimalnym
zakresie. Nieprzejrzyste ustawy podatkowe powodują, że firmy mają możliwość
zawyżania kosztów uzyskania przychodu, zmniejszając podstawę opodatkowania.
Konia z rzędem temu, kto powie, ile podatków dochodowych zapłaciły w Polsce
wielkie sieci handlowe. Rozwiązaniem, które mogłoby ukrócić ten proceder, jest
reforma zaproponowana przez Związek Przedsiębiorców i Pracodawców (jeszcze w
2004 roku pomysł ten popierało PiS) i zamiast skomplikowanego podatku od dochodu
przedsiębiorstw CIT wprowadzenie niskiego jednoprocentowego podatku obrotowego.
Jak wyliczyli eksperci ZPP, podatek obrotowy spowodowałby zwiększenie przychodów
budżetu państwa tylko z tego tytułu o 32 mld zł, przy jednoczesnej obniżce
faktycznego opodatkowania dla małych i średnich polskich przedsiębiorstw!
Obecnie podatek CIT płaci zaledwie co trzecia działająca spółka prawa
handlowego. Okazuje się, że prowadzenie firmy w Polsce to działalność
charytatywna, ponieważ aż 2/3 firm rozliczających się przy pomocy CIT nie
wykazuje żadnego zysku. Tak naprawdę nie wykazuje tylko na papierze, bo przecież
niemożliwe jest ciągłe działanie bez zysku. Najgłośniej propozycję ZPP
oprotestowali tzw. eksperci związani z branżą podatkową oraz doradczą. To oni
korzystają na doradzaniu wielkim przedsiębiorstwom, jak unikać opodatkowania.

Prowadzę działalność gospodarczą od czterech lat, propozycje ZPP dla mojej firmy
oznaczałyby obniżenie płaconych podatków dochodowych mniej więcej o połowę.
Wielkie koncerny stać na stosowanie odpowiednich doradców i utrzymywanie spółek
w rajach podatkowych. I nie ma im się co dziwić, że chcą chronić swój dochód
przed pazernością polskich polityków. Dziwić się raczej można politykom, że im
ten proceder ułatwiają poprzez stosowanie niekorzystnych dla polskiego obywatela
przepisów podatkowych. Bank Światowy klasyfikuje przyjazność polskiego systemu
podatkowego dla przedsiębiorców na 151. miejscu na świecie.

Niebezpieczne unijne złudzenie
Platforma Obywatelska w Polsce uległa dziwnemu złudzeniu, że sama obecność w
Unii Europejskiej rozwiązuje wszystkie bolączki młodych przedsiębiorczych ludzi.
Jedynym przejawem polityki tego rządu wspierającym przedsiębiorczość mają być
dotacje na rozpoczęcie działalności oraz mityczne "jedno okienko". To drugie
udogodnienie miałem okazję sprawdzić miesiąc temu, chcąc dokonać prostej zmiany
w rejestrze statystycznym REGON. Najpierw udałem się do urzędu miasta do
"jednego okienka", gdzie dowiedziałem się, że powinienem udać się z wnioskiem do
Głównego Urzędu Statystycznego. Tam z kolei poinformowano mnie, że jednak
powinienem być obsłużony w urzędzie miasta. Ot, straconych kilka godzin na
podróże i zwiedzanie architektury polskich urzędów z powodu najprostszej zmiany.
To jednak nie jest jeszcze tak duży problem w porównaniu z samym faktem
istnienia dotacji z UE na założenie firmy. Oto zostaje, zgodnie z duchem
europejskiego socjalizmu, całkowicie wypaczona definicja przedsiębiorczości.
Ktoś, kto zaczyna swoją przygodę z prowadzeniem firmy od przyjęcia dotacji
państwowej, nie może być nazwany osobą przedsiębiorczą. Lepszym określeniem
byłoby "żebrak". Przedsiębiorca powinien zaspokajać wciąż pojawiające się nowe
potrzeby ludzkie. Przyjmując unijną jałmużnę, tak naprawdę zaspokaja jedynie
pragnienie poprawienia statystyk przejawiane przez unijnych urzędników. Skutkiem
tego są wynaturzenia w postaci powstających kosztem wielu milionów złotych firm,
które nie mają niczego do zaoferowania poza samą chęcią wyciągnięcia unijnej
dotacji. Bo czy brukselski (czy nawet warszawski) urzędnik jest w stanie
stwierdzić zza swojego biurka, co jest potrzebne polskim konsumentom i na co
warto przeznaczyć dotację? Program przyznawania dotacji na założenie firmy jest
szkodliwy choćby z powodu wysyłania fałszywego sygnału, że aby założyć firmę,
wystarczy odpowiednio uśmiechnąć się do urzędnika. W ten sposób u samej podstawy
założenia firmy leży fałszywe przeświadczenie, że wystarczy zaspokajać wydumane
formalne potrzeby urzędnika, a nie konsumenta. Przyszły "przedsiębiorca" traci
mnóstwo czasu na wypełnienie odpowiednich wniosków, formularzy, opracowań,
zamiast zająć się rozwojem swojego pomysłu w celu dostarczenia wysokiej jakości
produktów i usług. Czyżby proceder ten służył do tego, aby tanim kosztem zabić w
Polakach wszelkiego ducha przedsiębiorczości, a rozwinąć cechę wdzięcznego
żebraka, który nie potrafi już później bez dotacji działać na rynku?
Brytyjscy konserwatyści dawno ten problem zauważyli i obecny premier Wielkiej
Brytanii David Cameron mocno lobbuje na rzecz usunięcia tej szkodliwej pozycji
rodem z sowieckich podręczników do inżynierii społecznej z unijnych budżetów.
Miejmy nadzieję, że polscy konserwatyści poprą swoich brytyjskich kolegów i nie
sprzedadzą ducha polskiej przedsiębiorczości za garść srebrników.

 

Marek Łangalis
 


Autor jest ekonomistą, ekspertem Instytutu Globalizacji, członkiem
Stowarzyszenia KoLiber, twórcą pierwszego Zegara Długu Polski.

 


Źródło: Obliczenia własne na podstawie danych Głównego Urzędu
Statystycznego

Tabela 1: Potrącenia podatkowe ze średniej pensji w Polsce

 

POZYCJA KWOTA
Wynagrodzenie brutto 3225,00 zł
Podatek dochodowy 219,00 zł
Składka na ubezpieczenie zdrowotne 250,46 zł
Składka na ubezpieczenie emerytalne 314,76 zł
Składka na ubezpieczenie rentowe 48,38 zł
Składka na ubezpieczenie chorobowe 79,01 zł
Składka na Zakład Ubezpieczeń Społecznych
płacona przez pracodawcę za pracownika
513,74 zł
Fundusz Pracy i Fundusz Gwarantowanych
Świadczeń Pracowniczych
82,24 zł
Łączne wypracowane wynagrodzenie 3820,98 zł
Wypłata netto "do ręki" 2313,39 zł
Podatki pośrednie (VAT + akcyza) 430,00 zł
Zostaje w dyspozycji 1883,39 zł
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl