Medialna linia budowy mitu

Z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, socjologiem, wykładowcą na UKSW,
rozmawia Paulina Jarosińska

10 października, dokładnie pół roku po tragedii narodowej pod Smoleńskiem,
telewizja publiczna wyemitowała rosyjski film na temat katastrofy pt. "Syndrom
katyński", który kolportuje skrajnie zideologizowane, fałszywe tezy.

– Po pierwsze, rzeczą znamienną jest to, że chyba innego filmu na temat
katastrofy smoleńskiej po prostu nie ma. Jedną z bardziej tajemniczych spraw,
które dzieją się wokół Smoleńska, jest to, że prasa na świecie w ogóle milczy o
tej tragedii. Przecież półrocze po katastrofie mogłoby być znakomitą okazją, aby
stworzyć taki film albo opublikować jakiś niezależny artykuł na ten temat.
Znamienne jest również to, że takiego filmu nie nakręcili także Polacy. Jeśli
natomiast chodzi o ten konkretny film, to w pewnym sensie nie ma nic dziwnego w
tym, że pokazujemy rosyjski punkt widzenia, czyli to, co oficjalnie mówi się
Rosjanom, bo to powinno nas interesować. Ten film jak na rosyjskie standardy
stara się być wyważony i spokojny w tonie. Wszelkie sugestie dotyczące przyczyn
katastrofy są podane w sposób dość umiarkowany. Zadziwiające jest jednak to, że
jest to jedyny materiał, jaki telewizja publiczna w Polsce miała do
wyemitowania. Zabrakło mi dyskusji po emisji tego filmu. Przecież po tylu
miesiącach mamy więcej informacji niż twórcy filmu w momencie jego montażu.

Co najbardziej uderzyło Pana w tym filmie?
– Otóż, jedną z bardziej uderzających kwestii w filmie jest brak jakichkolwiek z
wątków, które wskazywałyby na to, że jakaś cząstka odpowiedzialności mogłaby
spoczywać na stronie rosyjskiej. Nie ma w nim nic na temat przygotowania
lotniska, nic na temat genezy wizyty z 7 kwietnia premiera Donalda Tuska. Nie ma
również naświetlonego tła politycznego katastrofy. Brakuje również informacji o
trudnościach, jakie strona rosyjska czyniła prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w
kwestii wizyty 10 kwietnia. Brakuje jeszcze wcześniejszych wątków, czyli
kontrastu pomiędzy przemówieniem Lecha Kaczyńskiego a premiera Putina na
Westerplatte 1 września. Jest to dokument kompletnie bezkrytyczny, jeśli chodzi
o stronę rosyjską. Co więcej, nie wspominając o tym wszystkim, film stronniczo
przedstawia "narodziny" teorii spiskowej w kontekście filmu "Solidarni 2010";
mówi się w nim m.in. o Radiu Maryja w wyrywkowy i zmanipulowany sposób. W
gruncie rzeczy oferuje on oficjalną, "kanoniczną" interpretację katastrofy,
którą przyjęto również po polskiej stronie przez obóz rządzący. Mało tego, jest
ona najprawdopodobniej rozpowszechniana przez polską służbę dyplomatyczną na
polecenie Radosława Sikorskiego, co utrwala na świecie tę wersję, o której wiemy
już, że nie zgadza się z wieloma faktami.

W filmie natrętnie przewija się teza, że katastrofa smoleńska może być
przyczynkiem do pojednania polsko-rosyjskiego. Uwydatnia on również próbę
zatarcia pamięci o tragedii, ale w pierwszej kolejności hamuje dostęp do
ujawnienia i poznania prawdy o jej przyczynach.

– Ten film mówi dużo o żałobie Polaków, chce sprowadzić tragedię do poziomu
uczuć, przeżywania śmierci i współczucia. To samo miało miejsce podczas
pielgrzymki do Smoleńska części rodzin razem z Anną Komorowską. Chodzi o to,
żeby na płaszczyźnie ludzkiej solidarności i współodczuwania zbudować relację
polską-rosyjską i tylko w takich kategoriach mówić o katastrofie. Myślę, że
podobny film nakręciłby Andrzej Wajda. Nieprzypadkowo film wyemitowano w
Programie 2, opanowanym przez SLD, tradycyjnie skłonnym do rozwijania przyjaźni
polsko-rosyjskiej. Teraz jest to także cel obozu rządzącego. I telewizja
publiczna służy do krzewienia tej nowej przyjaźni polsko-rosyjskiej, a tak
naprawdę sojuszu z putinowską Rosją. W filmie nie ma w ogóle wypowiedzi np.
dysydentów rosyjskich, którzy licznie i bardzo krytycznie odnosili się do
działań Rosji w kwestii śledztwa smoleńskiego. Mimo łagodnych tonów zawartych W
filmie, sam fakt, że chce się popiesznie zbudować nowe relacje polsko-rosyjskie
na śmierci 96 przedstawicieli polskiej elity, zanim jeszcze wyjaśniło się jej
przyczyny, ma w sobie coś niezwykle brutalnego.

Jako Polacy jesteśmy skłonni ulegać tej propagandzie?
– Zacząłbym od tego, że Polacy od pierwszych chwil po katastrofie słyszeli w
oficjalnym przekazie medialnym wiele kłamstw rządu. Jak już raz zaczęto kłamać,
to potem z tego kłamstwa trudno jest wyjść. Kłamstwo fundamentalne polegała na
tym, że powiedziano Polakom, że państwo polskie zdało egzamin w sytuacji jego
ogromnej porażki, druzgocącej klęski. Katastrofa pokazała, jak bardzo słabym
państwem jest Polska. To pierwsze kłamstwo implikowało kolejne. Jeśli chodzi o
nasze społeczeństwo, to o ile można wierzyć sondażom, w pierwszych dniach po
katastrofie 80 procent Polaków ufało, że śledztwo przebiega doskonale i w
harmonijnej współpracy z władzami rosyjskimi, dziś zaś 50 procent sądzi, że tak
nie jest. Oznaczałoby to zasadniczą zmianę nastrojów. Rzeczywiscie dziś nikt
przy zdrowych zmysłach nie może powiedzieć, że śledztwo przebiega zgodnie z
międzynarodowymi standardami przyjmowanymi w krajach cywilizowanych.

Ale jest przecież grupa ludzi, którzy sugerują się tym, co przeczytają np. w
"Gazecie Wyborczej"…

– Powiedziałbym, że są cztery grupy Polaków. Pierwszą grupą są tacy
przed-Polacy. Oni w ogóle nie interesują się katastrofą smoleńską. Stanowią ją
nierzadko osoby młode bardziej zainteresowane dopalaczami i imprezami niż
sprawami związanymi z państwem, także ci, którzy skoncentrowani są na swoim
życiu prywatnym, sprawach materialnych. Druga grupa to ludzie, którzy
fanatycznie wierzą w oficjalną wersję zdarzeń. Nie dopuszczają oni do siebie
żadnych wątpliwości. Niestety, do tej grupy należy również jakaś część polskich
elit. Trzecia grupa to ludzie, którzy wiedzą, że coś jest nie w porządku, ale
uważają, że powinniśmy o tym nie mówić i zapłacić wszelką cenę, aby to nie
wyszło na jaw. To jest, według mnie, najgorsza grupa. Mogą oni godzić się nawet
na to, że katastrofa może mieć przyczyny intencjonalne, ale woli to ukrywać, a
raczej uważa, że dla własnego dobra powiniśmy to ukrywać. Oni świadomie używają
języka mającego zaciemnić sprawę odpowiedzialności, na przykład używają
określenia "samolot prezydencki", a nie "rządowy". Uważają, że powinniśmy
przełknąć każdą wersję wydarzeń, która przedstawi nam strona rosyjska. Ktoś, kto
reprezentuje taką postawą, jest – moim zdaniem – na granicy zdrady narodowej.
Ostatnia grupa to ludzie powszechnie nazywani "oszołomami" i "zwolennikami
teorii spiskowej", a według mnie reprezentują oni najbardziej racjonalną
postawę. Otóż ta grupa ma świadomość kłamstw rządu, zaniedbań, braku dowodów,
tuszowania sprawy i nie może zgodzić się na taki stan rzeczy. Nie wiem, jak
liczna jest to grupa, bo znacza część osób, która tak myśli, boi się do tego
przyznać i boi się podjąć jakiekolwiek działania.

Po emisji tego filmu może powiększyć się grupa osób, która, jak Pan
powiedział, "fanatycznie wierzy w oficjalną wersję zdarzeń".

– Wydaje mi się, że jednym z głównych powodów emisji tego filmu była obawa, że
ta interpretacja nie jest jeszcze dostatecznie silnie ugruntowana w mentalności
społecznej. Należy więc oczekiwać, że nastąpi wzmocnienie nacisku, by z jednej
strony ugruntować wspomniany fanatazym, a z drugiej – napiętnować i wyeliminować
z debaty publicznej, a potem w ogóle z życia publicznego tych, którzy oficjalną
wersję zdarzeń podważają.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl