„Krysia” niezłomny

„Ciało Komendanta(…)wozili ze śpiewem po wszystkich jarmarkach i miasteczkach. Chodzili po domach, wypędzali ludzi, aby poznawali, czy to jest naprawdę „Krysia”. Naigrywali się mówiąc „Wasz Bóg, wasz „Krysia”, całujcie jego ręce i nogi”” (W. Lisowska, Wspomnienia „Grażyny”, za K. Krajewski, Na ziemi Nowogródzkiej, Warszawa 1997 r.). Pośmiertną Golgotę por. Jana Borysewicza „Krysi” wyznaczyły kresowe miasteczka: Nacza, Koleśniki, Raduń, Ejszyszki i „kurhan” Majak. Była ostra zima 1945 roku, grunt na wskroś przemarznięty. Do jednej z trzech studni znajdujących się w fosie średniowiecznego grodziska Majak bolszewiccy bojcy wrzucili zwłoki trzech osób, wiązkę granatów i pocisk moździerzowy. Prawdopodobnie jedną z tych osób był komendant „Krysia”.

Przed kilkoma tygodniami środowisko byłych żołnierzy nowogródzkiej Armii Krajowej i ich rodzin obiegła informacja o tym, że w zasypanej studni koło miasteczka Ejszyszki (obecnie Litwa) odnaleziono szczątki porucznika Armii Krajowej – Jana Borysewicza ps. „Krysia”. Wiadomość ta zelektryzowała kombatantów z Nowogródczyzny, a przede wszystkim żołnierzy komendanta „Krysi”, jednego z najdzielniejszych i najzdolniejszych partyzantów Armii Krajowej, nie tylko na Nowogródczyźnie, ale zapewne na całych północno-wschodnich Kresach Rzeczypospolitej. „Jego odwaga, spryt, natychmiastowa decyzja, umiejętność zapamiętywania rzeźby terenu i mapy ważne w czasie nocnych pochodów wysunęły go na czoło oficerów partyzanckich średniego szczebla dowodzenia” (Jan Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 229).

„Krysia” poległ 21 stycznia 1945 roku pod wsią Kowalki na Nowogródczyźnie w walce z grupą operacyjną NKWD. Sam ten fakt był wystarczającym powodem, by postać tego dzielnego człowieka przemilczeć w PRL. Pamięć o nim była niewygodna również z innych powodów. Był żołnierzem zawodowym Wojska Polskiego, partyzantem AK. Walczył za Polskę niepodległą, wolną, ale też i całą. Nie taką, jakiej chcieli komuniści – „aż po Bug”, i jaką dziś mamy.

Przez lata krążyły różne wersje o losach szczątków por. „Krysi”. Wiedzieliśmy, że zbezczeszczone ciało obwożono po wioskach i miasteczkach kresowych. Co stało się później? Jedni mówili o studni, inni – że zwłoki bohatera AK wrzucono do jakiegoś chlewika. Wersja ze studnią była bardziej powszechna.

W najbliższych dniach mają zostać ogłoszone wyniki badań DNA, które potwierdzą, czy komendant „Krysia” faktycznie przez przeszło 60 lat spoczywał w studni na kurhanie górującym nad Ejszyszkami i okolicą. Ile w tym symbolizmu! „Krysia” niczym dawny rycerz po śmierci spoglądał i trzymał pieczę nad ziemią, której za życia bronił. Tymczasem, w oczekiwaniu na wyniki badań, korzystając z gościnnych łamów „Naszego Dziennika”, spróbujmy przybliżyć sylwetkę por. Jana Borysewicza „Krysi” i historię ziemi nad Dzitwą i Szczarą w województwie nowogródzkim. Ziemi, którą kochał i za którą oddał życie.


Pisklę


Jan Borysewicz urodził się 12 września 1913 r. w Dworczanach (obecnie Białoruś) w parafii Wasiliszki w powiecie lidzkim, ówczesnej guberni wileńskiej, w rodzinie chłopskiej, osiadłej, jak mawiano, „od zawsze na Kresach”. Mama Jana, z domu Jakubaszko, również pochodziła z okolic Wasiliszek. Rodzice „Krysi” w okresie międzywojennym posiadali dobrze prosperujące gospodarstwo rolne o powierzchni 20 hektarów. Małego Jasia ochrzczono w kościele parafialnym w Starych Wasiliszkach.

Jan, jak wspomina jego rodzony brat Michał, uczył się dobrze. Ukończył z dobrą lokatą szkołę powszechną w Wasiliszkach. Następnie po zdaniu egzaminu został przyjęty do Seminarium Nauczycielskiego w Szczuczynie Nowogródzkim. Niestety, dyplomy seminariów nie uprawniały do wstępu na wyższe uczelnie. Jan po ukończeniu szkoły wybrał więc karierę wojskową.

Żołnierz

Służbę wojskową odbył na dywizyjnym kursie Szkoły Podchorążych w Zambrowie. Po jego ukończeniu wstąpił do szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej – Komorowie, którą skończył w 1938 roku. Uzyskał stopień podporucznika i przydział do stacjonującego w Suwałkach 41. pułku piechoty. Był dobrze zapowiadającym się żołnierzem zawodowym i służył w świetnym pułku piechoty. Doświadczenie z okresu służby czynnej w Wojsku Polskim, w tym doskonałe wyszkolenie strzeleckie, jakim odznaczał się żołnierz zawodowy tamtego okresu, zaowocuje w przyszłości, w warunkach partyzanckich. Jan Borysewicz, już jako „Krysia”, będzie przywiązywał ogromną wagę właśnie do szkolenia strzeleckiego, czyniąc tym samym ze swych żołnierzy bojową elitę nowogródzkiej Armii Krajowej.

Nastał tragiczny rok 1939. Żołnierz-oficer wyrusza na front, dowodzi plutonem, a następnie kompanią w 29. Dywizji Piechoty w Armii „Prusy”. Na dziś nasza wiedza o wrześniowych losach Jana Borysewicza ogranicza się do znajomości losów jego macierzystego I baonu 41. pp. Do niewoli nie trafił. Udało mu się wrócić do domu. Na Jana czekała umierająca mama. Nie mając informacji o losach syna, czuła – jak to matka – że żyje. Powtarzała młodszemu będącemu w domu synowi Michałowi, że czeka, by pobłogosławić przed śmiercią obu chłopców. Niestety, śmierć zabrała ją szybciej, niż dotarł Jan. Przybył w kilka dni po śmierci matki – zmarła 23 września 1939 roku.


„Pierwszy Sowiet”


Podporucznik Jan Borysewicz wiedział, że przegrany wrzesień „39 to dopiero preludium walki o niepodległość, która będzie się toczyć w innych warunkach, ale będzie trwać. Z Paryża nadchodziły drogą radiową komunikaty o tworzeniu się wojska polskiego na obczyźnie. Tymczasem Sowieci, którzy zajęli Nowogródzkie wraz z całymi ziemiami wschodnimi, ale także z Łomżą czy Zambrowem – jako zachodnią Białorusią, rozpoczęli już pierwsze aresztowania ziemian, urzędników i oficerów Wojska Polskiego. Jan długo w domu nie zabawił. Postanowił przedostać się na Zachód, do odtwarzanej armii polskiej.

Okoliczności peregrynacji – zresztą nieudanej – Jana Borysewicza do Armii Polskiej we Francji są niejasne. Prawdopodobnie jesienią 1939 roku udało mu się przedostać do Wilna okupowanego przez Litwinów. Niewykluczone, że już tam związał się z polską konspiracją. Wiadomo, że w drugim kwartale 1940 roku dostał się w ręce Sowietów.

Osadzono go w więzieniu w Baranowiczach. Przeszedł tam ciężkie śledztwo. Jak opowiadał później bratu i ojcu, pomógł mu wówczas jeden z funkcjonariuszy NKWD, który – nie wiedzieć czemu, może targany wyrzutami sumienia – powtarzał: „Nie przyznawaj się, jeśli się przyznasz, to po tobie”. Z Baranowicz, wciąż bez wyroku, został przeniesiony do Brześcia. Dotrwał tam do ataku Niemców w czerwcu 1941 roku na swego sojusznika, tj. Związek Sowiecki. Bolszewicy ewakuowali więzienie. Tak zwana ewakuacja polegała na tym, że pędzono wycieńczonych aresztantów, ci, którzy nie mieli sił iść, byli dobijani strzałem w potylicę. Jan wraz z czterema towarzyszami niedoli postanowił „prysnąć”. Udało się trzem, czwartego – polskiego Tatara spod Lidy – dosięgła sowiecka kula. Trójka ocalałych szczęśliwie dotarła do domów. Rozpoczęła się nowa, niemiecka okupacja.


Komendant „Krysia”


Jan Borysewicz jako jeden z pierwszych wstąpił do ZWZ – AK w Lidzkiem. Przysięgę złożył już w 1941 roku. Rok później sam odbierał przysięgę od swego brata Michała. Do konspiracji prawdopodobnie wprowadził go przyjaciel i jeden z pierwszych partyzantów ziemi nowogródzkiej – por. Jan Skorb „Puszczyk”, „Boryna”. Jan przyjął pseudonim „Krysia”. Objął posadę leśniczego w leśniczówce Czaszcza (leśnictwo Starodworce w gminie Wasiliszki).

W październiku 1941 r. został mianowany dowódcą plutonu w kompanii konspiracyjnej Wasiliszki (kryptonim „Pastwisko”). Kompanią dowodził w tym okresie ppor. Franciszek Stankiewicz „Alinta”. „Krysia” zabiegał o utworzenie oddziału leśnego jeszcze na terenie Wasiliszek (było to na długo przed wyjściem w pole pierwszych oddziałów partyzanckich AK na Nowogródczyźnie).

W tym czasie na Nowogródczyźnie działała jedynie mała grupka podporządkowana por. „Puszczykowi”. Witold Skorb, brat „Puszczyka”, relacjonuje: „[Krysia] nieraz długo czekał na przyjęcie u „Wiesława” [komendanta obwodu „Łąka”, późniejszego dowódcy 6. komp. w batalionie „Krysi”). „Wiesław” nie żywił do niego sympatii. Dopiero kmdt. Okręgu Nowogródzkiego „Borsuk” („Borsuk” – Jan Szulc vel Janusz Szlaski) zezwolił na zorganizowanie czynnej partyzantki i wyznaczył mu teren po zachodniej stronie od Lidy”. Według relacji Aleksandry Niedzielko, „Krysia” uzgodnił sprawę utworzenia oddziału z ppłk. „Borsukiem” w domu Komorowskich przy ul. Grodzieńskiej w Szczuczynie. Jesienią 1942 r. Jan Borysewicz zostaje odwołany do dyspozycji komendy Okręgu. Przebywa w Lidzie u Zygmunta Lisieckiego, następnie zaś kolejne trzy tygodnie w miejscowości Iwje u Jana Jankiewicza ps. „Wołga”. Według gospodarza, stąd wyruszył organizować oddział. Do dyspozycji przygotowującego siatkę konspiracyjną w północno-zachodniej części powiatu lidzkiego „Krysi” zostaje oddany ppor. „Alinta”, były komendant ośrodka „Pastwisko” (Jerzy Dzierżyc, Nad Niemnem i nad Lebiodą, W-wa 1994).

Jan Borysewicz „Krysia” wcielił w życie swoje marzenia o utworzeniu oddziału czynnego o charakterze osłonowo-kadrowym w czerwcu 1943 roku. Wyprowadził wtedy mały, słabo ostrzelany oddział, który szybko rozrósł się do liczebności zbliżonej do plutonu. Początkowo „Krysia” chronił go przed większymi walkami. Życie żołnierza miało dla niego najwyższą wartość, wiele razy udowadniał to, zyskując przydomek „Tato” lub „Ojciec”. „Krysia” hartował oddziałek w conocnych marszach prowadzonych do kresu sił żołnierzy, bezustannie zmieniał miejsce postoju, stwarzał wrażenie znacznego nasycenia terenu jednostkami partyzanckimi. Sukcesywnie przekształcał oddział nr 314 w pełnowartościową jednostkę bojową. Na zrębach tej formacji stworzył 3. kompanię Batalionu Zaniemeńskiego, z której z kolei wyłonił pluton szturmowy.


W nierównej walce z dwoma wrogami


Okupacyjna rzeczywistość na Kresach północno-wschodnich całkowicie różniła się od sytuacji panującej w Generalnym Gubernatorstwie czy na ziemiach włączonych do Rzeszy. Oprócz niemieckich władz okupacyjnych i podziemnych władz polskich funkcjonowały też (kolaboranckie) siły litewskie oraz nacjonaliści białoruscy, bolszewicy i związane z nimi leśne grupy żydowskie. W tym istnym tyglu działał oddział „Krysi”.

17 sierpnia 1943 r., zmierzając do miejsca postoju w pobliżu Pietrykan, „Krysiacy” natknęli się na dużą grupę sowiecką rabującą wieś. Jan Borysewicz rozwinął oddział 314 w tyralierę i ruszył w kierunku odgłosów gwałtu i „bambioszki”. Zaskoczenie nie powiodło się, na samym przedpolu już po osiągnięciu wozów taborowych wroga rozległy się strzały, komendant „Krysia” odpowiedział w kierunku rozbłysków broni przeciwnika i cofnął oddział celem przegrupowania. Wśród chłopców komendanta brakowało „Cichego”. „Krysia” nakazał rozwinąć ponownie tyralierę, odnalazł i ewakuował poległego, zaś o świcie uderzył na przeciwnika z trzech stron. Bolszewicy wycofali się, pozostawiając zrabowane mienie i wozy. Okazało się, że seria z automatu wystrzelona przez „Krysię” śmiertelnie raniła zastępcę dowódcy sowieckiego otriadu.

Jan Borysewicz wykazał pełną wartość bojową zorganizowanej przez siebie jednostki w bitwie pod Suchwalnią koło Berdówki 18 września 1943 roku. W listopadzie 1943 roku powierzono „Krysi” formowanie II batalionu 77. pp. AK. Stany tej jednostki szybko wzrastały: z kilkudziesięciu żołnierzy w listopadzie 1943 roku, 140 – w styczniu 1944 roku, do 288 z początkiem kwietnia 1944 roku. W ostatnim z wymienionych okresów podlegało por. Janowi Borysewiczowi 218 żołnierzy V batalionu. Od zimy 1943/1944 właściwie nie należy mówić o jednostce taktycznej „Krysi”, a raczej o oddziałach Jana Borysewicza. „Krysia” monitorował działania podległych sobie sił, rozkładał na nie zadania patrolowe i operacyjne, łączył na czas operacji partyzanckich, jak również osobiście uczestniczył w wielu walkach swoich pododdziałów. Stał się dla ludności tych terenów synonimem dowódcy partyzanckiego. Po dziś dzień, jeśli ktoś nie wie, w jakim dokładnie oddziale byli jego krewni, mówi, że pewnie byli „u Krysa”. Oddziały Jana Borysewicza stoczyły ponad 100 walk, sam ich wykaz dotyczący jedynie II batalionu i jego sukcesorów zawiera 87 pozycji. Nie jest to lista pełna, według zestawień za czerwiec 1944 roku oddziały te osiągnęły stan 1050 żołnierzy, a mobilizacja wciąż trwała.

Do najpiękniejszych kart bojowych „Krysiaków” w czasie okupacji niemieckiej należą:

– zdobycie w maju 1944 r. miasta Radunia (ponad 30 tys. szt. amunicji i 32 wozy materiału wojennego);

– zdobycie w styczniu tego roku Horodna (kilkadziesiąt tysięcy szt. amunicji);

– rozbicie więzienia w Lidzie przez oddział wydzielony II batalionu;

– odbicie transportu więźniów z Wasiliszek do Lidy;

– akcja V batalionu na Bieniakonie w czasie Świąt Wielkanocnych 1944 r.;

– działania w ramach operacji rozbicia granicy Rzeszy w czerwcu 1944 r.;

– rajd „Antoniego” na teren ośrodka „Cis” (Iwje – Juraciszki), uwieńczony jednoczesną kapitulacją załóg Subotnik i Żemłosławia.


Za drugiego Sowieta – komendant „Mściciel”


W lipcu 1944 roku Armia Czerwona weszła na teren Nowogródczyzny. Żołnierze z nowogródzkiej AK wraz ze swymi kolegami z Okręgu Wileńskiego przeprowadzili operację pod kryptonimem „Ostra Brama”. Cel – zdobyć Wilno, „miasto miłe” Batoremu, filomatom, Marszałkowi Piłsudskiemu, miasto objawień siostry Faustyny, by wyzwolić je od Niemców przed nadejściem „sojuszników naszych sojuszników”, czyli Sowietów. Nie udało się. Po walkach o Wilno znaczna część oficerów sztabów wileńsko-nowogródzkich została podstępnie aresztowana. Żołnierze AK otoczeni w Puszczy Rudnickiej byli rozbrajani przez „sowieciarzy”. Część z dowódców batalionów i zgrupowań poderwała swych żołnierzy i rozkazała marsz głęboko w Puszczę Rudnicką. Byle nie dać się rozbroić… By trwać i dalej prowadzić walkę.

I właśnie wtedy – w tragicznym czasie rozbrajania oddziałów wileńsko-nowogródzkich AK – „Krysia” wyprowadził z okrążenia, a następnie zwolnił „czasowo” swych podkomendnych z przysięgi, umożliwiając im ukrycie się i uniknięcie sowieckich obozów (do których akowcy byli zsyłani po aresztowaniu przez NKWD czy Armię Czerwoną).

Komendant wrócił do swojego matecznika – w powiat lidzki na północy Nowogródczyzny. Wrócił, by walczyć. Był – tak jak za Niemca – dowódcą Zgrupowania Północ Okręgu Nowogródzkiego. Pod koniec lipca 1944 r. „Krysia” miał pod sobą „kadrowy” doborowy oddział starych wypróbowanych wiarusów, swoich zuchów z II batalionu z czasów okupacji niemieckiej. Rzeczywistość nowej, drugiej okupacji sowieckiej, była wyjątkowo trudna – teren nasiąknięty posterunkami sowieckimi, aresztowania na niespotykaną skalę, agentura. Jednak „Krysia”, używający wtedy nowego pseudonimu „Mściciel”, systematycznie odtwarzał swoją siatkę obejmującą rubieże Puszczy Ruskiej – od miejscowości Nacza, na zachodzie lidzkiego, po gminy Werenów i Bieniakonie na wschodzie. Podlegało mu osiem kompanii konspiracyjnych. Komendant ciągle w polu, zmieniając ustawicznie miejsca postoju, „chodził” – mówiąc po partyzancku – tylko z własną drużyną. Inne oddziały i patrole partyzanckie działały autonomicznie, ale były mu bezwzględnie podległe. „Krysia – Mściciel” zbierał je na tzw. koncentracje – na większe akcje. Jedną z takich spektakularnych akcji był atak na miasteczko Ejszyszki.

W nocy z 6 na 7 grudnia 1944 roku por. „Krysia – Mściciel” zebrał na koncentracji około 150 żołnierzy – były to połączone oddziały komendanta: patrole „Hajduka”, „Groma”, „Zemsty”, „Śmiałego”. Akowcy zaatakowali miasto gminne Ejszyszki. Nie pierwszy raz – niektórzy z tych chłopców brali udział w zdobyciu miasta za Niemca. W brawurowym ataku rozbito areszt NKWD, uwalniając ponad 30 więźniów i niszcząc punkt ZPP (Związku Patriotów Polskich – komunistycznej jaczejki spod znaku Berlinga i Wandy Wasilewskiej), spalono też dokumentację. Niestety, nie udało się uwolnić ppor. Michała Babula ps. „Gaj” – żołnierza placówki Ejszyszki. Kilka dni wcześniej został przeniesiony do więzienia na Łukiszkach w Wilnie, a następnie zamordowany.

Atak na Ejszyszki był wyjątkowy. W całej historii polskiego podziemia po lipcu 1944 r. na ziemiach zabranych nie było tak skutecznej akcji. „Krysia” zdestabilizował na jakiś czas funkcjonowanie lokalnego aparatu komunistycznego. Uczynił to przy minimalnych stratach własnych. Poległo dwóch żołnierzy.


Droga do wsi Kowalki


Jesienią, prawdopodobnie na przełomie września i października 1944 roku, komendant spotkał się ostatni raz z bratem Michałem. Na spotkanie umówione na placówce niedaleko Wasiliszek przybył sam. Jego przebieg znamy z relacji brata „Krysi”: „Rozmawialiśmy krótko. Jaś, wiedząc już, że jadę „na lewo” do Polski centralnej, powiedział, że niebawem – może wiosną [w 1945 r. – przyp. autorów] spotkamy się. Uścisnął mnie serdecznie. Mieliśmy spotkać się w Białostockiem. To był ostatni raz, gdy widziałem brata”.

Nie wiemy, czy komendant już wówczas, tj. jesienią 1944 r., czuł, czy raczej wiedział z doświadczenia żołnierskiego, że nie ma możliwości utrzymania się na Kresach i uratowania od zagłady żołnierzy i konspiratorów. A nadchodził jeszcze jeden nieprzyjaciel – kresowa zima.

Eksterminacja sowiecka była coraz silniejsza. „Krysia” widział to i kąsał bolszewików jeszcze mocniej. W końcu sierpnia 1944 r. pod Werenowem dokonał zasadzki na konwój sowiecki. Zastrzelono wtedy dowódcę 143. batalionu zmotoryzowanego NKWD, niejakiego mjr. Konarczuka – „Gieroja Sowieckowo Sojuza”. W ramach akcji rocznicowej – 17 września – patrole „Śmiałego” i „Gaja” zniszczyły mosty na rzece Solczy. Akcje partyzantów „Krysi – Mściciela” można w tym okresie mnożyć. Niemniej za każdą udaną operacją AK szły represje wobec miejscowej ludności i przede wszystkim wobec rodzin żołnierzy komendanta i osób na placówkach – wspierających, karmiących, oddanych bezwzględnie i do końca chłopakom z orzełkami na rogatywkach.

5 grudnia 1945 r. jeden z patroli „Krysiaków”, dowodzony przez Romualda Bardzyńskiego „Pająka”, został zaatakowany przez „sowieciarzy”. Była „zastawa” – jak mówią miejscowi – czyli obława pod Skirejkami. Ranny „Pająk” został odwieziony do konspiracyjnego szpitala na plebanii w Dubiczach. U dzielnego proboszcza Leona Chrystowskiego mieścił się nie tylko szpitalik, ale funkcjonowała również placówka AK. Prowadzono nasłuch radiowy, był też powielacz, na którym odbito ostatni numer partyzanckiego pisma „Szlakiem Narbutta”. Podczas gdy „Pająk” leczył się z ran, komendant „chodził” ze swą drużyną dyspozycyjną. Oddział dyspozycyjny „Krysi” liczył wówczas 9 ludzi i 2 łączniczki.

20 stycznia 1945 roku do oddziału dołączyli „Pająk” i „Bradziaga”. Było ich więc już 11. Nocą z 20 na 21 stycznia oddział kwaterował w Puszczy Nackiej. „Krysia” czekał na przybycie łącznika. Ten w końcu pojawił się. Nie znamy treści rozmowy komendanta z łącznikiem, wiemy natomiast, że natychmiast po tym „Krysia” poderwał oddział. Ruszyli marszem ubezpieczonym w stronę Kowalek. Był wysoki śnieg. Poruszanie utrudniały zaspy. Około północy tzw. szperacze – „Bąk” i „Klin”, zbliżyli się do płotów wioskowych zabudowań. Żołnierze „Krysi” otrzymują ogień zza kamiennych płotów i zabudowań. We wsi są Sowieci. Zasadzka.


Bitwa


Przebieg bitwy w Kowalkach oraz zapis ostatnich chwil życia komendanta znamy dzięki relacjom żołnierzy, którzy przeżyli walkę. Wśród nich kapitalne wręcz jest wspomnienie Romualda Bardzyńskiego. Oddajmy mu głos. „Byliśmy w białych płaszczach ochronnych, co skutecznie nas maskowało. Zaskoczenie nie spowodowało popłochu w oddziale. Nie było żadnych strat. Odpowiedzieliśmy ogniem [na ostrzał sowiecki – przyp. autorów]. Padły krótkie i donośne rozkazy Komendanta. „Rkm ognia”! Prawe skrzydło zawijać! Rkm na prawe skrzydło!… Sowieci rakietami oświetlają teren i kładą nawałę ognia z broni maszynowej i ręcznej. [Dodajmy, że „Krysiacy” byli, w przeciwieństwie do bolszewików, kompletnie odsłonięci. Znajdowali się w otwartym polu – przyp. autorów]. Czołgając się i skokami w szczerym polu, tyraliera nasza zbliża się do nieprzyjaciela. Nasz ogień – silny – jakby nie robił wrażenia na nieprzyjacielu. Walka trwała ponad godzinę. Już niewiele brakowało do zaatakowania (ich) granatami. Po kolejnym skoku dostałem postrzał w lewe udo i zaryłem w śnieg(…)Komendant był około 20 metrów ode mnie. Pada komenda – „Bradziaga”, wycofać rannego „Pająka”. Z lewej strony podczołgał się „Bradziaga” i zaczęliśmy się wycofywać. Na kilka chwil ogień nieprzyjaciela zamarł. Z prawej strony, w świetle nowej serii wypuszczonych rakiet widzę sylwetkę komendanta w skoku i słyszę gwałtowny ogień. Nadchodzą zapytania po linii z obu skrzydeł naszej tyraliery. „Jakie rozkazy?””. Cisza, Komendant poległ. Do zabitego podczołgał się jego adiutant „Szary”.

Inni z żołnierzy, cofając się, starają się zabrać ciało komendanta. Sowieci nie przerywają ognia. Ciała komendanta nie można zabrać. Zostaje ukryte w śniegu. Bez dalszych strat drużyna wycofuje się, licząc, że uda się później wrócić i zabrać zwłoki dowódcy. Niestety, bolszewicy byli szybsi.


Epilog


Ranny „Pająk” po opatrzeniu został odtransportowany saniami na plebanię w Dubiczach. Po ukryciu go w schronie pod podłogą do domu wpadają bolszewicy. „Gdzie ranny bandyta”! Ksiądz Leon spokojnie odpowiada, że nie ma tu żadnego rannego. Szukali, nie znaleźli. Na szczęście byli bez psów.

Tymczasem na pole pod Kowalkami przyjeżdża wozem miejscowy gospodarz o nazwisku Tamulewicz. Chce zabrać ciało komendanta. Zostaje jednak aresztowany przez bolszewików. Jego dalsze losy są nieznane. Prawdopodobnie był to konspirator z miejscowej placówki AK i najprawdopodobniej został zastrzelony. Według raportów sowieckich, w wyniku operacji przeprowadzonej siłami 105. pułku NKWD w nocy 21 stycznia 1945 roku zastrzelono – oprócz „Krysi” – jeszcze trzech żołnierzy AK. Był wśród nich Józef Kwiecień ps. „Mucha” (ISP PAN, patrz. K. Krajewski, op. cit.), prawdopodobnie wymieniony Tamulewicz i ktoś, kogo określa się w statystykach historycznych jako NN.

Wieść o śmierci komendanta dociera do Wilna. Przywozi ją łączniczka „Nowina” (Anna Jarosz-Bardzyńska). Dowódca kompanii „Solcza” w Zgrupowaniu „Krysi”, ppor. Stanisław Szabunia ps. „Licho” zapytał: „Nowina”, czy to prawda”? – Tak – odpowiedziała łączniczka. „Licho” zastygł w milczeniu. Usiadł i przez wiele godzin milczał. Nie był w stanie wstać z miejsca.

Pełniący obowiązki komendant Okręgu Nowogródzkiego „Grzyb”, rtm. Jan Skorb ps. „Boryna” wydał rozkaz nr 41. Czytamy w nim: „21 I 1945 r. w potyczce z bolszewikami pod wsią Kowalki poległ dowódca Zgrupowania Północ obywatel „Krysia”(…)Nauczył swoim przykładem setki i tysiące synów ziemi kresowej kochać swe strony ojczyste, swój lud, prawdę życia i sprawiedliwość. Nie umiał służyć Ojczyźnie w celu uzyskania tylko pochlebstw, wpływów i stanowiska. Każdemu był najszczerszym przyjacielem, kto również jak On ukochał ideały w życiu. W najcięższych chwilach nigdzie nie poszedł szukać lepszej doli. Został tu, by oddać swe młode życie, na zawsze zranić serce rodziców, by chwałą okryć żołnierza polskiego i dać świadectwo swym postępowaniem wszystkim tym, którzy razem z Nim i spod strzechy wieśniaczej ziemi kresowej wyszli i wszystkim tym, którzy z dalszych dzielnic Polski przybywali, jak Ojczyznę kochać należy i świętej sprawie służyć (…)”.

***

Znaleźli go. „Ciało komendanta wozili ze śpiewem po wszystkich jarmarkach i miasteczkach. Chodzili po domach, wypędzali ludzi, aby poznawali, czy to naprawdę „Krysia”. Naigrywali się mówiąc „Wasz Bóg, wasz ?Krysia””, całujcie jego ręce i nogi” (W. Lisowska, op. cit.). Pośmiertną Golgotę Jana Borysewicza wyznaczają Nacza, Koleśniki, Raduń, Ejszyszki i Majak. W Raduniu widział komendanta doprowadzony z celi Witold Krupowicz „Ryś”. Komendant leżał na środku w obszernym pomieszczeniu głową w kierunku ściany, koszula i kalesony były czyste, bez śladów krwi. Skatowani żołnierze Armii Krajowej tuż przed egzekucją byli często nie do rozpoznania. Jednak w przypadku „Krysi” wszyscy musieli być pewni, że widzą komendanta, by nikt – nieuchwytny jak on – nie porwał do boju za sobą „Krysiaków”. Może zbezczeszczone po stokroć ciało komendanta obmyli po sekcji zwłok, może jedynie ze względów pragmatycznych, by Jan Borysewicz był jak najdłużej rozpoznawalny. Nie mogli sobie jednak pozwolić na to, by miejsce pochówku komendanta stało się zarzewiem legendy, spoiwem wzmacniającym polskość skutecznie przez nich zwalczaną od sześciu lat drogą masowych mordów, wywózek, branki, egzekucji i permanentnej inwigilacji, realizowanych zarówno przez oficjalne władze państwowe, jak i oddziały bolszewickich grup leśnych „walczących o sowieckość tych ziem”.

„Krysiacy” śledzili ostatnią drogę, by wyrwać z rąk wrogów tego, który odbierał ich śmierci wielokrotnie. Czy ktoś kierował tymi działaniami? Komenda Okręgu raczej nie, szukali go instynktownie i wielu planowało pójść jeszcze raz za Janem Borysewiczem „Mścicielem”, zwanym przez Sowietów „Krysu”, czyli szczurem. Ostatni raz widziano go w Ejszyszkach, szedł tam „Orzeł” i jego towarzysze od „Zemsty” (Władysław Winckiewicz vel Więckiewicz). „W tym czasie, kiedy ciało było na rynku w Ejszyszkach, myśmy byli w lesie koło miasteczka w zamiarze odbicia i zabrania zwłok Komendanta.(…)przyjechało dużo wojska. Nie mogliśmy podjąć walki” (Wyciąg, odpis z listu Witolda Olszewskiego „Orła” do „Pająka”. List z sierpnia 2008 r. ).

„Krysia” odszedł na wieczną wartę. Stoi z legionem kresowych żołnierzy na straży wielowiekowej sekwencji życia naszych przodków, której my jesteśmy dopełnieniem, na straży wszystkiego, dzięki czemu nie rozpłynęliśmy się w rosyjskim morzu i nie utonęliśmy w stalinowskim bagnie.


Marcin Bieńkowicz, Michał Wołłejko

Marcin Bieńkowicz – wnuk Tadeusza Bieńkowicza ps. „Rączy”, żołnierza Jana Borysewicza „Krysi”, przygotowuje pracę magisterską o II batalionie 77. pp AK, [email protected]

Michał Wołłejko – historyk, autor publikacji o nowogródzkiej AK, przygotowuje dysertację doktorską z dziejów wileńskiej Armii Krajowej

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl