Poznałem brata po bliźnie

"Później zadzwonił o 8.20. Myślałem, że już wylądował i dzwoni ze
Smoleńska. Bardzo rzadko dzwonił z telefonu satelitarnego z samolotu. Powiedział
mi, że z Mamą wszystko w porządku i poradził, bym się przespał. Pamiętam
doskonale, że użył określenia: 'bo się rozpadniesz’. (…) Tak wyglądała ta
bardzo krótka rozmowa" – w ten sposób Jarosław Kaczyński mówi o swojej ostatniej
rozmowie ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim. Jarosław Kaczyński zadeklarował,
że najważniejsze dla niego "osobiście i politycznie" jest uczynienie
wszystkiego, aby wyjaśnić przyczyny katastrofy rządowego samolotu.

O okolicznościach przygotowywania wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w
Katyniu, pościgu, jaki drogami Białorusi i Rosji urządził za nim premier Donald
Tusk, oraz o kondolencjach od premiera Rosji Władimira Putina Jarosław Kaczyński
mówi w wywiadzie dla "Gazety Polskiej".
Kaczyński podkreślił, że wyjazd środowisk katyńskich na uroczystości do Katynia
nie był, jak to się próbuje teraz przedstawiać, wymysłem i zachcianką prezydenta
Lecha Kaczyńskiego. Wyjazd na uroczystości organizowano co roku, i to wcale nie
7 kwietnia, gdy premier Donald Tusk poleciał, aby na cmentarzu katyńskim spotkać
się z premierem Rosji Władimirem Putinem, lecz właśnie 10 kwietnia.
Organizatorem corocznego wyjazdu był rząd. Kaczyński stwierdził, że nie zdziwił
go atak rządu Tuska na prezydenta, podważanie jego prawa do udziału w
uroczystościach i stwierdzenie, że do Katynia "nikt prezydenta nie zaprasza".
Refleksję prezesa Prawa i Sprawiedliwości budziło jednak co innego: "Niepokoiło,
że tym razem wprost grają [ekipa Tuska – przyp. red.] z Rosjanami".
Jarosław Kaczyński zaznaczył, że jednak jego brat ani przez chwilę nie wahał
się, czy do Katynia jechać. Przyznał, że sam też miał być na pokładzie rządowego
tupolewa. "Nie poleciałem z powodu stanu zdrowia Mamy. Było dla nas oczywiste,
że przynajmniej jeden z nas musi przy niej być. Wcześniej nawet nocami razem
czuwaliśmy w szpitalu. Z natury rzeczy to ja, a nie mój brat, musiałem
zrezygnować z lotu do Smoleńska" – wyjaśniał Kaczyński.

Telefon od Sikorskiego

Ostatni raz widział brata w przeddzień tragicznego lotu, późnym wieczorem w
piątek "w szpitalu u Mamy". Do ostatniej rozmowy doszło natomiast wtedy, kiedy
samolot z prezydentem był jeszcze w powietrzu. Lech Kaczyński zadzwonił do brata
przez telefon satelitarny o godzinie 8.20. Krótką rozmowę wówczas zerwało.
O katastrofie dowiedział się od ministra spraw zagranicznych Radosława
Sikorskiego. "Powiedziałem mu: 'To jest wynik waszej zbrodniczej polityki – nie
kupiliście nowych samolotów’. Na tym rozmowa się skończyła" – relacjonował
Kaczyński.
Kwadrans później Sikorski miał zadzwonić ponownie. Już wtedy szef MSZ
"wiedział", co było przyczyną katastrofy. Sikorski, który w czasach swojego
ministrowania w MON bardzo lubił pozować do zdjęć z pilotami, od razu wskazał na
winę pilota. "Kategorycznie stwierdził, że katastrofa była wynikiem błędu
pilota. Pamiętam jego słowa: 'to był błąd pilota’". (…) Oznajmił mi to
zdecydowanie i jednoznacznie. Teraz myślę, że zarówno Sikorski, jak i sam Tusk
bali się, że publicznie powtórzę to, co powiedziałem Sikorskiemu podczas
pierwszej rozmowy telefonicznej" – mówił Kaczyński.

To, co wyrabiał Tusk, nie mieści się w głowie

Do Smoleńska, by zidentyfikować ciało brata, Jarosław Kaczyński udał się z
przyjaciółmi, choć był namawiany, aby polecieć z premierem Tuskiem. "Miałem
wrażenie, że Donald Tusk zdecydował się polecieć do Smoleńska wtedy, gdy
dowiedział się, że ja tam lecę. Być może się mylę, ale tak to zapamiętałem" –
mówił. Wylądowali w Witebsku na Białorusi, jeszcze zanim dotarł tam samolot z
premierem. Stamtąd już lądem wyruszyli do Smoleńska. Kaczyński stwierdził, że w
pewnym momencie zorientował się, iż jazda jest spowalniana. "Dziś wiem, że nasze
postoje i powolne tempo jazdy były wymuszone przez ścigającą nas delegację z
premierem Tuskiem, który koniecznie chciał dotrzeć do Smoleńska przed nami. W
pewnym momencie limuzyna z Donaldem Tuskiem minęła nas i dopiero wtedy pozwolono
nam normalnie jechać. To była zresztą jakaś kompletna paranoja. Bo jeśli premier
polskiego rządu ścigał się ze mną, kto pierwszy dojedzie do miejsca katastrofy,
to widocznie szczególnie zależało mu, by się tam pokazać. Państwo wybaczą, ale
nie jestem w stanie nawet zrozumieć takiej mentalności. Ja jechałem do ciał
moich najbliższych – do Leszka, Marylki, Przyjaciół. To, co wyrabiał wówczas pan
Tusk, po prostu nie mieści mi się w głowie" – mówi Jarosław Kaczyński.
Dopiero po dotarciu na miejsce katastrofy po raz pierwszy zaproponowano mu, aby
zgodził się przyjąć kondolencje od premiera Tuska. "Odmówiłem" – tłumaczy. Nie
chciał także wtedy przyjąć kondolencji od premiera Putina. "Dla mnie rola
premiera Tuska i premiera Putina była w tym wypadku niejasna. W mojej ocenie,
obaj nie potraktowali wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z należytym
szacunkiem i starannością" – powiedział Kaczyński.

Nie wiedziałem, że ręka jest oderwana

Mimo namów, by ciała brata nie oglądał, zdecydował się przeprowadzić
identyfikację. Choć ciało było w bardzo złym stanie, to nie miał kłopotów z jego
rozpoznaniem. "Pytali, po czym rozpoznaję. Odpowiedziałem, że choćby po bliźnie,
którą Leszek miał na ramieniu. To była duża blizna po operacji po wypadku
samochodowym. Sprawdzili to i chyba uwierzyli. Nie wiedziałem wtedy, że ręka
jest oderwana" – relacjonuje Kaczyński.
Zapamiętał, iż wówczas pozostawały tam jeszcze dwa ciała – prezydenta Ryszarda
Kaczorowskiego i wicemarszałka Krzysztofa Putry.
Mimo nalegań Rosjanie nie zgodzili się, by wtedy Jarosław Kaczyński zabrał ciało
prezydenta do Polski. W rozmowie z Pawłem Kowalem premier Putin miał stwierdzić,
że "musi zorganizować pożegnanie" ciała prezydenta Polski.
Od Rosjan Kaczyński usłyszał o rzekomych "przyczynach" katastrofy.
"Usłyszeliśmy, że samolot cztery razy podchodził do lądowania. Miało to wyglądać
tak: podejmował próbę lądowania, nie udawała się, a załoga znowu zawracała i
znowu starała się wylądować" – relacjonuje Kaczyński.
"Państwo polskie nie może przejść do porządku nad tą niespotykaną wprost
tragedią" – stwierdził Jarosław Kaczyński. Zadeklarował, że uczyni wszystko, aby
wyjaśnić przyczyny katastrofy samolotu rządowego i będzie zabiegał o
wyciągnięcie konsekwencji "nie tylko prawnych wobec tych, którzy mogli
przyczynić się do tego zdarzenia, ale także politycznych i moralnych". Według
Kaczyńskiego, ustalenie osób odpowiedzialnych politycznie za katastrofę
smoleńską nie wymaga śledztwa, "ale to trzeba powiedzieć w odpowiednim momencie
tak, by usłyszała o tym cała Polska i cały świat".

Ciało prezydenta "w ruskiej trumnie na deszczu"

Trumna z ciałem prezydenta mokła na deszczu, w czasie gdy Tusk z Putinem
wymieniali uściski w namiocie – taką relację na temat tego, co działo się w
Smoleńsku w pierwszych godzinach po katastrofie, przedstawił wczoraj w TVN24
poseł Joachim Brudziński, który towarzyszył tego dnia Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Parlamentarzysta zacytował rozmowę, którą prowadzili niewymienieni przez niego z
nazwiska współpracownicy Donalda Tuska po przybyciu na miejsce. "Którym wejściem
będzie wchodził Kaczor? (…) Tym? To my spie…".
– Premier ścigał się z nami w drodze na miejsce tragedii, a potem, pod namiotem,
osłonięty przed deszczem ściskał się z Putinem, a ciało prezydenta zostawił w
ruskiej trumnie na deszczu – powiedział Brudziński. W jego przekonaniu, postawa
Donalda Tuska skompromitowała go jako człowieka. – Żeby nie zażądać od Putina,
żeby rozpostarł namiot nad ciałem Lecha Kaczyńskiego, żeby nie było kompanii
reprezentacyjnej Wojska Polskiego – taki premier nie zasługuje na mój szacunek –
skwitował wzburzony poseł.

Artur Kowalski

 

Jarosław Kaczyński o katastrofie pod Smoleńskiem:

Prezydent poleciał do Katynia rządowym samolotem. Nie prezydenckim – bo takiego
nie było i nie ma. To rząd Donalda Tuska dużo wcześniej odmówił głowie państwa
prawa do korzystania z tupolewa. Dopiero po katastrofie ministrowie i sam
premier zaczęli nazywać ten samolot prezydenckim. To dość znamienne. Tym
bardziej że prezydentowi usiłowano odmówić samolotu niejeden raz.

10 kwietnia o 6 rano Leszek obudził mnie telefonem. Później zadzwonił o 8.20.
Myślałem, że już wylądował i dzwoni ze Smoleńska. Bardzo rzadko dzwonił z
telefonu satelitarnego z samolotu. Powiedział mi, że z Mamą wszystko w porządku
i poradził, bym się przespał. Pamiętam doskonale, że użył określenia: "bo się
rozpadniesz".

Akurat goliłem się, gdy zadzwonił telefon. Byłem pewien, że to brat telefonuje
już ze Smoleńska. Usłyszałem jednak jakiś nieznajomy głos. Chyba był to któryś
ze współpracowników ministra Sikorskiego. Później słuchawkę przejął sam
minister. Poznałem go. Nie miałem cienia wątpliwości, że stało się coś złego.
Dowiedziałem się, że doszło do katastrofy. Rozbił się samolot. Wszyscy zginęli.
Powiedziałem mu: "To jest wynik waszej zbrodniczej polityki – nie kupiliście
nowych samolotów". Na tym rozmowa się skończyła. (…) Po kwadransie był
następny telefon. Miałem cień nadziei, że może jednak ktoś przeżył. Znów dzwonił
Sikorski i kategorycznie stwierdził, że katastrofa była wynikiem błędu pilota.
Pamiętam jego słowa: "to był błąd pilota". (…) Oznajmił mi to zdecydowanie i
jednoznacznie. Teraz myślę, że zarówno Sikorski, jak i sam Tusk bali się, że
publicznie powtórzę to, co powiedziałem Sikorskiemu podczas pierwszej rozmowy
telefonicznej.
Miałem wrażenie, że Donald Tusk zdecydował się polecieć do Smoleńska wtedy, gdy
dowiedział się, że ja tam lecę. Być może się mylę, ale tak to zapamiętałem. Nie
chciałem jednak lecieć z premierem. Poleciałem z przyjaciółmi. Wylądowaliśmy
zresztą w Witebsku przed Tuskiem.

Później pojawił się ambasador Bahr. Radził mi, bym nie oglądał ciał – tam już
wtedy były tylko trzy ciała: Leszka, prezydenta Kaczorowskiego oraz Marszałka
Putry. Nie uległem tym namowom. Miałbym nie zobaczyć własnego Brata? Poszedłem
tam, gdzie znajdowały się zwłoki. Ciało mojego Brata było w bardzo złym stanie,
ale oczywiście ja nie miałem problemów z jego identyfikacją. Zrobiłem wtedy to,
co normalnie się w takich sytuacjach czyni. Nie chcę o tym opowiadać w
szczegółach. Pamiętam jednak to potworne uczucie chłodu ciała Leszka. To było
wstrząsające. Przy mnie byli jacyś funkcjonariusze, urzędnicy. Zwróciłem jednemu
z nich uwagę, by zdjął z głowy czapkę. Uczynił to, w ogóle zachowywali się
poprawnie.

[Na pytanie, czy poznaję Brata] powiedziałem, że oczywiście tak. Pytali, po czym
rozpoznaję. Odpowiedziałem, że choćby po bliźnie, którą Leszek miał na ramieniu.
To była duża blizna po operacji po wypadku samochodowym. Sprawdzili to i chyba
uwierzyli. Nie wiedziałem wtedy, że ręka jest oderwana. Nalegano, bym zgodził
się na wykonanie badań DNA. Odmówiłem. Rozpoznałem Brata. Dali mi do wypełnienia
jakiś formularz. W tym również dotyczący odmowy przeprowadzenia badań DNA.

Zadzwonił do nas Antoni Macierewicz. Doradzał, byśmy zabrali do Warszawy ciało
Prezydenta. My też byliśmy tego zdania. Wtedy też ambasador Bahr zapytał mnie,
czy nie zechciałbym przyjąć kondolencji od Putina. Odmówiłem.

Dla mnie rola premiera Tuska i premiera Putina była w tym wypadku niejasna. W
mojej ocenie obaj nie potraktowali wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z
należytym szacunkiem i starannością. Na razie nie będę tego rozwijał.

[Jeszcze tej nocy] w pewnym momencie okazało się, że samolot, którym
przylecieliśmy do Witebska, dostał pozwolenie na wylądowanie w Smoleńsku. I
wylądował. Wiedziałem, że jest w stanie zabrać na pokład trumnę z ciałem Leszka.
Paweł Kowal przedstawił nasze stanowisko ministrowi Szojgu. Ten się zgodził na
zabranie ciała Brata. Jednak po jakimś czasie Kowal został wezwany przez Rosjan.
Rozmawiał z nim Władimir Putin. Premier Rosji powiedział, że rozumie moje
postępowanie, wie o chorobie mojej Mamy, jednak nie może się zgodzić, bym teraz
zabrał Brata do Polski. Tłumaczył, że musi zorganizować pożegnanie.

Nie chciałem, by śmierć moich najbliższych stała się głównym tematem kampanii
wyborczej. Jednak jest sprawą zupełnie oczywistą, że państwo polskie nie może
przejść do porządku nad tą niespotykaną wprost tragedią. Uczynię wszystko, by
wyjaśnić przyczyny katastrofy samolotu rządowego. To jest dziś dla mnie
najważniejsze i osobiście, i politycznie. Będę zabiegał o wyciągnięcie
konsekwencji nie tylko prawnych wobec tych, którzy mogli przyczynić się do tego
zdarzenia, ale także politycznych i moralnych. Ustalenie osób odpowiedzialnych
politycznie za katastrofę smoleńską nie wymaga śledztwa. Ale to trzeba
powiedzieć w odpowiednim momencie tak, by usłyszała o tym cała Polska i cały
świat.

oprac. AKW

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl