Futrowanie mediów
Ledwo rozpoczął się nowy rok, a już Polacy zostali poinformowani o nowych obywatelskich (finansowych) obowiązkach, jakie ich wkrótce czekają. Premier zapowiedział, że każdy właściciel samochodu będzie musiał zakupić alkomat, bez względu na to, czy pije, czy nie pije. Oburzenie wyborców zostało zmierzone w stosownych badaniach opinii publicznej: 75 proc. respondentów jest przeciw.
Kilka dni później, być może dla zatarcia tej pierwszej wiadomości, zgodnie ze sztuką nowoczesnej propagandy, zostaliśmy przez ministra kultury poinformowani o planach wprowadzenia nowej powszechnej opłaty za radio i telewizję. Opłata ma zastąpić obecny abonament radiowo-telewizyjny.
W społeczeństwie zawrzało. Pod internetowymi artykułami na ten temat pojawiły się tysiące wrogich komentarzy. „Nie chcemy nowego podatku”, „Nie oglądam tego badziewia”, „Niech zakodują sygnał i wtedy zobaczą, ile ludzi naprawdę chce oglądać Kraśkę albo Lisa i zapłaci za odkodowanie”, „Odpowiecie za to Tusku i PO w dniu wyborów” – tak można streścić co bardziej cenzuralne wpisy. Nie znalazłam żadnej wypowiedzi w obronie mediów publicznych.
Można odnieść wrażenie, że Polskie Radio i TVP to dwa bezpańskie psy wałęsające się po okolicy, do których nikt się nie przyznaje i nikt nie chce ich karmić. Coś tam sobie wyjadają ze śmietników, więc o co chodzi? Okazało się, że niedawna wypowiedź Bogdana Zdrojewskiego dla PAP wywołała reakcję, która być może doprowadzi w krótkim czasie do faktycznej likwidacji polskich mediów publicznych. Może taki był jej cel?
Uwiąd mediów publicznych
Warto zatem zamienić tę propagandową burzę w spokojną dyskusję o faktach.
Po pierwsze, od roku 2007, pamiętnego z powodu wypowiedzi Donalda Tuska o planach zniesienia abonamentu rtv – nazwanego przezeń haraczem – rząd PO nie był w stanie wprowadzić nowego sposobu finansowania mediów publicznych. Tymczasem postępowała degeneracja tych mediów: coraz bardziej staczały się one w kierunku komercji i propagandy prorządowej. Równocześnie z powodu braku pieniędzy abonamentowych zaprzestano produkcji ambitniejszych programów, niemogących liczyć na zainteresowanie reklamodawców. Coraz mniej kultury, oferty dla dzieci, filmów dokumentalnych, poradnictwa i rzetelnej informacji. Coraz więcej ogłupiającej rozrywki, seriali, informacji rodem z brukowej prasy, lewicowo-liberalnej ideologii, sponsorów, reklamy. Wszystko na sprzedaż.
W założeniach Zdrojewskiego jest mowa o powszechności poboru nowej opłaty, przy uwzględnieniu takich samych jak obecnie zwolnień dla emerytów i rencistów oraz osób w trudnej sytuacji finansowej. Tego typu system obowiązuje w większości krajów Europy. Podstawowym problemem dzisiaj jest bowiem to, że na utrzymanie TVP i Polskiego Radia składa się mniej niż 10 proc. polskich gospodarstw domowych. Pozostali albo nie zarejestrowali swych odbiorników, albo zarejestrowali i nie płacą.
Drugi element propozycji ministra kultury to dalsze ograniczenie ilości reklam w TVP, po wprowadzeniu nowego finansowania. Już obecnie media publiczne mają ustawowy zakaz przerywania filmów reklamami, co wielu widzów bardzo sobie ceni. Wprowadzenie kolejnych „godzin bez reklamy” mogłoby dać także możliwość zmiany nastawienia nadawców publicznych wobec widzów i własnej oferty programowej. Jeśli nie komercja i oglądalność stałyby się wyznacznikiem jakości programu, to z pewnością widzowie mogliby liczyć na wyższy poziom intelektualny i artystyczny proponowanych treści. Mentalność „wszystko na sprzedaż” nie byłaby już tak powszechna na Woronicza.
Bez czerwonych dynastii
Wszystko jednak pod dwoma warunkami. Warunek pierwszy: nowe finansowanie mediów publicznych powinno być powiązane z całkowitą zmianą ich władz. Obecne polityczne kierownictwo, pochodzące z PO, SLD i PSL nie jest w stanie zapewnić obiektywnego, zgodnego z dobrem wspólnym charakteru TVP i Polskiego Radia. Podobnej wymianie musiałyby podlegać wszystkie te osoby, które z mediów publicznych uczyniły narzędzie propagandowe rządu.
W Polsce nie brakuje zdolnych dziennikarzy, którzy są w stanie zastąpić Lisa i Kraśkę, Tadlę i Ordyńskiego. Pora też skończyć z telewizyjnymi dynastiami, kumoterstwem oraz kierowaniem pieniędzy do krewnych i znajomych królika. Pora też na ukrócenie ideologicznego przechyłu programu mediów publicznych. Bo teraz obowiązuje zasada: małe okienka dla programów katolickich, a poza nimi – zalew ideologii lewicowo-liberalnej, z urabianiem masowego widza przeciw Kościołowi, rodzinie i tradycji.
Drugi warunek brzmi tak: nie zgadzamy się na to, by środki z obowiązkowej opłaty audiowizualnej szły na media komercyjne. Rząd Tuska chce bowiem, by w pierwszym roku obowiązywania ustawy 10 proc. uzbieranej od obywateli kwoty szło dla telewizji prywatnych, takich jak TVN czy Polsat. W kolejnych latach ta kwota miałaby być coraz bardziej zwiększana, a jej wysokość ustalałaby Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (co najmniej do 2016 r. jeszcze w obecnym składzie).
Telewizje komercyjne i komercyjne rozgłośnie radiowe mają przecież inny charakter: pracują dla zysku. Problemem Polski jest słabość mediów publicznych, realizacja przez nie ich misji wzmocnienia więzi społecznych i obrony suwerenności państwa – w stosunku do siły propagandowej i ideologicznej mediów komercyjnych. Dlaczego nowy system miałby jeszcze pogłębiać tę niebezpieczną dla narodowej tożsamości sytuację?
Działania pozorowane
Przede wszystkim zastanawiać musi jedno: dlaczego w debacie inicjowanej przez rząd i dlaczego ze strony TVP, która przecież ma ogromny wpływ na opinię publiczną, tak słabo akcentowany jest argument najważniejszy: czym są dla Narodu i państwa media publiczne? Dlaczego od lat prawie nikt nie tłumaczy Polakom w najlepszym czasie antenowym, że bez silnych narodowych nadawców nie obronimy naszej suwerenności w globalnym świecie, w Europie bez granic?
Dlaczego nikt nie analizuje publicznie i nie wpaja tej wiedzy naszym rodakom, tak by każdy Polak obudzony w nocy umiał wyrecytować, ile niemieccy obywatele obowiązkowo łożą na siłę rażenia swych mediów państwowych? Dlaczego państwowa telewizja niemiecka produkuje mnóstwo filmów z niemiecką interpretacją II wojny światowej, aplikuje ją swym widzom i sprzedaje do emisji Brytyjczykom, Francuzom, a nawet Polakom?
Obecnie i dziennikarze, a tym bardziej zarządcy mediów publicznych w naszym kraju nie uznają nad sobą władzy Narodu, to znaczy władzy płatników abonamentu rtv. Bo wiedzą, że ich byt zależy od międzynarodowych producentów proszków do prania, niepolskich banków, firm ubezpieczeniowych albo koncernów farmaceutycznych, a także Tuska i Millera oraz opiekunów ideologicznej przemiany Polaków w duchu gender. Są też zapewne tacy, którzy cichcem sprzyjają komercyjnej konkurencji i w zasadzie marzą o zwiększeniu ich wpływów. Kto płaci, ten wymaga.
Dopóki TVP i Polskie Radio nie pozyskają opinii swych widzów i słuchaczy, także o prawicowych poglądach, dla uznania konieczności współfinansowania przez nich misji narodowych nadawców, dopóty polski system mediów publicznych nie zostanie uzdrowiony. Odbiorcy prawicowi i tradycyjni nie będą dziś przelewać krwi za obecne media publiczne, choć potrzebę istnienia dobrych mediów narodowych, w przeciwieństwie do obojętnych dla spraw wspólnych wyznawców PO, uznają. Dlatego obecną burzę na temat wprowadzenia opłaty audiowizualnej można uznać za działanie pozorowane rządu, udawanie, że coś się w sprawie ratowania mediów publicznych próbuje zrobić.
Można też odczytywać tę sytuację jako wstępne sprawdzenie reakcji opinii publicznej. Jeśli TVP i Polskie Radio nie będą miały wystarczającej liczby obrońców chcących je utrzymywać, wtedy PO z planów wprowadzenia powszechnej opłaty się wycofa, zyska poklask i zredukuje media publiczne do małego kadłubka. W razie przegranej partii Tuska w wyborach rząd Prawa i Sprawiedliwości będzie miał przeciw sobie propagandowy walec „zaprzyjaźnionych” z PO telewizji prywatnych i nie będzie mógł przekazać swego punktu widzenia w obiektywnym medium publicznym, bo już nikt go nie będzie oglądał. W razie wygranej PO przekaz informacji i publicystyki rodem z TVN i Polsatu wystarczy do podtrzymania władzy na długie lata.
Barbara Bubula