Spróbuj pomyśleć


Pobierz Pobierz

Pokazać granice tolerancji

Szanowni Państwo!

Około 200 kilometrów na zachód od Melbourne, australijskie wybrzeże Oceanu Południowego wypiętrza się w wysokie klify. Są one wprawdzie wysokie, ale bardzo podatne na erozję, toteż pod naporem idących od Antarktydy ogromnych fal Oceanu Południowego, cofają się i cofają. Jednak nie całkiem, bo twardsze fragmenty, mimo nieustannego naporu fal, pozostają na dawnych miejscach, sprawiając wrażenie gigantycznych posągów, wystających wprost z oceanu. Powstrzymać oceanicznego naporu na wybrzeże nie są w stanie, ale swoim istnieniem zaświadczają, że w miejscu, gdzie obecnie huczą fale oceanu, kiedyś rozpościerał się ląd. Czy to ze względu na podobieństwo do stawiających opór falom gigantycznych posągów, czy może ze względu na to świadectwo o niegdysiejszym zasięgu lądu, te twardsze od pozostałej materii klifu fragmenty zostały nazwane Dwunastoma Apostołami.

Dwunastu Apostołów stanowi największą turystyczną atrakcję Wielkiej Oceanicznej Drogi, która z kolei stanowi największą turystyczną atrakcję australijskiego stanu Victoria. Toteż w okolicach punktów widokowych zatrzymują się samochody i autobusy z turystami, wśród których dlaczegoś przeważają Japończycy. Niektórzy są weseli i rozluźnieni, ale inni przyglądają się Dwunastu Apostołom w skupionym milczeniu, a potem ze wszystkich stron starannie ich fotografują.

Tak się akurat składa, że wizytę Dwunastu Apostołom składamy w Środę Popielcową, co dodatkowo sprzyja różnym skojarzeniom, zarówno na temat cofania się pod nieustannym naporem bałwanów, jak i desperackiego dawania świadectwa właściwie wbrew nadziei – bo przecież żaden z Dwunastu Apostołów rozbijających fale Oceanu Południowego z pewnością nie doprowadzi do powrotu lądu na dawne miejsce – ale ten nieustępliwy opór wobec bałwanów budzi przecież szacunek.

A tu właśnie okazuje się, że w Lublinie grupa bałwanów zapowiada rozpoczęcie kampanii szkalującej zmarłego przed dziewięciu laty papieża Jana Pawła II. Ciekawe, że każdy z ormowców politycznej poprawności, co to przy każdej innej okazji nie zapomina, że o zmarłych należy mówić dobrze albo wcale – tym razem, jak na komendę, nabiera wody w usta. Milczy pan redaktor Michnik, milczą dyżurne autorytety moralne, a wreszcie ogon pod siebie podkulili nawet przedstawiciele niezależnej prokuratury, co to przy innych okazjach, z zapamiętałością godną lepszej sprawy, zwalczają przy pomocy sądowych represji tak zwana „mowę nienawiści”. Tymczasem grupa lubelskich bałwanów najwyraźniej postanowiła przetestować wytrzymałość nie tylko katolickiej, ale w ogóle – polskiej opinii publicznej na rozdrażnianie. Te same środowiska, które w charakterze piątej kolumny uprawiają wobec narodu polskiego „pedagogikę wstydu”, najwyraźniej postanowiły zrobić krok dalej i oszkalować człowieka, który nie tylko ma właśnie zostać włączony w poczet świętych Kościoła katolickiego, ale który również dla niewierzących Polaków stanowi symbol narodowej identyfikacji.

Wprawdzie wiadomo, że głupców i łajdaków nie sieją, ale z drugiej strony trzeba pokazać, że są granice tolerancji dla głupoty i łajdactwa. Kiedyś, kiedy „ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi”, takich łobuzów obito by kijami – bo przecież zdolności honorowej nie mają za grosz. Zresztą, co tu odwoływać się do dawnych czasów, kiedy przecież i dzisiaj każdy, kto nastąpi na odcisk takim, dajmy na to, Żydom, czy muzułmanom, musi liczyć się z najdalej idącymi konsekwencjami. Tylko chrześcijanie pozwalają rozmaitym bydlętom, na przykład – lubelskim capom – skakać na siebie, niczym na pochyłe drzewo. Tak to pod naporem bałwanów cofamy się i cofamy, pozostawiając osamotnione jednostki, niczym Dwunastu Apostołów, dających świadectwo, że granica, której bałwany nie przekraczały, kiedyś przebiegała dalej, znacznie dalej.

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj