Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz


Pobierz

Pobierz

Szanowni Państwo!

Wszystko przychodzi w samą porę. Na przykład – pory roku. Zmieniają się z zadziwiająca regularnością, chociaż wcale nie zależy to nie tylko od rządu, ale nawet – od Komisji Europejskiej. W dzień jest jasno, w nocy jest ciemno, w zimie jest zimno, w lecie jest ciepło – i tak dalej. Do tego jesteśmy przyzwyczajeni i nie zwracamy na to uwagi, a przecież właśnie to powinno nas nauczyć, że jeśli chcemy oprzeć swoją egzystencję na solidnych podstawach, to musimy nauczyć się myśleć w ten właśnie sposób – jak uniezależnić naszą egzystencję od Umiłowanych Przywódców, którzy nieustannie się nam nastręczają pod pretekstem, że nas urządzą. Przecież już nas urządzili i to tak dokładnie, że nikt chyba nie wie, jak to wszystko odkręcić i czy w ogóle jest to możliwe. Ale nie tylko zjawiska przyrodnicze pojawiają się o właściwej porze.

Weźmy na przykład pana Władysława Bartoszewskiego, którego pogrzeb odbędzie się 4 maja na warszawskich Powązkach. Czyż nie umarł w samą porę? Skoro dyrektor FBI oskarżył tubylczy naród polski o udzielenie pomocy złym nazistom w holokauście, a Biały Dom podobnież zakazał mu rewokować, to nieomylny to znak, że czas Władysława Bartoszewskiego nie tylko się skończył, ale nawet – że stał się on swego rodzaju przeszkodą w sytuacji, gdy operacja na naszym mniej wartościowym narodzie tubylczym wchodzi w decydującą fazę. Ale nie tylko smutne okoliczności potwierdzają trafność spostrzeżenia, że wszystko przychodzi w samą porę.

Tak się akurat składa, że w związku z dorocznym zbiegiem święta naszych okupantów, które, jak wiadomo, przypada pierwszego maja z rocznicą uchwalenia konstytucji trzeciego maja, przydałaby się nam jakaś nagroda pocieszenia. W przeciwnym razie moglibyśmy nabrać wątpliwości, czy aby mamy co świętować. Zwrócił na to uwagę pewien młody Rosjanin, który oświadczył mi kiedyś, że nie chciałby być Polakiem, bo u nas „nie ma gierojów”. Na szczęście okazało się to nieprawdą, a w każdym razie tak twierdzą zarówno niezależne media głównego nurtu, co to słuchają się Adama Michnika, jak i media niepokorne, co to słuchają się Adama Lipińskiego. Jak wiadomo, media niezależne głoszą jeden światopogląd, podczas gdy media niepokorne głoszą drugi światopogląd, ponieważ – na co zwrócił uwagę jeszcze za pierwszej komuny felietonista Hamilton – w Polsce są dwa światopoglądy, bo są dwie kasy. Więc opinia, jakoby nie było u nas gierojów okazała się oczywiście nieprawdziwa zarówno dla przedstawicieli jednego światopoglądu, jak i przedstawicieli drugiego światopoglądu za sprawą skromnych funkcjonariuszy Straży Granicznej z Terespola. Własną kształtną piersią powstrzymali oni wysłany na zgubę narodu naszego przez złego ruskiego czekistę Putina motocyklowy zagon „Nocnych Wilków, stanowiący podobnież szpicę zagonów pancernych.

Okazuje się, że do ostatecznego zwycięstwa nie trzeba nawet żadnego heroizmu, to znaczy –  żadnego gierojstwa. Wystarczą biurokratyczne szykany, w których funkcjonariusze naszego demokratycznego państwa prawnego są dobrze szczwani, niczym szewczycha Wilhelmina ze słynnego poematu średniowiecznego poety francuskiego Franciszka Villona: „I ty szewczycho Wilhelmino, w tańcu wszelakim dobrze szczwana i ty rzeźniczko Katarzyno…” Skoro tedy nasze demokratyczne państwo prawne tak łatwo uzyskało ostateczne zwycięstwo nad złym ruskim czekistą Putinem, to nic dziwnego, że zostało to zauważone w szerokim świecie. Oto Nasza Złota Pani z Berlina nie tylko awansowała panią premierzycę Ewę Kopacz na swoją psiapsiółkę, chociaż jeszcze niedawno uczyła ją chodzić, ale nawet proklamowała strategiczne partnerstwo niemiecko-polskie. Czyżby strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, stanowiące fundament politycznego porządku lizbońskiego przechodziło właśnie do historii?

Wszystko przychodzi w samą porę, ale skoro tak, to wszystko też w samą porę odchodzi. Jeśli strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie miałoby przejść do historii, a Nasza Złota Pani, zbrzydziwszy sobie wiarołomnego ruskiego czekistę podłączyła się do antyrosyjskiej krucjaty montowanej właśnie przez szczerego amerykańskiego prezydenta Obamę, to czy przypadkiem argumentem, który ją przekonał, nie była aby obietnica amerykańskiej zgody na rewizję postanowień konferencji czterech mocarstw w Poczdamie odnośnie tak zwanych „ziem utraconych”?  Wejście w decydującą fazę kampanii oskarżania tubylczego narodu polskiego o zbrodnie holokaustu, podżyrowane przez samego dyrektora FBI z błogosławieństwem Białego Domu każe mieć się na baczności. Jak powiadał Wergiliusz, „timeo Danaos et dona ferentes”, co się wykłada, że boję się Greków nawet gdy przychodzą z darami.

Ale ponieważ wszystko przychodzi w samą porę, to i na zastanawianie się nad tymi  perspektywami przyjdzie czas po długim weekendzie, kiedy podczas grillowania zapadną decyzje co do pierwszej tury wyborów tubylczego prezydenta. Już on tam nas obroni przed wszystkimi zasadzkami i niebezpieczeństwami – bo w przeciwnym razie po cóż zadawalibyśmy sobie tyle trudu, żeby go wybrać?

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj