Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski

Upokorzenie czy klęska?

Upokorzenie czy klęska? Takie pytania nurtują wielu Polaków obserwujących tzw. dialog polskiego rządu z Komisją Europejską. Jej wiceszef Frans Timmermans kryguje się i puszy, a polski rząd jak kania dżdżu wyczekuje na jego słowa nadziei, a on twierdzi, że jeszcze poczeka, że nie ma przełomu w rozmowach, że procedura wszczęta w ramach artykułu siódmego nie zostanie cofnięta. Słowem, nadal grozi Polsce karami. Suwerennemu krajowi, podobno. Przykro to obserwować. Dumny, do niedawna, prawicowy polski rząd, na kolanach przed zwykłym urzędnikiem, którego rodzima partia w Holandii jest na politycznym marginesie. Dyktuje polskim władzom jak wolno, a jak nie wolno im reformować wymiar sprawiedliwości, wtrąca się do reformy emerytur w Polsce. A przecież reformowanie tych obszarów, zgodnie z prawem Unii Europejskiej, co jest zapisane w traktatach, leży wyłącznie w gestii państw członkowskich. Timmermansowi oraz unijnym urzędnikom nic do tego. Zajęli się tym prawem Kaduka. Ponad rok temu głośno było w Brukseli na temat ekspertyzy prawników z Rady Unii Europejskiej, którzy to wykazali. Na unijnym prawie pierwotnym bazował poprzedni polski rząd, wskazując brukselskim urzędnikom ich miejsce w szeregu. Przekazanie pałeczki „dobrej zmiany” jeszcze „lepszej zmianie” nie doprowadziło bynajmniej do wzmocnienia dynamiki europejskiego biegu, lecz do zakończenia etapu i rozpoczęcia biegu z pałeczką w przeciwnym kierunku. Dość osobliwy to eksperyment.

Podobno spodziewano się, że biegnąc nie do mety, lecz naprzeciw Komisji, ta wykaże się daleko posuniętą wyrozumiałością. O naiwności! Timmermans wykorzystał moment, minął polskie władze i teraz on nadaje ton. Poucza, wyznacza daty. Polski rząd dał się wciągnąć do narzuconej przez Komisję Europejską dziecinnej gry w złego i dobrego policjanta. Zły Timmermans, dobry Juncker, czyli przewodniczący Komisji Europejskiej. Tuż po ogłoszeniu przez Timmermansa, że „na tym etapie nie ma szans na wycofanie artykułu siódmego Traktatu o Unii Europejskiej wobec Polski”, premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że spotka się z dobrym policjantem, czyli Jean-Claude’em Junckerem w Brukseli. Tym razem kontynuuje zabawną grę, z tym, że bardziej cieszy ona Timmermansa i Junckera niż polskie władze. Nieźle muszą się bawić, gdy na przykład czytają wypowiedzi polskich polityków, europosłów, senatorów i ministrów, że do ostatecznego porozumienia z Komisją pozostał już jeden krok, że kompromis został wypracowany, a porozumienie zostanie osiągnięte już nie lada dzień, ale lada godzina. A tu Komisja Europejska dalej zapowiada, że „nie zejdzie z drogi ścisłego dialogu i przygotowywania kolejnych rekomendacji dla Warszawy”.

Z coraz większym rozbawieniem czytam wypowiedzi polskich polityków rzekomo znających się na kwestiach europejskich, jak choćby szefa gabinetu Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, który ze zdziwieniem konstatuje, że „Komisja Europejska porusza się zygzakiem: raz mamy sygnał, że kompromis jest gotowy, a za chwilę Komisja Europejska mówi coś innego”. Cytowany minister ciągle obstaje przy tym, że „kompromis jest na stole. On jest wypracowany”.
O naiwności! Wystarczy przeczytać nagłówki niemieckich gazet, aby zorientować się co do strategii Timmermansa i Junckera. One brzmią, między innymi: „Unia Europejska wzmacnia naciski na Polskę” („Süddeutsche Zeitung”). Francuskie media zaś cieszą się i chwalą pomysł Komisji Europejskiej „powiązania przyznawania funduszy unijnych z „niezależnością sądownictwa w krajach, które z nich korzystają” („Le Monde”). I to jest clou sprawy. Dlaczego tak wielu polskich polityków tego nie dostrzega? Oficjalnie przynajmniej co drugi z nich to wielki ekspert od Unii Europejskiej, a mimo uszu puszczają ostrzeżenia i rady formułowane od dawna przez prawdziwego eksperta, europosła doktora Jacka Saryusz-Wolskiego. Wskazuje on na opisane wcześniej gierki Komisji, które stanowią swoistą zasłonę dymną, podczas gdy, jak twierdzi „buldogi gryzą się pod dywanem”. I to nie o byle co, o miliardy euro. Wyszarpują i Polsce. Wedle pierwszych zapowiedzi miało to być 5 i 7% na rolnictwo i spójność, a gdy zaczęto podliczać, to polski wiceminister do spraw europejskich stwierdził, że realnie mowa jest o cięciach na poziomie 10-u i 15-u %, a w przypadku niektórych państw (w domyśle Polski), powyżej 30-u % w polityce spójności. Czy w obliczu tego nie czas otrząsnąć się ze złudzeń i powrócić do sztywnych reguł zapisanych w traktatach, które m.in. przewidują weto? A jednocześnie wskazują one urzędnikom ich właściwe miejsce. Czas skończyć z upokarzaniem Polski.

prof. Mirosław Piotrowski

 

drukuj