Wojna w Gruzji i zmagania na eurazjatyckiej szachownicy

Dlaczego największy pod względem terytorialnym kraj świata dokonał inwazji na malutkie państwo położone w górach Kaukazu? Czy reakcja polskiego rządu na wydarzenia w Gruzji była uzasadniona? Czy państwo polskie jest w stanie prowadzić mocarstwową politykę? – to najczęściej pojawiające się pytania. Wszystko wskazuje na to, że jeśli chodzi o polityczny realizm, powinniśmy się go uczyć od naszego czeskiego sąsiada.



Powierzchowne komentarze prezentowane przez niektóre ośrodki medialne w Polsce nie oddają rzeczywistej genezy konfliktu na Kaukazie. Oprócz Gruzinów, głównym aktorem wydarzeń byli Rosjanie, zatem odpowiedzi na pytanie o przyczyny wybuchu wojny należałoby szukać głęboko w podstawach cywilizacyjnych państwa rosyjskiego. Warto przy tym zwrócić uwagę, iż Rosjanie – w polityce od wieków kształtowani w azjatyckiej kulturze – uznają za istotny jedynie czynnik siły. Dlatego jakikolwiek przejaw słabości traktują z pogardą. W tym znaczeniu każdy kolejny rząd rosyjski stara się demonstrować siłę. Niegdyś w konflikcie z Czeczenią wylansowany został Władimir Putin, jako zwycięzca w wojnie z bardzo małym, również górzystym krajem. Dzisiaj politycy rosyjscy także czują się zobowiązani do demonstrowania siły. Tymczasem w konfrontacji z innym wielkim graczem na kontynencie eurazjatyckim Rosjanie przegrywają od dawna. Tym konkurentem są Stany Zjednoczone. Przypomnijmy, że przed kilku laty w skład NATO włączone zostały państwa bałtyckie, byłe republiki sowieckie. Na Ukrainie utrwaliły się rządy tzw. pomarańczowej koalicji, układu sił politycznych jednoznacznie wspieranych, a nieraz i lansowanych przez Waszyngton. Potężną porażkę poniosła też Moskwa w byłej Jugosławii. Prorosyjska Serbia utraciła praktycznie kontrolę nad olbrzymim obszarem dawnej Jugosławii. Co więcej, kilka miesięcy temu doszło do dezintegracji terytorialnej tradycyjnego sojusznika Rosji, Serbii, poprzez uznanie niepodległości Kosowa. Sytuacja na tym terenie nie jest jednak tak oczywista, jak to się prezentuje w niektórych mediach. To nie tylko Serbowie dokonywali czystek etnicznych. Spora mniejszość serbska została wyrzucona z Chorwacji, olbrzymia mniejszość serbska nie może utworzyć własnego państwa w Bośni; wreszcie Serbowie żyjący od stuleci w Kosowie zostali oderwani od ojczyzny. Szczególnie ten ostatni proces dokonał się wbrew prawu międzynarodowemu za przyzwoleniem USA i UE. Jak wspomniałem, Rosjanie szanują w polityce siłę i są wpatrzeni w Stany Zjednoczone jako w mocarstwo, które pokonało dawny Związek Sowiecki w zimnowojennych zmaganiach. Zatem w gruzińskiej akcji posłużyli się Rosjanie amerykańską retoryką. Ich interwencja militarna odbywała się pod hasłem ochrony mniejszości osetyjskiej, która podlegała inwazji sił gruzińskich. Oskarżono Gruzinów o czystki etniczne, tak jak niegdyś oskarżano Serbów. Puszka Pandory, otwarta przy powołaniu do życia państwa kosowskiego, to olbrzymia okazja dla Moskwy, która może wykorzystać pretekst obrony mniejszości narodowych również w innych posowieckich krajach. Ewentualna interwencja wydaje się możliwa chociażby na Ukrainie, gdzie we wschodnich prowincjach dominuje mniejszość rosyjska. Rosjanie zresztą jednoznacznie oskarżali Kijów o wspieranie Gruzinów, dając do zrozumienia, że nie zgodzą się na ewentualne prozachodnie aspiracje tego kraju. Niedawno USA bardzo mocno parły do włączenia Gruzji i Ukrainy w skład NATO. Rosjanie, uderzając na Gruzję, dali jasny sygnał, że nie pozwolą zbliżyć się przeciwnikom do swoich granic. Wydaje się, że Polska, wypowiadająca się za poszanowaniem integralności terytorialnej Gruzji, byłaby bardziej wiarygodna, gdyby w takim pośpiechu nie uznała niepodległości Kosowa. Wszak działanie to naruszało integralność terytorialną Serbii, podobnie jak Rosjanie uczynili to w Osetii Południowej i w Abchazji.

Oczywiście próba posługiwania się przez Rosjan propagandą analogiczną do tej, jaką USA prowadziły w przypadku Kosowa, była mało wiarygodna. Oskarżenia Gruzinów o ludobójstwo nie zostały poparte dostateczną propagandą medialną, Moskwa pospieszyła się z interwencją, nie czekając na rozwój wypadków militarnych w Osetii. W tym znaczeniu Rosjanie wykazali się nieudolnością. Jednakże główne cele militarne osiągnęli. Umacniając się w Abchazji i Osetii Południowej, zniechęcają też wszelkie koncerny, które chciałyby uczestniczyć w budowie rurociągów biegnących przez Gruzję. Jasny sygnał dostały też Kazachstan i Azerbejdżan, kraje, od których można by uzyskać alternatywne wobec rosyjskich dostawy surowców energetycznych. Rosjanie chcą utrzymać monopol w dostawach surowców energetycznych do Europy, w szczególności do Europy Środkowej.

Rosjanie zatem, interweniując w Gruzji, posługiwali się retoryką podobną do propagandy amerykańskiej, pokazując pośrednio hipokryzję Waszyngtonu wobec wcześniejszych wydarzeń w Kosowie. Tym samym chcieli oni wymusić szacunek dla siebie, jako strategicznego partnera w Eurazji. Tymczasem Amerykanie, zamiast uznać ich strefy wpływów, cały czas poszerzali zasięg własnych, na co Moskwa reagowała nerwowo. Rosjanie bardzo negatywnie wspominają czasy, kiedy to zbytnio zaufali Ameryce, dopuszczając zachodnie koncerny do swego przemysłu wydobywczego. Dopiero Władimir Putin rozprawił się ze współpracującymi z Zachodem oligarchami rosyjskimi i doprowadził do przyznania państwu monopoli w tym przemyśle. Rosjanie dobrze nasłuchiwali sygnałów idących zza oceanu, a mówiących o możliwości rozpadu Federacji Rosyjskiej. Nawet słynny amerykański politolog Richard Pipes za czasów Jelcyna przewidywał rozpad Rosji na gubernie. Teraz Rosja rośnie w potęgę i na swój sposób domaga się szacunku. A szacunek Rosjanie przez wieki zdobywali, dokonując nowych podbojów w Eurazji. W ten sam sposób chcą zamanifestować swoją siłę i dzisiaj.

Okupacja Gruzji się nie opłaca

Jednakże należy przyznać, że w porównaniu z przeszłością mamy dziś do czynienia z dość łagodną formą prowadzenia przez Rosję podbojów. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt by jej nie zmusił do przedwczesnego wycofywania wojsk z Gruzji pod presją opinii międzynarodowej. Dziś Moskwa nie zamierza okupować państwa gruzińskiego, to jej się bowiem z politycznego punktu widzenia nie opłaca. Rosja dąży jedynie do osłabienia Gruzji. Owa nieopłacalność namacalnie ukazała się po deklaracji Angeli Merkel o włączeniu Gruzji do NATO. Przypomnijmy, że kilka miesięcy wstecz to za sprawą Niemiec i Francji kwestia ta została odłożona. Rosja ma dziś w Paryżu i Berlinie sojuszników. Szczególnie Niemcy realizujący z Rosjanami projekt Gazociągu Północnego od lat zacieśniali sojusz z Rosją. Jeśliby zmienili swoje stanowisko co do nieingerowania w obszar dawnego Związku Sowieckiego, Moskwa mogłaby mieć problemy. Wydaje się jednak, że Berlin zechce szybko załagodzić spór UE z Rosją, by kontynuować energetyczno-polityczną współpracę. Zacieśnienie tej ostatniej może po raz kolejny mocno uderzać w polskie interesy.

Zatem żywa reakcja Zachodu na poczynania rosyjskie jest w głównej mierze spowodowana nieudolnością władz moskiewskich. Ich puste obietnice co do szybkiego wycofania wojsk z Gruzji skompromitowały prezydenta Francji Sarkozy’ego, który uzyskał od Rosjan obietnicę bez pokrycia i w nią uwierzył. Moskwa zatem nie nauczyła się jeszcze od Zachodu cynizmu na wyższym poziomie. Oczywiście Rosjanie nie są pozbawieni narzędzi dalszej gry. Gdyby rzeczywiście okazało się, że ich interesy są coraz bardziej zagrożone, mogą oni zawrzeć sojusz np. z Iranem oraz z Chinami. Praktycznie całą syberyjską ropę i gaz Chińczycy mogą wykupić na pniu. Potrzeby chińskiej gospodarki są wręcz nieograniczone, zatem Rosjanie spokojnie mogą znaleźć alternatywnego w stosunku do Europy odbiorcę. Problem tylko w tym, że im się to nie opłaca. Zagrożenie ekspansją chińską od wschodu, a także islamską od południa jest duże. Dlatego Rosja chce się porozumieć z Waszyngtonem, szukając jednak podmiotowej (mocarstwowej) pozycji.

Niepotrzebne emocje, konieczny pragmatyzm

Reakcja Polski na wydarzenia w Gruzji była niezwykle emocjonalna. Rzeczywiście udało się zmobilizować kilku prezydentów krajów byłego ZSRS (Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy), by w Tbilisi ogłosić poparcie dla Micheila Saakaszwilego i potępić agresję rosyjską. Nasze zaangażowanie na Wschodzie po raz kolejny przyniosło powiększenie konfliktu z Rosją. Gdy do tego dodamy zgodę rządu na instalację w Polsce tarczy antyrakietowej, możemy się spodziewać reakcji rosyjskiej. Taka reakcja może być groźna nie z powodu wymierzenia w nasz kraj rakiet nuklearnych. Trudno się wszak spodziewać w najbliższym czasie militarnego konfliktu z Rosją. Bardzo niebezpieczne mogą być dla nas sankcje gospodarcze, szczególnie w kwestii importu gazu. Gwałtowny wzrost cen tego surowca może już w zimie mocno uderzyć w polską gospodarkę.

W kwestii gruzińskiej nie udało się zmobilizować innych krajów tzw. demoludów. Wielce znacząca jest postawa prezydenta Czech Vaclava Klausa. Udzielił on wywiadu dla Radia Czesko, w którym stwierdził, że sytuacja w Gruzji jest mocno złożona, co wyklucza wskazanie „jednoznacznego winowajcy”. „Nie wydałem dotąd oświadczenia po prostu dlatego – stwierdził Klaus – że nie mogę ponieść się fali, modnej fali takiej, że Gruzja jest złota, a Rosja zła. (…) Jednak, jeśli chodzi o stanowisko, które czterej moi koledzy – prezydenci państw nadbałtyckich wraz z prezydentem polskim – zawarli w swej deklaracji, to ja po prostu tej sytuacji tak nie widzę”. Powstaje pytanie, skąd taka postawa Czech? Wydaje się, że wynika ona z prosto kalkulowanego interesu. Czesi mają dziś bardzo odważnego prezydenta, który na sposób radykalnie eurorealistyczny ocenia budowę państwa europejskiego. Obawiają się przy tym dominacji Niemiec w regionie i projektowane superpaństwo brukselskie traktują jako zagrożenie dla własnej suwerenności. Znacząca jest wypowiedź Klausa dotycząca traktatu reformującego, który jego zdaniem stał się martwy. Wielokrotnie też Klaus popierał Polskę w jej zmaganiach z dominacją brukselską lub berlińską. Prezydent Czech zdaje sobie jednak sprawę, że jego państwo nie ma charakteru mocarstwowego i nie leży w jego interesie prowadzenie polityki w Gruzji. Tworzenie sobie sztucznego wroga w postaci Rosji też niczemu nie służy. Już sankcje dotyczące dostaw rosyjskiej ropy po podpisaniu porozumienia z USA o tarczy antyrakietowej dość kosztowały Czechów. Czechy (podobnie zresztą jak Polska) nie mają dziś sporu granicznego z Rosją, spory z niemieckimi „wysiedlonymi” należą zaś do codzienności. Praga doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie prowadzić zmagań na dwa fronty. Ma to olbrzymie znaczenie dla Polski, która solidarność środkowoeuropejską budować powinna nie tylko wobec zagrożenia rosyjskiego, ale wobec dominacji Brukseli. Takie kraje jak Ukraina mogą nam być w tym pomocne (ale nie muszą) tylko pod warunkiem, że kiedyś do Unii wejdą. Kraje bałtyckie (może poza Litwą) w żadnym przypadku nie wykazywały solidarności z nami podczas zmagań o traktat reformujący. Dlatego tak ważne powinny być dla nas Czechy. Zachowanie Pragi wobec wydarzeń gruzińskich powinno nam dać do myślenia, czy aby nie ma tu nasz południowy sąsiad wiele racji.

W Eurazji toczą się zmagania o dominację, gdyż na tym olbrzymim megakontynencie znajdują się kluczowe surowce naturalne. Skumulowany jest też na nim największy potencjał gospodarczy i ludnościowy. Do zmagań wystąpiły największe światowe potęgi – USA, Rosja, Chiny, UE. Wojna w Gruzji jest tego zmagania konkretnym przykładem. Polska wobec tych zmagań powinna jasno zdefiniować swój interes, nie tyle nawiązując do zaszłości historycznych, ile do współczesności. Nie jesteśmy mocarstwem globalnym, by prowadzić jednocześnie zmagania daleko od naszych granic (Irak, Afganistan, Gruzja) i nie ponosić kosztów tych zaangażowań. Nasz sojusz z USA w tych zmaganiach o tyle ma sens, o ile łączyć się to będzie z konkretnymi korzyściami. Te korzyści zaś dotyczyć powinny nie tylko spraw militarnych, ale przede wszystkim gospodarczych. Nasze zaangażowanie bowiem w konflikty, w których uczestniczą USA, sporo nas na arenie międzynarodowej kosztuje.


dr Mieczysław Ryba
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl