Pierwsze wolne wybory prezydenckie w Tunezji
Tunezyjczycy po raz pierwszy w historii wybiorą dziś w sposób demokratyczny szefa państwa. Za faworyta uchodzi kandydat partii, która wygrała październikowe wybory, Bedżi Kaid Essebsi, a za jego najpoważniejszego rywala obecny prezydent Monsif Marzuki.
Układ sił wskazuje, że zwycięzcę poznamy najpewniej dopiero po drugiej turze w grudniu.
Tunezyjczycy mieli już dwukrotnie okazję brać udział w demokratycznych głosowaniach: w 2011 r. i w październiku br. w wyborach parlamentarnych. Po raz pierwszy w swojej historii będą natomiast wybierać w ten sposób prezydenta. Poprzednie wybory były fikcją i testem poparcia dla „wiecznych” prezydentów. Pierwszy z nich, narodowy bohater i twórca niepodległej Tunezji Habib Burgiba pełnił urząd od 1959 r. do 1987 r. W wyniku pałacowego „przewrotu lekarskiego” władzę odebrał mu premier jego rządu Zin el-Abidin Ben Ali, obalony w styczniu 2011 r. przez jaśminową rewolucję.
Tym razem do wyścigu stanęło 27 kandydatów, spośród których pięciu wycofało się w trakcie kampanii. Wśród licznego grona nie brak ludzi spoza ścisłych politycznych elit. Jednym z nich jest lider partii Nurt Miłości Heczmi Hamdi, mieszkający na stałe w Londynie milioner i właściciel stacji telewizyjnej Al-Mustakilla, czy szef Wolnego Frontu Patriotycznego (WFP) Slim Riahi, jednocześnie biznesmen i właściciel piłkarskiego Klubu Afrykańskiego. Jedyną kobietą, która walczy o fotel prezydencki, jest była przewodnicząca stowarzyszenia sędziów Kalthum Kannu. Większość z nich zdaje sobie sprawę z braku szans na sukces.
– Liczy się zaprezentowanie własnego pomysłu na rozwiązanie problemów kraju – tłumaczył sędzia Ali Szurabi, także kandydujący na najwyższy urząd w państwie.Linie podziału przebiegają wszerz i wzdłuż politycznych, ideologicznych, gospodarczych i społecznych klasyfikacji. Tunezyjczycy muszą wybierać między zachowaniem laickości państwa a dążeniem do jego islamizacji, co w dużej mierze oznacza wybór między spadkobiercami obalonego reżimu a jego islamskimi oponentami. W tle tli się jeszcze podział na lewicę i prawicę, choć pod względem gospodarczym niewielu z kandydatów można uznać za klasycznych przedstawicieli tych nurtów. Następujące po sobie wybory dodatkowo komplikują polityczne szachy. W kampanii prezydenckiej kandydaci starali zjednywać sobie potencjalnych sojuszników w parlamencie i rządzie.
Pomimo nieoficjalnych sondaży i wyborczej arytmetyki ostateczny wynik stanowi niewiadomą. Komentatorzy zwracają uwagę na dwie tendencje, mające wpływ na rezultat wyborów. Po pierwsze parlamentarne zwycięstwo Wezwania Tunezji może spowodować odwrót od Essebsiego wyborców, którzy w ten sposób będą chcieli uniknąć koncentracji władzy w rękach jednego obozu politycznego. Z drugiej strony Tunezyjczycy mogą nie poprzeć Marzukiego w obawie przed radykalizacją środowisk islamistycznych.
PAP/RIRM