Moje czyny mówią o mnie

Z Ireną Kwiatkowską, 97-letnią wybitną polską aktorką teatralną i telewizyjną, artystką kabaretową, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Czym jest dla Pani aktorstwo?

– To jest powołanie. Każde powołanie, nie tylko aktorskie, jest darem z „góry”. Inaczej nie jest powołaniem.

Ważne więc w tej pracy jest odwołanie do Pana Boga?

– Praca aktora jest pracą pokorną. Tu nie ma mocnych, proszę pana. Albo masz ten dar Boży, albo go nie masz. „Góra” rządzi. Aktorstwo jest sztuką pokorną. A w ogóle, która sztuka nie jest pokorna? Inaczej to już nie jest sztuka.

Czy teatr, który Pani pamięta jeszcze z lat młodości, bardzo się różnił od współczesnego?

– Tak się różni, jak się różnią ludzie, ludzie się zmienili…

Zupełnie inne wychowanie było przed wojną…

– Nie umiem porównać wychowania przedwojennego z powojennym, ja tylko pamiętam swoje wychowanie aktorskie. Ono miało zalety pokory, nie było tego, że „teraz ja występuję”.

To znaczy, że aktor musiał się niejako usunąć w cień, ważne było to, co przedstawia?

– Ale był w cieniu Boga. Ja nie czułam się poszkodowana za młodych lat w swoim aktorstwie. A jak mnie przyjmowali, to już nie ode mnie zależało. Nic mądrego tu panu nie powiem.

Słyszałem, że zawsze po próbach w teatrze rozmawiała Pani z Panem Bogiem, przepraszała, że mogła lepiej zagrać…

– Tak, przepraszałam Pana Boga, wielokrotnie przepraszałam, że byłam za mało skupiona, za mało oddana tematowi, roztrzęsiona. Bardzo siebie krytykowałam, zresztą teraz też.

Zawsze jednak uważano, że jest Pani perfekcjonistką w pracy…

– A to jest nie moja sprawa.

Dlaczego?

– Bo to już nie ja sądzę, to już mnie sądzą.

Aktorstwo to była ta jedyna droga, którą chciała Pani wybrać? Nie chciała Pani być np. kosmetyczką, przecież kończyła Pani też takie kursy?

– Nie chciałam być kosmetyczką, a to mnie pan rozbawił. Wiedziałam, tak byłam uczona w Instytucie Sztuki Teatralnej, że aktorstwo jest sztuką pokorną. Tu nie ma mocnych, dzisiaj jesteś mocna, jutro możesz nie być. To sprawiało, że człowiek czuł się pokorny i taki powinien być.

Czym jest więc dla Pani wiara?

– Wiara to jest w ogóle podstawa, to jest stół, to jest baza. Dobrze mówię – to jest podstawa.

I na tym dopiero można oprzeć pracę…

– No, naturalnie. Tu naprawdę nie ma co mędrkować, albo się to odczuwa, albo nie rozumie. Nauczyć się tego nie można, to się ma od Boga.

Pani przez całe życie czuje Jego wsparcie?

– Tak.

Już za kilka tygodni kolejna rocznica Powstania Warszawskiego, w którym brała Pani udział. Mogłaby Pani przywołać jakieś zdarzenie z tamtego trudnego czasu?

– Brałam udział w powstaniu. Byłam, wydaje mi się, dosyć dzielną dziewczyną, a poza tym miałam poczucie odpowiedzialności za Ojczyznę. Nie było pardonu, gdy mnie Polska woła, to siła wyższa. Tu nie było odwrotu, nie można było inaczej się zachować.

Czyli ważniejsze niż strach, lęk było to wołanie serca…

– Tak, naturalnie.

Dzisiaj ciężko to nieraz młodzieży zrozumieć, dlatego takie świadectwa, jak Pani, są piękne i ważne…

– Ja nie wiem, czy ważne, bo niełatwo to wyrazić słowami. Wydawało mi się, że działam patriotycznie, po polsku, tam, gdzie Ojczyzna mnie potrzebowała, tam byłam na miejscu, na zawołanie. Byłam odważna, ale wtedy łatwo było być odważną, bo człowiek wierzył w siebie, w Pana Boga, we wszystko. Wierzyłam, że walczę za coś, za Polskę, byłam patriotką…

Jest Pani cały czas… A wierzyła Pani w zwycięstwo powstania?

– W ogóle nie było takiej kwestii, wierzyliśmy, że to się musi udać! Teraz inaczej rozumujemy… Wierzę, że jeżeli Polska mnie woła, stawia na jakimś planie, to moim świętym obowiązkiem jest wypełnić to zadanie! Nie ma gadania i odwołania, nie ma! A ja byłam zawsze, wydaje mi się, obowiązkowa.

W czasie powstania należała Pani do grupy Leona Schillera. Godziła Pani aktorstwo ze służbą Ojczyźnie?

– Tak. Wiem, że teraz bardzo trudno rozeznać i rozdzielić te zakresy działań. Ale w akcji tak się nie rozumowało, trzeba było działać zdecydowanie, każdy czuł się potrzebny.

I dlatego po wojnie wróciła Pani do zniszczonej Warszawy i tutaj później szukała pracy?

– Ja niczego nie szukałam. Nie szukałam nigdy zapłaty za coś, co zdziałałam. To nie dla zapłaty to było robione, to był mój obowiązek, nakaz. Nie ja wybierałam, ale Pan Bóg stawiał przede mną pewne zadania. Zupełnie innymi kategoriami się rozumowało.

Można powiedzieć, że żadnej pracy się Pani nie bała?

– Nie. Ja w ogóle byłam odważną dziewczyną.

Co ceni Pani w życiu, co jest dla Pani najważniejsze?

– Bóg… Bóg… Trzeba wierzyć całym sobą, to jest wiara… Nie umiem się wymądrzać i trudno mi wypowiedzieć to wszystko, co czuję.

Czym jest dla Pani Radio Maryja, czy pomaga Pani we wzmacnianiu wiary?

Czy lubi go Pani słuchać?


– Tak, słucham, naturalnie. Jest ważne. Wierzę w nie. W coś muszę wierzyć, w Pana Boga wierzę.

Wróćmy do aktorstwa. Jak to się stało, że Gałczyński zaczął specjalnie dla Pani pisać teksty?

– Wie pan, że ja już nie pamiętam. Sama bym chciała teraz wiedzieć, żeby mi przypomnieli, jak to było. Przecież wypadki szły tak szybko, to był istny kołowrót. Tu szło o Polskę! Ja byłam za mało wyrobiona w tym względzie, za mało. Robiłam, co do mnie należało, to było najważniejsze. Starałam się robić to dobrze, uczciwie i z Panem Bogiem. Moje czyny, moje zachowanie mówią o mnie.

Zagrała Pani wszystkie role, które chciała?

– Nie, skąd.

A może to nie było najistotniejsze, jaką dostaje Pani rolę?

– Było bardzo istotne. Jak obdarzyli mnie jakąś rolą, to uważałam, że to jest dar Boski. Dar! A ja mam wykonać to, jak mogę najlepiej, uczciwie.

Chciałaby Pani jeszcze coś zagrać?

– Teraz już mi jest wszystko jedno. Jeżeli nie gram, to znaczy, że mnie nie chcą i koniec. A jak mnie nie chcą, to znaczy, że taka jest ich wola. Ja się nie buntuję, nigdy się nie buntowałam. Stawałam na stanowisku, gdzie mnie postawili, i robiłam to, jak mogłam najuczciwiej i najlepiej.

A są jakieś role najbliższe Pani, np. te z „Wojny domowej”, „Czterdziestolatka”, a może z Kabaretu Dudek lub Kabaretu Starszych Panów?

– Tyle tego było… No tak, Kabaret Starszych Panów… Nie odrzucałam ról, w których chciałam wystąpić, ale i grymasów nie robiłam. Jeżeli powierzano mi jakieś zadanie, uważałam, że mam to zrobić jak najlepiej i koniec, rozkaz! Ja byłam żołnierzem!

Tak była też Pani wychowywana w domu, po żołniersku?

– Nie. W domu byłam wychowywana pokornie.

Wiem, że Pani lubi przyrodę…

– Kto nie lubi przyrody? Kocham przyrodę, podziwiam ją.

Ma teraz Pani trochę czasu, by nacieszyć się jej urokami…

– Tak.

Wcześniej z mężem dużo Pani podróżowała po świecie. Co wniosły te podróże w Pani życie?

– Mój mąż wiedział, dokąd warto jechać i co trzeba zobaczyć. To on decydował, pod jego kierownictwem czułam się bezpieczna. Wiedziałam, że droga, którą on prowadził, jest dobra.

Lubiła Pani zwiedzać zabytki?

– Lubiłam, ale nie za długo, bo już mnie to potem nużyło. Za dużo miałam do oglądania i podziwiania. Ciągle się zachwycać, analizować…

Trzeba też odpocząć…

– Ta k.

Ale zjeździła Pani cały świat?

– Nie, skąd. Mąż to był kierownik, to była głowa, to była inteligencja, to była mądrość. Gdy zmarł, dla mnie życie się skończyło. Kto teraz będzie za mnie działał? Czułam się sierotą. Pewnie to tchórzostwo życia, nie wiem. Nie chcę siebie tak osądzać, to jest najgorsze…

Przepraszam za osobiste pytanie, ale czy nie brakowało Pani nigdy dzieci, których Pani nie miała?

– Tak. Nie miałam dzieci… Nie miałam własnych dzieci…

Praca wypełniała Pani całe życie?

– Siebie osądzać jest bardzo trudno… Po czynach ich poznacie! Jakoś mnie ludzie poznali, jakoś mnie cenili. Wiedziałam, że jestem lubiana, popularna. Nie wiedziałam, dlaczego, ale wiedziałam, że tak jest.

Cieszyło to Panią, czy przeszkadzało?

– Cieszyło, cieszyło, proszę pana, nie przewracało mi to w głowie. To jest radość, wspólnota.

Powiedziała Pani kiedyś, że nigdy nie miała marzeń. Dlaczego?

– Bo ja lubiłam konkretne działanie, a nie marzenia. Marzenia, ale tylko takie, które stawały się działaniem.

Podobał mi się ten początek, jak zdawała Pani do szkoły teatralnej… Postanowiła Pani, że będzie aktorką i tak się stało…

– Tak.

I nie zraziła się Pani żadnymi przeciwnościami, a przecież wiele ich było. Uparta Pani jest…

– Tak, tak. Byłam uparta, a czy jestem nadal, to nie wiem.

Miała Pani jakieś wpadki aktorskie, pomyliła Pani kiedyś tekst?

– Już nie pamiętam. Wiem, że dużo razy przepraszałam Boga za swoją pracę, że nie byłam taka, jak powinnam.

A czuje się Pani spełniona zawodowo?

– Więcej nie dam rady… Tyle, ile potrafiłam, to zrobiłam. To nie znaczy, że dużo… Tak jak umiałam, to pokazałam…

Co by Pani powiedziała tym, którzy dzisiaj przygotowują się do zawodu aktora, jaką radę im dała?

– Ja nie radzę nic nikomu, jeżeli ktoś nie znajdzie dla siebie rady, to ja też mu nie pomogę. Mogę dawać przykład z moich doświadczeń, jeżeli takowe były.

Miała Pani poza aktorstwem jakieś pasje, czy aktorstwo wystarczało?

– Jeżeli aktorstwo jest dobrze wykonywane, to w zupełności wystarcza. Dobre aktorstwo to jest wielka rzecz. To, co zrobiłam, świadczy o mnie. Nic więcej nie mogę powiedzieć.

A jak tutaj, w Domu Aktora w Skolimowie, wygląda Pani dzień?

– Byczę się. Po prostu nic nie robię, odpoczywam i korzystam ze swojej popularności…

Jest Pani nie tylko popularna, ale i kochana…

– Bo bezbronna. Ulubiona, popularna… Widzę, że ulica mnie lubi. „O, pani Irena!” – słyszę ciepłe słowa i odczuwam serdeczność.

„O, ja zadzwonię do domu, do Gdańska, bo panią spotkałem, to się ucieszą” – ktoś doda. To nie jest zapłata? Ale za co?

Za dobrze wykonaną pracę…

– Ja się ze wszystkim już zgadzam, nie oponuję.

A skąd Pani bierze ten entuzjazm życia, tę radość, młodość ducha?

– Jest jedna rada: czyste sumienie!

I wszystko jasne…

– Ale tak jest, najważniejsze, by mieć czyste sumienie… Jesteś człowiekiem, masz prawo zgrzeszyć, masz prawo się poprawić, masz prawo żałować za swój grzech, wszystko jest darowane. Pan Bóg wszystko daruje, wszystko… ja w to wierzę. Pan Bóg jest miłosierny, Kościół naucza o Miłosierdziu Bożym, to szalenie usprawiedliwia człowieka, lżej mu na sumieniu. Zresztą, proszę pana, ja nie chcę tu się mądrzyć… Często Pana Boga przepraszałam, że taka nie powinnam być, ciągle miałam sobie coś do zarzucenia.

A łatwo się z Panią pracowało?

– Zdaje mi się, że łatwo…

Reżyserzy nie narzekali… Raczej Panią chwalili, prawda?

– Reżyserzy nie narzekali na mnie, ponieważ ich słuchałam. Dobrej rady zawsze posłucham. Bo wydaje mi się, powiem zarozumiale, że nie jestem głupia.

Dziękuję Pani za rozmowę

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl