Decydenci ignorują meldunki
Z mjr. Andrzejem Rozwadowskim*, doświadczonym pilotem wojskowym,
rozmawia Marcin Austyn
W Afganistanie giną polscy żołnierze. Można byłoby w jakiś sposób
uniknąć takich tragedii lub przynajmniej zmniejszyć ryzyko ich wystąpienia?
– Problem z naszą misją w Afganistanie niezmiennie pozostaje ten sam:
niedoinwestowanie i brak pieniędzy. Niestety, nasi decydenci nie mają na co
dzień kontaktu z afgańską rzeczywistością i wydaje się, że nie wszystko dobrze
rozumieją. To, co dociera do nich w meldunkach od ludzi działających na
pierwszej linii, najwyraźniej nie zawsze jest brane pod uwagę. Niestety, skutki
tego są tragiczne.
W przyszłym roku na Polski Kontyngent Wojskowy będzie znacznie mniej
środków niż obecnie. Etap zaopatrywania został podobno zakończony…
– Tymczasem dochodzi tam do największego zamachu z udziałem polskich żołnierzy.
Mniej pieniędzy oznacza mniejsze bezpieczeństwo żołnierzy służących w
Afganistanie.
Jak wygląda zabezpieczenie z powietrza polskiej misji?
– Do dyspozycji na miejscu są śmigłowce Mi-24 i Mi-17. Jest też Casa 295M,
samolot przeznaczony do celów transportowych.
Te śmigłowce wystarczają żołnierzom?
– Z pewnością ich liczba nie pozwala na to, by równocześnie zabezpieczać bazę
kontyngentu i żołnierzy prowadzących działania w terenie. Maszyn jest po prostu
za mało.
To prawda, że śmigłowce nie zawsze radzą sobie w trudnym terenie,
szczególnie w górach?
– Może się tak zdarzyć, szczególnie kiedy śmigłowiec nie jest pierwszej
młodości, a jego silniki są już wysłużone. Trzeba pamiętać, że ich sprawność
spada wraz z czasem użytkowania, szczególnie w tak trudnych warunkach jak w
Afganistanie.
Amerykanie w tym zakresie radzą sobie lepiej?
– Przede wszystkim są oni inaczej wyekwipowani i trudno nam się do nich
porównywać. Z pewnością nawet Amerykanie nie są w stanie w pełni kontrolować
tego, co się dzieje na nadzorowanym przez nich terenie. Proszę pamiętać, że tam
mamy do czynienia z działaniami partyzanckimi, a ich nie można przewidzieć.
Walka odbywa się na zasadzie właśnie ustawiania zasadzek, prowadzeniu wojny
podjazdowej. W efekcie nigdy nie ma pewności, co napotka się po drodze i
niestety, czasem finał jest tragiczny.
Nie zawsze też można liczyć na wsparcie szkolonych sił afgańskich.
– Na sprawę warto spojrzeć także z drugiej strony. Dla tamtych ludzi jesteśmy
najeźdźcami. Oni wszelkimi dostępnymi metodami i środkami będą walczyć o swój
kraj, którym chcą sami rządzić. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że całe to
szkolenie, wprowadzanie demokracji to jedna wielka farsa. W mojej ocenie,
Amerykanie wycofają się z Afganistanu tak samo jak i z Iraku – z podkulonym
ogonem.
Nasz kontyngent powinien już to uczynić?
– Nasze siły już dawno powinny zostać wycofane z Afganistanu. Nasza obecność tam
wiąże się tylko z niepotrzebnymi ofiarami, bólem rodzin tych żołnierzy i
niepotrzebnymi wydatkami. My tam żadnych interesów nie zrobimy, nie będziemy tam
nawiązywać intratnych kontraktów handlowych. A jak widać, cała ta misja nie
przyniosła właściwie żadnych efektów.
Dziękuję za rozmowę.
* Dane personalne rozmówcy zostały zmienione.