Zdrada Berta Hellingera

Psychoterapia czy okultystyczna inicjacja?

W Krakowie przebywał Bert Hellinger, jeden z najbardziej znanych współczesnych
terapeutów, który staje się coraz bardziej popularny na świecie, w tym także
w Polsce. Urodzony w 1925 r. w Niemczech, studiował filozofię, teologię i pedagogikę,
a w 1946 r. wstąpił do katolickiego zakonu misyjnego. W zakonie spędził 25
lat, z czego 16 na misji w RPA, u Zulusów. Po powrocie do Niemiec coraz bardziej
skłaniał się ku psychologii, a w 1971 r. wystąpił z zakonu i poświęcił się
psychoterapii. Najpierw studiował psychoanalizę w Wiedniu, później zafascynowała
go tzw. terapia krzyku A. Janova. Hellinger zgłębił także inne kierunki, m.in.
programowanie neurolingwistyczne (tzw. NLP), technikę ważną w New Age i odzwierciedlającą
zasadnicze założenia tej antropologii, podobnie jak metoda Silvy.

Metoda ta – odrzucana przez wielu naukowców jako kolejna wersja pseudonaukowej
ideologii "pozytywnego myślenia" – opiera się na założeniu, że postępowaniem
człowieka kierują określone kody, które można odkryć podczas terapii i świadomie
się nimi posługiwać. Hellinger włączył elementy NLP do swojej praktyki terapeutycznej
(dziś terapeuci NLP powołują się także na Hellingera), w której zajął się tzw.
terapią rodzin. W tym aspekcie uległ też wpływom dynamiki grupowej V. Satir
(wielokrotnie rozwiedzionej terapeutki rodzin) oraz psychologii Gestalt, autorstwa
guru F. Perlsa, ściśle związanych z Instytutem Esalen, kuźnią ideologii New
Age. Widać też u niego wpływ psychodramy J. Moreno i hipnoterapii M. Ericksona.
Hellinger wkrótce odkrył, że kody nie zawsze pochodzą z naszego życia, ale
mogą być dziedzictwem przodków. Dokonał tu własnej syntezy, wykraczającej wyraźnie
poza świat nauki. Duże wrażenie w tym względzie wywarły na nim stosunki społeczne
Zulusów, zwłaszcza ich pełne szacunku relacje z rodzicami i przodkami. Zamiast
ewangelizować Zulusów, uprawiających magię i spirytyzm, Hellinger pozwala się
im "zewangelizować" i pouczyć w zasadach mądrości życia, którą przekazuje innym,
mówiąc o tzw. ustawianiu rodzin.
To odejście od chrześcijaństwa oraz konsekwencje takiego odwrotu czy regresu
można by nazwać "zdradą Berta Hellingera". Nie chodzi tylko o odejście od kapłaństwa,
bo to jest sfera bardziej osobista, ale o zdradę wiary chrześcijańskiej, co
można zweryfikować na podstawie określonych twierdzeń publikowanych czy wygłaszanych
przez niego publicznie. Hellinger nie jest już chrześcijaninem, a mimo tego
uparcie przedefiniowuje chrześcijaństwo i pozbawia je istotnego znaczenia.
Daje tu zły przykład. Odwraca i osłabia znaczenie wartości chrześcijańskich,
nawet jeśli pokrywa je powierzchownym lukrem humanizmu, gdy mówi o "pojednaniu"
w rodzinach, które bardzo tajemniczo "ustawia". Czy jednak tylko humanizmu,
a nie okultyzmu czy ezoteryzmu? Wielu badaczy ma tu poważne wątpliwości.
Według krytyka sekt Colina Goldnera ("Der Wille zum Schicksal"), Hellinger
poznawał rozmaite terapeutyczne metody, ale w żadnej z nich nie jest porządnie
wykształcony ani wykwalifikowany. Do dziś nie jest uprawniony do prowadzenia
psychoterapii. Hellinger wyrwał z kontekstu znaną od dawna technikę terapii
rodzinnej i zaopatrzył ją w swój szczególny, ezoteryczny światopogląd. Właśnie
ta ezoteryczna konotacja charakteryzuje jego terapię i odróżnia ją istotnie
od poważnej terapii rodzinnej.
Kościół katolicki w Niemczech też odrzuca Hellingera, podobnie jak wielu specjalistów,
zwłaszcza z obszaru niemieckojęzycznego. Znane są już np.: ostrzeżenia wybitnych
profesorów psychologii, takich jak Helmut Lukesch (Regensburg), Meinrad Perrez
(Freiburg), Klaus A. Schneewind i Dieter Frey (obydwaj z Monachium), ostrzegające
krytyki z trzech uniwersytetów w Monachium, ostrzeżenia z organizacji "Menschen
mit Down-Syndrom, Eltern & Freunde e.V." oraz z organizacji "Lebenshilfe",
krytyczne orędzie Związku Terapeutów DGSF, liczne krytyczne artykuły w "Psychologie
Heute", "Der Spiegel", "Die Zeit" i w innych prestiżowych czasopismach niemieckojęzycznych.
Wszędzie zarzuca mu się nienaukowość, dogmatyzm, niekiedy konserwatyzm. Ja
zarzucam mu, podobnie jak niemiecki badacz Werner Haas ("Familienstellen –
Therapie oder Okkultismus?"), także okultyzm czy ezoteryzm. Wielkie zastrzeżenia
w tym kontekście budzi krótki czas trwania jego terapii, zwanej też "ultrakrótką
terapią rodzin". Natomiast w Polsce jego pseudonaukowe, antychrześcijańskie
i bardzo niebezpieczne – w każdym sensie tego słowa – teorie są stawiane na
piedestale psychologii (mimo sprzeciwu wielu znawców). W Polsce krąży wiele
książek Hellingera, opublikowanych w wielu wydawnictwach psychologicznych.
Ostatnio zachęty do uczestnictwa w jego warsztatach można było znaleźć nawet
na… stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia!

Niemożność wyjaśnienia i brak obiektywnej
weryfikacji

"Ustawienia rodzin" to – oficjalnie i eufemistycznie – terapia grupowa, zwana
inaczej systemową. Zawiera ona w sobie decydujący czynnik poznawczy i zarazem
wyzwalający. Przeprowadza się ją w obecności wielu osób, z których część uczestniczy
w "ustawieniu", a pozostałe są widzami. Prowadzący sesję terapeuta zadaje klientowi
podstawowe pytania dotyczące jego rodziny i jej przeszłości – najczęściej tragicznej.
Najważniejsi są tu jednak tak zwani ludzie wykluczeni, potraktowani "niesprawiedliwie",
co rzekomo zaburzyło system czy też tajemniczy rodzinny układ. Chodzi nie tylko
o żyjących członków rodziny, lecz także (czy może przede wszystkim) o zmarłych
oraz tych, którzy z jakichś względów zostali w rodzinie niesprawiedliwie potraktowani,
zapomniani czy zlekceważeni. Nie chodzi tu jednak o sprawiedliwość w sensie
etycznym, ale funkcjonalnym, dlatego że Hellinger wyklucza "sumienie jednostkowe"
na rzecz "sumienia klanowego", które działa jakby mechanicznie, odruchowo i
na sposób bezwzględnej konieczności. Nie chodzi tu zatem o prawa "zła moralnego",
ale jakby "zła fizycznego", idzie bowiem o mechanizmy prawie fizykalne czy
kosmiczne.
W tak pojętym systemie liczą się także poprzedni partnerzy i małżonkowie, kochankowie
czy bliscy przyjaciele. Trudno tu więc wytyczyć jakiekolwiek granice w racjonalnym
sensie tego słowa. Drzewo rodzinne jest ogromne i dotyczy głównie umarłych.
A jednak wszyscy oni w tym samym stopniu uczestniczą w układzie, który ma wpływ
na życie klienta i jest rzekomo właściwą przyczyną wszystkich jego problemów.
Ten wpływ ujawnia się w trakcie "ustawień" w sposób bardzo tajemniczy (łac.
occultus).
Wedle Hellingera, wszyscy członkowie rodziny mają takie same prawo do uczestnictwa
w systemie. Krzywda albo wina jednego członka zawsze domaga się "wyrównania"
w kolejnym pokoleniu. Przypomina to jednak bardziej działanie w fizykalnym
układzie naczyń połączonych niż w sferze moralnej, opartej na autonomii wolnego
wyboru. Zazwyczaj klient nieświadomie identyfikuje się z którymś ze swoich
przodków. Nie jest jednak jasne, jak działa ten mechanizm i dlaczego jest tak
ważny. Sam Hellinger powtarzał wielokrotnie, że nie wie, dlaczego to wszystko
tak się dzieje. Tę identyfikację Hellinger nazywa uwikłaniem i w nim upatruje
przyczyn zaburzeń i chorób.
Jeszcze dziwniejszy jest fakt, że ludzie uczestniczący w ustawieniu, którzy
reprezentują poszczególnych członków rodziny klienta (wybrani dowolnie spośród
widzów), w trakcie terapii odczuwają emocje tych osób, szczególnie zmarłych
(!). Obcy i przypadkowi ludzie stają się – w sposób niewytłumaczalny – nośnikami
prawdy o rodzinie. Zdarza się, że odczuwają oni emocje członków rodziny klienta
w sposób fizjologiczny, na przykład jako ból brzucha czy ciężar na karku.
Sam Hellinger przyznaje, że "to dziwna cecha owych ustawień: wybrani przedstawiciele,
biorąc w nich udział, czują się jak prawdziwi członkowie rodziny. Odczuwają
częściowo nawet symptomy, które mają tamci, nic o nich nie wiedząc. Na przykład
jedna z takich osób dostała ataku epilepsji podczas reprezentowania epileptyka.
Często ludzie ci cierpią z powodu przyspieszonego bicia serca lub wychłodzenia
jednej strony ciała. W trakcie zadawania pytań okazuje się, że dolegliwości
te rzeczywiście występują u osób, które są reprezentowane. Nie można tego wytłumaczyć
[podkr. AP]. Można jednak stwierdzić istnienie tego fenomenu setki i tysiące
razy w trakcie takich ustawień" (B. Hellinger, G. ten Hövel, Praca nad rodziną.
Metoda Berta Hellingera, Gdańsk 2004, s. 14).
Także świadkowie nie pozostają obojętni wobec tego, co dzieje się na scenie.
Tego mechanizmu nie da się do końca wyjaśnić, sam Hellinger nazywa go "wiedzącym
polem". Ustawienia rodziny wykorzystują coś zupełnie nowego, co dotychczas
nie było świadomie zauważone w żadnym kierunku terapeutycznym. Jest to zjawisko,
które po raz pierwszy zostało określone jako "wiedzące pole" przez Albrechta
Mahra. Bez zrozumienia tego fenomenu nie można zrozumieć i pojąć pracy z ustawieniami
rodziny. "Wiedzące pole" znaczy tyle, że "reprezentanci" otrzymują dostęp do
wiedzy osób, których miejsca zajęli. Jako te osoby odbierają uczucia i relacje
ustawianej rodziny. Jak "reprezentanci" nawiązują kontakt z głębszą warstwą
lub prawdą związków w obcym systemie – jest to dotychczas niewyjaśnione.
Próby wyjaśnienia jednak nie ustają. Powstaje tu często pewien paradoks: jednocześnie
mówi się nam, że bez zrozumienia zjawiska "wiedzącego pola" nie można pojąć,
jak działają ustawienia rodzinne, a z drugiej strony owo zjawisko jest dotychczas
niewytłumaczone. Gabriele ten Hövel, chcąc wyjaśnić te zagadki, zwraca się
do samego Hellingera, ale niewiele osiąga:
"G.H. Odnosi się wrażenie, że mamy tu do czynienia z magią. Lub z przykładem
morfogenetycznych pól Ruperta Sheldrake’a. Czy można w ten sposób wyjaśnić
oddziaływanie ustawień rodzinnych?
B.H. Właściwie teorie takie są mi zupełnie obojętne. Widzę przecież, że to
po prostu ma miejsce. Teoretyczne wyjaśnienia nie wnoszą niczego do praktyki.
Wiele osób chce wytworzyć sobie obraz tłumaczący, jak coś takiego jest możliwe.
Nie potrzebuję takich wyjaśnień, by pracować" (B. Hellinger, G. ten Hövel,
dz. cyt., s. 72).
Kiedy wewnętrzne poznanie poprzez uczucia staje się jasne, terapeuta dyktuje
uczestnikom proste zdania, które wypowiadają wobec siebie. Słowa te mają za
zadanie przywrócenie "równowagi" czy "harmonii" w systemie. Przypomina to bardziej
magiczny rytuał niż racjonalnie i empirycznie uzasadnioną terapeutyczną technikę.
Według Niemieckiego Towarzystwa Terapii Systemowej i Terapii Rodzinnej, "Hellinger
postuluje istnienie porządku podstawowego i hierarchii oraz zawsze przedstawia
swoje koncepcje, interpretacje i interwencje z absolutną pewnością, która w
ogromnym stopniu ogranicza autonomię klientów. Jednocześnie unika poważnej
i krytycznej dyskusji na temat swojej metody i woli otaczać się gromadą <<wierzących>>
zwolenników. Prowadzi to do powstania aury <<niekrytykowalnego>>, co jest nie
do pogodzenia z przejrzystością terapii systemowej" (…).

Guru Hellinger
Hellinger nie wyjaśnia mechanizmów w tych teoriach czy rytuałach, ale rzekomo
je tylko opisuje, nazywając siebie fenomenologiem. Ale fenomenolog – pamiętamy
to z wykładów Husserla czy Ingardena – powinien zawiesić sąd o naturze opisywanej
rzeczywistości, a w konsekwencji nie rozstrzygać, nie oceniać, nie podejmować
decyzji. Tu jest jednak inaczej. Hellinger ocenia, i to szybko. Następnie
działa, żądając posłuchu bez możliwości sprzeciwu czy dyskusji o alternatywnych
sposobach interpretacji. Podobnie działał inny autorytarny guru, F. Perls,
twórca psychologii Gestalt (mającej istotny wpływ na ideologię Hellingera),
który nawet dopuszczał się bicia, a nie tylko upokarzania swoich klientów
(co bywa normalne w tego typu "terapiach").
W kontekście takich światopoglądowych założeń, które trudno obiektywnie zweryfikować,
spośród obecnych na warsztacie klient wybiera osoby, które będą "reprezentować"
członków jego rodziny, a następnie ustawia je w przestrzeni, zgodnie z własnym
odczuciem. To odczucie – czy w ogóle uczucia klienta, a także jego "reprezentantów"
– okazuje się decydującym i niemalże nieomylnym sposobem poznania. Hellinger
natomiast w sposób ostateczny, szybko i autorytatywnie potwierdza prawdę tych
wszystkich odczuć czy uczuć.
Arbitralny, całkowicie dowolny czy czysto subiektywny charakter swoich kryteriów
oceny rzeczywistości (co jest znamienne dla wszystkich przywódców sekt czy
guru) odsłania sam Hellinger w rozmowie z Gabriele ten Hövel:
"G.H. Jak Pan może to oceniać, po prostu mówiąc: <<To nie jest dobre ustawienie>>?
B.H. Widzę przecież system. Kiedy ktoś opowiada o sobie, widzę pewien, być
może niezbyt jasny obraz jego systemu. Jeżeli pojawia się jakieś odstępstwo,
od razu to dostrzegam. To jak fałszywy akord, który wychwytuje się od razu.
G.H. To trochę tak, jak niektórzy mówią, że potrafią widzieć aurę innych osób.
Dostrzega Pan – by tak rzec – systemową aurę?
B.H. Wydaje mi się, że to przesada. Kiedy z kimś pracuję, nie funkcjonuję –
na poziomie świadomości, ponieważ w ogóle nie myślę. Wchodzę w głąb duszy i
doświadczam w przybliżeniu, czy ustawienie jest harmonijne, czy też nie. Jednak
to są uczucia bardzo nieostre; nic nigdy nie jest do końca jasne. Ale ja mogę
w ten sposób pracować [podkr. AP]" (B. Hellinger, G. ten Hövel, dz. cyt., s.
73).
Autorytaryzm, któremu posłusznie poddają się jego rozmówcy i klienci, sam w
sobie jest zawsze bardzo tajemniczym, choć wielokrotnie rozjaśnianym w badaniu
zjawiska sekt mechanizmem. Mówi on o istnieniu pewnych praw, ale nie wyjaśnia
mechanizmu ich działania. Z naukowego punktu widzenia trudno zweryfikować,
na ile prawa rządzące metodą Hellingera działają, a szczególnie na ile "reprezentanci"
systemu rodzinnego czują to, co odczuwaliby jego prawdziwi członkowie. Hellinger
każe wiele założeń przyjąć nam na wiarę, np. działanie "wiedzącego pola", które
przypomina platońską "duszę świata", teorię "Kroniki Akaszy" w wydaniu okultysty
R. Steinera czy gnostycką wizję "Nieświadomości zbiorowej" C.G. Junga.
Ewangelickie Biuro Centralne ds. Sekt i Zagadnień Światopoglądowych w Berlinie
zalicza autorytarną "terapię ustawień" B. Hellingera do myślenia ezoteryczno-magicznego.
Ideologia rozpowszechniana przez jego "Międzynarodowy Zespół Rozwiązań Systemowych"
i trzydniowe kursy przygotowujące przyszłych "terapeutów ustawień rodzinnych"
krytykowane są niezwykle ostro przez znawców sekt, szczególnie z niemieckiego
kręgu językowego. Postrzegają oni to działanie jako wspólnotę ideologiczną
o charakterze kryminalnym, którego jednak na razie nie można stwierdzić pod
względem prawnym.
Odwodząc nas od zasad "wiary", niemiecki "guru psychosceny" wprowadza nas w
obszar "zawierzenia wierzeniom" – nieweryfikowalnej gnozy i jej kultycznych
postaw.

Zaufaj duszy, czyli
od wiary do gnozy

Ponownie zapytuje Hellingera Gabriele ten Hövel:
"G.H. Niektórzy mówią: <<Hellinger przybiera ton kaznodziejski>>. Czy ma to coś
wspólnego z tym widzeniem?
B.H. Być może. Pewna kobieta napisała do mnie: <<Pan nie przemawia do świadomości,
Pan przemawia do duszy>>.
Dusza pozostaje w kontakcie z czymś większym. Tak więc nagle jawi mi się rozwiązanie
i widzę zależności, których nie można dowieść" (B. Hellinger, G. ten Hövel,
dz. cyt., s. 74).
Ustawienie kończy się, kiedy wszyscy jego uczestnicy uznają, że stoją we właściwym
miejscu, i czują się w nim dobrze. To jest decydujące kryterium prawdy. Zazwyczaj
wtedy właśnie klient wchodzi na miejsce swojego "reprezentanta", aby w pełni
zdać sobie sprawę z uczuć, jakie się pojawiły. Sam obraz, który się wtedy wytwarza,
ma działanie "uzdrawiające" i zazwyczaj nie wymaga komentarza.
Dlatego podejrzenia wobec Hellingera narzucają się same. Nie jest materialistą,
ale interpretuje wymiar duchowy na sposób praw fizyki. Nie lubi ezoteryzmu,
ale otwiera się na spirytyzm. Sprzyja temu nie tylko wspomniana nieweryfikowalność
(o czym przypominają liczne protesty profesorów psychologii), lecz także przekraczanie
poziomu terapii, wkraczanie na teren duchowości, także chrześcijańskiej, a
co gorsza przedefiniowywanie tejże duchowości. Na przykład kwestii winy, a
zwłaszcza problemu ofiary. W tym względzie jest typowym gnostykiem, który rzeczywistość
zła traktuje prawie materialnie.
Ta duchowa "wiedza" czy raczej "gnoza" nie daje jednak żadnej ostatecznej pewności.
W pierwszych latach praktyki Bert Hellinger reprezentował tak zdecydowany pogląd,
iż twierdził, że można ustawić swój system pochodzenia tylko raz. Jeśli ktoś
chciałby ustawić system drugi raz, znaczyłoby to, że nie ufa dostatecznie swojej
duszy. Od tego czasu jego poglądy na ten temat się zmieniły. W 1997 r. na posiedzeniu
Stowarzyszenia Terapeutów Ustawiających Rodzinę Hellinger stwierdził, że możliwe
jest więcej niż jedno ustawienie, bo daje to większy wgląd w pierwotny problem.
Owocem tych wglądów jest jednak antyewangeliczny naturalizm – całkowity prymat
rodziny nad duchowością lub najściślejsze utożsamienie rodziny z duchowością.
Jest to niemalże pogański kult rodzinnego klanu, zjawisko znane z etnologii.
Według niemieckiego guru, "systemy rodzinne mają taką moc i tak silne więzi,
a zarazem coś tak poruszającego wszystkich ludzi, niezależnie od ich zachowań,
że w całości polegam na nich (…). Nie ma niczego silniejszego od rodziny.
Kiedy ingeruję w sposób, któremu rodzina się sprzeciwia, zaburzam porządek"
(B. Hellinger, G. ten Hövel, dz. cyt., s. 82).
"Zostaw rodzinę, idź, głoś ewangelię" – mówi Jezus. "Zostaw ewangelię – zajmij
się rodziną" – mówi Hellingerowi jego dusza. Takie jest orędzie jego duszy,
ale jest ono sprzeczne z Duchem Chrystusa. Hellinger zresztą naucza, że wyrósł
z chrześcijańskiej wiary i może teraz zaufać własnej duszy. Takiej "duchowości"
naucza też innych na swoich warsztatach i terapiach. Nie jest jednak jasne
– sam do owej niejasności się przyznaje – czy ufając nadmiernie własnym uczuciom,
ufa on duszy czy też może ufa nieznanym duchom, choć znanego pochodzenia, które
głoszą – zgodnie ze swą zniewoloną naturą – ideologię fatalizmu, typową dla
wszelkiego ezoteryzmu czy okultyzmu.

Krok wstecz, czyli myślenie fatalistyczne
Zdrada Berta Hellingera przybrała konkretne, a nawet dogmatyczne kształty.
Oto w skrócie fatalistyczne dogmaty Hellingera, przypominające bezduszną
"sprawiedliwość" Prawa Karmy i Reinkarnacji, do którego przyznają się spirytyści,
teozofowie, antropozofowie i zwolennicy New Age:
1. Każdy w systemie ma prawo do przynależności i do swojego miejsca.
2. Każdy w systemie ma prawo do rangi i do szacunku wynikającego z zajmowanego
miejsca.
3. Każdy ma prawo do wyrównania w dawaniu i braniu. Jeżeli któreś z powyższych
praw zostaje naruszone, to mamy do czynienia z pokrzywdzeniem… systemu. System
wyrównuje i karze. System połyka ofiary przeniesienia i kompensacji. Nie ma
"zmiłuj się". Córka popełnia samobójstwo w zastępstwie ojca, zaś "duchowni
są prawie zawsze ofiarowywani w rodzinie jako pokuta za coś oraz dla wyrównania
jakiejś krzywdy" (Terapia systemowa Berta Helligera, red. G. Weber, Gdańsk
2005, s. 140).
W praktyce oznacza to, że ofiary mają akceptować swoich oprawców. Zranione
dzieci mają akceptować najgorszych rodziców, Żydzi mają kochać Hitlera itp.
Nie na zasadzie miłości – w tym momencie Hellinger zwodzi wielu – ale na zasadzie
religijnej akceptacji fatum czy nawet miłości fatum (już Nietzsche nauczał
"amor fati"), co jest przeciwieństwem prawdziwej miłości, zawsze opartej na
wolności.
Mamy tu też ślady prymitywnej kastowości, powielanej dziś np. w hinduistycznych
sektach. W tej Hellingerowskiej akceptacji ważne jest również to, że osoby
niższe rangą w rodzinnym porządku nie mogą wybaczać swoim oprawcom. Ktoś niższy
rangą nie może bowiem winić nikogo wyższego rangą. To nie jest miłość, ale
bezduszna obojętność, wynikająca z mechanicznego prawa. Wiąże się to ze swoistą
koncepcją sumienia, które nie jest jednostkowe, ale grupowe czy klanowe.
Według Hellingera, przede wszystkim więc "istnieje sumienie grupowe. Do grupy,
w której ono oddziałuje, należą dzieci, rodzice, dziadkowie, rodzeństwo rodziców
i osoby, po których pozostały puste miejsca, na przykład poprzedni małżonkowie
lub ukochani rodziców. Jeżeli więc którejś z tych osób przydarzy się nieszczęście,
w grupie powstaje potrzeba wyrównania. To znaczy, nieszczęście, które miało
miejsce we wcześniejszych pokoleniach, później zostaje jeszcze raz wcielone
i przeżyte przez kogoś, by w końcu można było się z nim uporać. Jest to tak
zwany systemowy przymus powtórzeń [podkr. AP]. Ten rodzaj powtarzania nigdy
jednak niczego nie porządkuje.
Ci, którzy muszą wziąć na siebie los danej osoby, są niesprawiedliwie absorbowani
przez sumienie grupowe [podkr. AP]. Są zupełnie niewinni. Natomiast tym, którzy
rzeczywiście zawinili, na przykład oddając albo odtrącając dziecko, powodzi
się dość dobrze. Sumienie grupowe nie jest więc sprawiedliwe dla potomków.
Widocznie ma to coś wspólnego z pierwotnym porządkiem w systemach rodzinnych"
(B. Hellinger, G. ten Hövel, dz. cyt., s. 14-15).
Jest to więc prawdziwy kolektywny system, czyli niewola fatum, której trzeba
się podporządkować. Tak jak w "Systemie" opisanym przez G. Orwella i wszystkich
"systemach totalitarnych" sumienie kolektywne, klanowe czy grupowe jest ważniejsze
od sumienia indywidualnego. Dla Hellingera sumienie jednostkowe ponadto nie
spełnia "żadnej funkcji transcendentalnej czy boskiej. Nie mówi nam więc, co
jest dobre i złe w ramach wyższego porządku" (B. Hellinger, G. ten Hövel, dz.
cyt., s. 38).
Jest to więc wielki zamach – po raz kolejny – na prawdziwą wolność sumienia,
wolność moralną, instancję decydującą z antropologicznego i teologicznego punktu
widzenia o zbawieniu wiecznym człowieka. O taką personalistyczną wolność walczyła
antropologia Wojtyły, Kierkegaarda, Bubera, Bartnika czy Krąpca. Skierowana
zawsze przeciwko temu, że czasem w życiu ludzkim rządzi nie "Ktoś", ale "coś"
(S. Kierkegaard), nie "Ty", ale "ono" (M. Buber). Dla K. Wojtyły "transcendencja
pionowa" bytu ludzkiego ujawnia się właśnie w indywidualnej osobowej wolności.
Gnostyckie uderzenie w tajemnicę wolności to uderzenie w powagę zła, jak też
we właściwie pojętą teologię zdrowia i choroby, a jednak zwodniczy guru Hellinger
zajmuje się także terapią chorych na raka (por. B. Hellinger, Dlaczego właśnie
ja, Wrocław 2004). Jest to niebezpieczne dla zbawienia tych ludzi. Kto się
za nimi wstawi? Nie ma tu woli, głębi, walki. Nie ma tu miejsca na zbawcze
cierpienie, na logikę krzyża jako właściwe rozwiązanie problemu winy. Nie ma
też wyjaśnienia tego mechanizmu.
W takim kluczu fatalistycznej depersonalizacji Hellinger przedefiniowuje grzech
własny i pokoleniowy, sugerując, że chodzi o ślepy mechanizm, który można rozwiązać
poprzez powierzchowne rytuały. Odmawia każdemu jego winy indywidualnej, co
jest nieprawdziwe i w najwyższym stopniu niebezpieczne. Ofierze wykorzystania
seksualnego przez ojca Hellinger powtarza: "Ojciec nigdy nie jest winny, to
zadziałał mechanizm z przeszłości". Siostrze zakonnej zaś powie, że poszła
do zakonu wyłącznie ze względu na niesprawiedliwe potraktowanie w klanie rodzinnym
kochanka jej prababci. Zadziałał tu mechanizm FATUM, nieustannie żądający ofiary.
W podobnym duchu rozgrzeszający się z grzechów seksualnych wyznawca astrologii
powoływał się na Wenus, a zabójca na oddziaływanie Marsa (przykład ten wyśmiewał
już św. Augustyn).
Rozstrzygnięcia moralne Hellinger pozostawia temu, co bezwolne i nieosobowe,
ale czy rzeczywiście bezosobowe? Odrzuca on tak ważny dla teologii zbawienia
– oparty na teologii krzyża – sens ofiary, pokuty czy ekspiacji, w zamian oferując
nam powierzchowny pogański rytualizm, związany ze spirytystycznym kultem ofiarniczym.

Kult przodków, czyli
inicjacje spirytystyczne

Drzewo pokoleniowe w modelu Hellingera (podobnie jak w wierzeniach Zulusów)
obejmuje z konieczności więcej zmarłych niż żywych. Sprzyja to koncentracji
nie tylko na temacie śmierci, ale na temacie umarłych czy duchów. W tym kontekście
rodzi się swoista nekrofilia czy forma paranaukowej czy raczej pseudonaukowej
nekromancji. Sprzyja temu generowanie stanów medialnych, przedefiniowanych
na stany emotywne, które dla Hellingera stanowią podstawowe kryterium prawdy.
Osoba, której rodzinę się ustawia, zawsze słucha z ogromną uwagą tego, co przekazują
"reprezentanci". Bardzo rzadko zdarzało się, że odrzuciła przekazywane informacje
jako nietrafione. Raczej – jak zaczarowana – jest zaskoczona prawdziwością
słyszanych wypowiedzi, nawet jeżeli są sprzeczne z "powierzchownymi" zachowaniami
w jej rodzinie.
Wszyscy stają się więc w takim układzie przedziwną wspólnotą mediów czy jasnowidzów.
Wychodzi więc na to, że w ustawieniach rodzin całkowicie obcy ludzie stają
się kanałem prawdy o danym systemie (co przypomina channeling). Osoby "reprezentujące"
zupełnie nieznanych sobie ludzi "odbierają" ich stany… Ale zaraz, ludzi czy
duchów? Jest empatia, która w takiej sytuacji "otwarcia" na "zaświaty" staje
się stanem medialnym, gdzie podaje się nieweryfikowalne informacje.
Weryfikuje je dobre samopoczucie, czasem uzdrowienie, ale jaki obraz świata
wynosi z tego przeżycia ozdrowieniec? O jakich cudach będzie mówił i jakiego
boga będzie głosił? Tak jak w nekromancji wygląda to na seans wróżbiarski,
sterowany przez duchy. Przypomina też seans uzdrowicielski za sprawą duchów
u Zulusów, gdzie ceną jest utrata wiary i duchowa śmierć. Według K. Kocha,
"powtarza się to w tysiącach przypadków jako reguła: fizyczne uzdrowienie i
za to duchowa blokada" (K. Koch, Bóg wśród Zulusów, Poznań 1990, s. 94).
Zapytajmy więc: "reprezentanci terapeutyczni" czy okultystyczne media? Czyje
uczucia oni czują? Kto naprawdę przez nich przemawia językiem emotywnych, a
nawet fizycznych doznań? Faktem jest, że przeżywają oni dziwne stany, których
także Hellinger nie potrafi wytłumaczyć. Moim zdaniem, przeżywają stany mediumiczne,
nad którymi nie mają i nie mogą mieć kontroli. Mamy tu do czynienia z faktami
paranormalnymi, którymi zresztą chlubi się Hellinger, przytaczając je jako
potwierdzenie swojej teorii. Ludzie tak jak w sekcie poddają się mu i powtarzają
za nim teksty podyktowanych rytuałów. Coś się dzieje. Jakie jednak siły ukrywają
się za tymi doświadczeniami?
Kult plemienny przodków u Zulusów obejmuje takie doświadczenie jak kontrola
pokoleniowa duchów. Złe duchy "przodków" atakują żywych z rodziny, jak opowiada
dr K. Koch, światowej sławy ekspert od okultyzmu i egzorcysta, a także lekarz
medycyny – misjonarz wśród Zulusów w tym samym czasie co Hellinger! Stwierdził
on, że "o religijnym życiu Zulusów nie można powiedzieć nic pocieszającego.
Każdy z nich od urodzenia uprawiał magię (…), składali ofiary duchom przodków"
(tamże, s. 14). Chodzi więc raczej o złe duchy, które kontrolują ludzi na przykład
poprzez handel wymienny uzdrowień. "Uzdrawiając" ludzi, uśmiercają ich dusze
i zamykają je na chrześcijaństwo. Jest to swoista inicjacja czy raczej wroga
Bogu okultystyczna czy spirytystyczna kontrinicjacja.
K. Koch opisuje liczne tego dowody i przykłady. Jednym z nich jest historia
czternastoletniej poganki imieniem Mjuda. "Była ona chora – pisze Koch – od
dwóch lat i rodzina wzywała do jej łoża czarowników i wróżbitów. Nikt nie mógł
jej pomóc! Czarownicy oświadczyli: przyczyną choroby jest to, że dziewczynka
nie złożyła ofiary swojej zmarłej matce. Jeżeli nie zrobi tego teraz jak najszybciej,
to duch zmarłej zażąda jej samej jako ofiary. Ta choroba jest zapowiedzią,
że duchy nastają na jej życie. Symptomy choroby, na jaką cierpiała Mjuda, były
identyczne jak symptomy choroby, na jaką zmarły jej matka i babka. Siostra
dziewczynki też od dawna była chora. Czarownicy stwierdzili, że duchy chcą,
aby ta siostra została czarownicą. Doświadczenie uczy, że chorzy Zulusi – poganie
niekiedy szybko przychodzą do zdrowia, gdy przechodzą na służbę do duchów [podkr.
AP]. Ale chora siostra Mjudy nie chciała tego zrobić. Stan jej stale się pogarszał.
Chodziła zgięta w dół i powykręcana, jak bardzo stara kobieta, a cera jej była
tak ciemna, że niemal czarna. Pewna chrześcijanka skierowała ją do Siza Bantu.
Udręczona siostra przybyła tam i przeżyła gruntowne nawrócenie. Jednocześnie
została uzdrowiona i uwolniona od ataków mocy ciemności" (tamże, s. 39-40).
Jest to klasyczny przykład dobrego i skutecznego modelu ewangelizacji. Hellinger
też próbował ewangelizować Zulusów, ale w końcu sam dał się im "zewangelizować".
Miał wypędzać duchy, a teraz je napędza, czyniąc przypadkowych ludzi mediami,
którym każe doświadczać spirytystycznych ingerencji. Opisany przykład mówi
o przeniesieniu objawów choroby, ale wyjaśnienie Kocha jest inne niż Hellingera.
"Systemowy przymus powtórzeń", jak to nazywa Hellinger, to może być także "przemoc
złych duchów", o których wspomina Koch.
Nie jest to jednak tylko sprawa języka. Według mnie, rozeznanie duchowe Kocha
bardziej przekonuje, dlaczego i od kogo "terapeutyczny reprezentant" otrzymuje
wiedzę paranormalną. Takich doświadczeń egzorcyści katoliccy mają zresztą wiele,
także już w Polsce. Podobne wyjaśnienia "spirytystyczne" doświadczeń pseudopsychologicznych
czy pseudomedycznych nie są w tradycji chrześcijańskiej niczym nowym. My już
mamy od dawna swoją tradycję uzdrawiania "drzewa pokoleniowego" (R. de Grandis).
Trzeba się poważnie podjąć walki o zbawienie naszych drogich zmarłych. Jest
więc u Hellingera ziarno prawdy, które trafia w lukę postoświeceniowego modelu
wiedzy, ale na zasadzie swoistej inwersji. Udaremnia on bowiem to, co najważniejsze
w trosce o przodków: modlitwę i pokutę, ponieważ ostatecznie odrzuca te decydujące
o zbawieniu sposoby prawdziwie duchowego działania.
Drzewo pokoleniowe musi być bowiem omadlane także w cierpieniu, a nie pozornie
"oczyszczane" w bezpłodnych, ale też niebezpiecznych rytuałach spirytystycznej
psychodramy. Czary to największy grzech, grzech bałwochwalstwa i obrzydliwości
w oczach Bożych. Tej oceny nie znajdziemy w "podpowiedziach duszy" Hellingera
ani w "emocjonalnych odkryciach" współpracujących z nim "terapeutycznych reprezentantów".
Za "poznawczymi emocjami" czy "psychologiczną empatią" skierowaną radykalnie
ku zmarłym może się ukrywać "spirytystyczny mediumizm". Zwłaszcza w niejasnym
kontekście intelektualnym i nieczystym kontekście duchowo-moralnym. A to właśnie
mamy u Hellingera. Semantyczna nakładka nowomowy nie zmienia spirytystyczno-demonicznej
ontologii, jest co najwyżej chowaniem głowy w piasek. Sam Hellinger jest naiwnie
nieświadomy mocy duchowego czy spirytystycznego zwodzenia, gdy odpowiada na
pytania G. ten Hövel:
"G.H. Czy może Pan podać przykład takiego oddziaływania poprzez pokolenia?
Jak można to sobie wyobrazić?
B.H. Mogę wymienić jeden wstrząsający przykład. Jakiś czas temu przyszedł do
mnie pewien adwokat, zupełnie rozstrojony. Badał on historię swojej rodziny
i odkrył rzecz następującą: jego prababka, będąc w ciąży ze swoim mężem, poznała
innego mężczyznę. Pierwszy mąż zmarł 31 grudnia w wieku dwudziestu siedmiu
lat i istnieje podejrzenie, że został zamordowany. Gospodarstwo, które ta kobieta
odziedziczyła po mężu, przekazała nie pierworodnemu, lecz synowi z następnego
małżeństwa. Była to wielka niesprawiedliwość.
Od tamtej pory w tej rodzinie trzech mężczyzn zabiło się w wieku dwudziestu
siedmiu lat 31 grudnia. Kiedy adwokat to zauważył, skojarzył to z faktem, że
jego kuzyn ma akurat tyle lat i że niedługo kończy się grudzień. Pojechał do
kuzyna, by go ostrzec. Tamten już kupił pistolet, żeby się zastrzelić. Tak
działa uwikłanie.
Później ten adwokat jeszcze raz przyszedł do mnie, kiedy istniało u niego silne
zagrożenie samobójstwem. Poprosiłem, by stanął plecami do ściany i wyobraził
sobie martwego mężczyznę oraz powiedział do niego: <<Oddaję ci cześć. Masz swoje
miejsce w moim sercu>>" (B. Hellinger, G. ten Hövel, dz. cyt., s. 15).
Oto sedno sprawy, oto – być może – rozwikłanie zagadki manifestacji mocy. Rytuał
magiczno-spirytystyczny. "Daj miejsce duchowi (zmarłego?) w swoim sercu" –
tak wygląda nieustannie obligatoryjny rytuał. Wygląda to na ludzką życzliwość,
ale Hellinger upiera się przy rytuale, który ponoć działa. Czyni go nawet podstawą
wszystkiego:
"G.H. Powróćmy jeszcze do kwestii rytuału. Pańska terapia jest dość ściśle
ustalona. Przebiega wedle określonego porządku i zawiera około trzydziestu
stałych formuł-rozwiązań.
B.H. Wszystkie one są osobnymi zdaniami. Kiedy z nimi pracuję, stosuję je wariantowo.
Kiedy zdania te się wypowiada, kontakt się nie nawiązuje. Dlatego nie jest
to rytuał, w którym wszystko przebiega zawsze tak samo. Jest to ryt dopasowany
do każdorazowej sytuacji" (B. Hellinger, G. ten Hövel, dz. cyt., s. 74-75).
Dlaczego rytuał działa, jaką mocą? Okazuje się, że z samego umiejscowienia
osób w przestrzeni można odczytać komunikat dotyczący istniejących między nimi
relacji. Potem terapeuta-guru dokonuje stopniowych zmian w tym układzie, a
reprezentanci-media mówią o swoich (choć niekoniecznie własnych) "emocjach"
z tym związanych. Klient-inicjowany przygląda się temu z boku, dostrzegając
powoli, gdzie leży źródło jego problemu. To jest zbyt proste, by było prawdziwe.
Jest nieprawdziwe jako terapia, prawdziwe zaś jako inicjacja, jak to widać
na przykładzie Transcendentalnej Medytacji (TM).
Nie jest więc przypadkiem, że większość terapeutów hellingerowskich pochodzi
z rozległego obszaru psychosceny ezoterycznej. Są to homeopaci, terapeuci wierzący
w reinkarnację albo wyznawcy "Aura-Soma-Praktiker". Po prostu wszystko, co
pochodzi ze sceny okultystycznej czy ezoterycznej, zasadniczo jest kompatybilne
z Hellingerem. Okultystyczne inklinacje Hellingera, podejmowanie kontaktów
ze zmarłymi przodkami lub wchodzenie w "wiedzące pole", z którego wywodzi on
swoje "odwieczne prawdy", spoufalają się z duchem obecnych czasów.
Tymczasem za grzechy pokoleniowe ducha musi być duchowa pokuta, którą Hellinger
(jak zresztą każdy ezoteryzm czy okultyzm) eliminuje. Żadne parahipnotyczne
psychodramy ani spirytystyczne rytuały tu nie pomogą. Gdy przechodzimy od chrześcijaństwa
do pogaństwa, gdy zdradzamy Chrystusa, uprawiając nierząd z duchami, uważajmy
– stan będzie dużo gorszy niż poprzednio. Będzie więcej chorób i nieszczęść,
więcej grzechów i więcej demonów. Takie "terapeutyczne" lekarstwo jest bowiem
gorsze od samej choroby. Strzeżmy się więc jako katolicy zdrady Berta Hellingera
i jej konsekwencji.

ks. Aleksander Posacki SJ

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl