Uwaga! MEN znowu reformuje

Po obniżeniu przez Ministerstwo Edukacji Narodowej wieku, w którym na
dziecko nakładany jest obowiązek szkolny oraz po zmianie podstawy programowej
kształcenia ogólnego mamy do czynienia z kolejnym – w perspektywie kilku czy
kilkunastu lat – eksperymentowaniem ze szkolnictwem zawodowym. Planowana jest
również modyfikacja systemu wspierania młodzieży ze specjalnymi trudnościami
edukacyjnymi. Radosna twórczość kolejnych ministerstw pogłębia tylko stres
nauczycieli, dyrektorów i samorządów. Wszelka reorganizacja wiąże się z
nakładami finansowymi. Szkolnictwo zawodowe jest zaś szczególnie kosztowne,
ponieważ wymaga odpowiedniego parku technologicznego. I choć resort chce
przerzucić część odpowiedzialności na pracodawców i pozyskiwać środki z funduszy
unijnych, to w praktyce wszystko może rozbić się właśnie o
pieniądze.

Pretekstem do zmian w zakresie szkolnictwa zawodowego mają być „potrzeby
polskiej gospodarki” oraz wywiązanie się ze zobowiązań wobec Unii Europejskiej
(przedstawiciele ministerstwa piszą o tym w broszurze „Założenia projektowanych
zmian. Kształcenie zawodowe i ustawiczne”, Warszawa 2010). Potrzeby polskiej
gospodarki ściśle wiążą się z dostosowaniem szkolnictwa zawodowego do trendów
demograficznych (przewiduje się zmniejszenie liczby młodzieży w najbliższych
latach w szkołach zawodowych). Ponadto zwraca się uwagę na uelastycznienie i
dostosowanie oferty edukacyjnej do zmieniającego się rynku pracy oraz na
„poprawę jakości kształcenia”.
Zmodyfikowane zostaną klasyfikacja zawodów,
podstawa programowa oraz struktura szkolnictwa. Klasyfikacja zawodów ma być
ustalona zgodnie z zaleceniami Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 23
kwietnia 2008 roku w sprawie ustanowienia europejskich ram kwalifikacji dla
uczenia się przez całe życie. Z kolei nowa podstawa programowa szkolnictwa
zawodowego będzie kończyła cykl kształcenia ogólnego rozpoczęty w gimnazjum. W
technikach zostaną wprowadzone przedmioty rozszerzone o charakterze ogólnym, np.
matematyka czy fizyka. Kształcenie praktyczne w szkołach zawodowych obejmie nie
mniej niż 60 procent wszystkich godzin nauki, a w technikach 50
procent.
Powstaną tzw. branżowe centra kształcenia zawodowego i ustawicznego
w każdym powiecie. W ich skład mają wchodzić czteroletnie technika i trzyletnie
szkoły zawodowe, gimnazja i licea dla dorosłych (z możliwością przygotowania
zawodowego), formy kursowe kształcenia praktycznego i ustawicznego oraz ośrodki,
w których przeprowadzać się będzie egzaminy branżowe.
Szkoły policealne mają
być stopniowo przekształcane w formy kursowe lub włączane do systemu szkolnictwa
wyższego (licencjaty). Z kolei licea profilowane oraz licea i technika
uzupełniające zostaną zamienione w licea dla dorosłych oraz formy kursowe
(technika). Dodatkowo na poziomie gimnazjów planuje się w szerszym zakresie
wdrażanie doradztwa zawodowego. Zadania te mają realizować nauczyciele.

Reformowanie od końca
Oprócz kwestii finansowych
związanych z reorganizacją szkolnictwa zawodowego rażący wydaje się
technokratyzm reformatorów. Zakłada się, że przestawiając figury na szachownicy
czy tworząc nowe figury (podmioty, szkoły), słowem poprzez działania
organizacyjno-zewnętrzne, poprawi się jakość szkolnictwa. Zapomina się, że nie
może być mowy o podwyższeniu jakości kształcenia bez poprawy jakości wychowania.
A aktualna ekipa nie podejmuje w tym względzie żadnych inicjatyw ani tym
bardziej kampanii społecznych mających na celu uporządkowanie dyscypliny
uczniowskiej i prostowanie charakterów. Wręcz przeciwnie, poprzez zapowiedź
likwidacji zapisu o wiązaniu negatywnej oceny z zachowania z promocją, osłabia
się wychowawcze zadania szkoły.
Zepchnięcie na drugi plan kwestii
wychowawczych wynika najprawdopodobniej z unikania przez resort wchodzenia w
spory światopoglądowe. Wychowanie bowiem zawsze wiąże się ze wskazaniem pewnych
ideałów moralnych. Z drugiej strony, może to wynikać z opacznie pojmowanej
neutralności światopoglądowej. Tak czy inaczej milczenie w kwestiach
wychowawczych przełoży się na dyscyplinę młodzieży w szkole, a tym samym na
efekty dydaktyczne. Oczywiście nie musi to wcale oznaczać, że statystycznie nie
pojawi się więcej absolwentów kursów czy szkół zawodowych z odpowiednim
certyfikatem (nie mylić z konkretnymi umiejętnościami). Bez dobrego wychowania
nie będzie jednak dobrych pracowników. Kluczowe umiejętności muszą być wsparte
dobrze ukształtowanym charakterem.

Szkolne zespoły i diagnostyka pedagogiczna
Wbrew pozorom,
kształtowaniu charakterów nie służą planowane zmiany w szeroko rozumianej
diagnostyce pedagogicznej. Nowe rozporządzenia mają wymóc na szkołach i
poradniach psychologiczno-pedagogicznych wczesne rozpoznawanie i tym samym
przeciwdziałanie tzw. specjalnym trudnościom edukacyjnym. Chodzi tutaj np. o
różnego rodzaju niepełnosprawności, niedostosowanie społeczne, zaniedbania
środowiskowe, specyficzne trudności w uczeniu się itp. (Planowane zmiany w tym
zakresie opisano w broszurze: „Założenia projektowanych zmian. Uczniowie ze
specjalnymi potrzebami edukacyjnymi”, Warszawa 2010).
Wstępnej diagnozy
dokonywano by na poziomie szkoły podstawowej. Oznacza to, że wszelkiego rodzaju
badania, np. dotyczące dysleksji czy dysortografii, musiałyby odbywać się na tym
etapie kształcenia. Trzeba przyznać, że pomysł ograniczyłby wszelkiego rodzaju
kombinacje związane ze zdobywaniem przez uczniów zaświadczeń w celu obniżenia
wymagań na egzaminach gimnazjalnych czy maturalnych.
Rozpoznawaniem trudności
zajmą się szkolne zespoły do spraw specjalnych potrzeb edukacyjnych. W ich skład
mają wchodzić nauczyciele, szkolni specjaliści, przedstawiciel organu
prowadzącego, przedstawiciel poradni psychologiczno-pedagogicznej oraz rodzice
ucznia. Zadaniem zespołu ma być m.in. rozpoznanie niepowodzeń szkolnych czy
ryzyka specyficznych ocen trudności w uczeniu się, określenie sposobów
zaspokajania potrzeb uczniów i ocena ich realizacji.
Każdy uczeń będzie miał
wydaną przez poradnię – a wypełnioną przez szkolny zespół – Kartę Potrzeb i
Świadczeń. Ma ona zawierać diagnozę psychologiczną, medyczną, wskazywać obszary,
w których uczeń potrzebuje wsparcia, jego potencjalne zdolności i umiejętności,
zalecane świadczenia, rodzaje udzielonego wsparcia oraz okresowe oceny
efektywności działań. Wspomniany zespół będzie opracowywał indywidualne programy
edukacyjno-terapeutyczne i decydował o zajęciach dodatkowych dla danego
ucznia.
Wstępne rozpoznanie specjalnych trudności ucznia należałoby do
nauczyciela działającego w porozumieniu z pracownikiem poradni
psychologiczno-pedagogicznej. Tym samym poradnie musiałyby w większym stopniu
zacieśnić współpracę ze szkołami. W celu ich odciążenia MEN zapowiada zniesienie
obowiązku wydawania opinii w sprawie promocji uczniów klas początkowych.

Nowa fala szkolnej biurokracji
Wprowadzenie szkolnych
zespołów do spraw specjalnych trudności edukacyjnych oraz Kart Potrzeb i
Świadczeń brzmi jak ponury żart. Zwłaszcza że przedstawiciele ministerstwa
zapewniają jednocześnie, iż starają się nie obciążać nauczycieli biurokracją.
Istnieją szkoły, w których odsetek uczniów z trudnościami może sięgnąć
kilkudziesięciu procent. Wszystko zależy od tego, jak będą interpretowane nowe
przepisy. Czy w praktyce skończy się tylko na uczniach mających trudności
określane zwykle jako „dysy” (dysortografia, dyskalkulia itp.) lub dotkniętych
zespołem nadpobudliwości psychoruchowej (ADHD), czy – jak wskazują broszury
ministerialne – zmiana obejmie również młodzież chorą, zaniedbaną środowiskowo,
niedostosowaną społecznie oraz tę uzdolnioną? W tym drugim przypadku liczba
uczniów wymagających szczególnego wsparcia znacząco wzrośnie. Może się zatem
zdarzyć, że zespoły będą debatować nad formami dodatkowego wsparcia setek, a
nawet jeszcze większej liczby uczniów. Nauczyciele będą zmuszeni do wypełniania
na bieżąco i uzupełniania sporej liczby kart uczniowskich. Tym samym biurokracja
zamiast się kurczyć, rozkwitnie jeszcze bardziej.
Jednak problemem może być
nie tylko biurokracja, ale również finansowanie dodatkowych zajęć, wynikające z
zaleceń wymienionych wcześniej zespołów. Najprawdopodobniej będzie to przepis
martwy, gdyż organów prowadzących zwyczajnie nie będzie stać na dodatkową liczbę
godzin w wyżej zakładanej skali. Chyba że w ramach nowych „godzin karcianych”
zmusi się nauczyciela do pracy za darmo!
Zapyta ktoś: „Po co szukać dziury w
całym?”. Przecież pomysł, aby otoczyć specjalną opieką młodzież z trudnościami
jest dobry. Problem w tym, że wiele szkół realizuje go już w praktyce. Przecież
nauczyciele i pedagodzy szkolni na bieżąco rozpoznają problemy podopiecznych i w
miarę możliwości i środków starają się je rozwiązywać. Różnica polega na tym, że
dzisiaj jest to robione bez zbędnej biurokracji. Teraz zaś ministerstwo będzie
ingerowało w pracę szkół odgórnymi uregulowaniami i zamiast ją uskutecznić,
najprawdopodobniej ją spowolni. Nauczyciele zamiast dziećmi, zajmą się
wypełnianiem papierków.

Upuszczanie emocji
Nowe reformy w szkolnictwie, jak
wspomniano na wstępie, są promowane przez cykl konferencji przeprowadzanych w
miastach wojewódzkich. Zastanawia sama idea takich konferencji organizowanych
pod pretekstem konsultacji społecznych. Warto jednak podkreślić, że dyskutuje
się tylko pewne szczegółowe rozwiązania związane z wdrożeniem reform. MEN nie
pyta: „Czy akceptujecie nasze reformy?”, ale: „Czy macie jakieś propozycje co do
ich wdrażania? Jeśli tak, to może je uwzględnimy”. W kuluarach jednej z
wojewódzkich konferencji dało się słyszeć opinie nauczycieli, że i tak wszystko
jest już ustalone.
Konferencje stanowią zatem swoisty wentyl bezpieczeństwa.
Ludzie mają się wygadać, może nawet – poprzez przyjęcie przez ministerstwo
jakichś marginalnych propozycji – poczuć się współautorami projektu, dzięki
czemu mocniej zaangażują się w jego realizację. Wszystko sprowadza się zatem do
zastosowania pewnej socjotechniki. Później zawsze będzie można powiedzieć, że
„przeprowadzono szerokie konsultacje społeczne”.
Takie marketingowe działania
ministerstwa są nawet do pewnego stopnia zrozumiałe (choć trudne do
zaakceptowania). Przecież w ramach szeroko pojętej demokracji wskazane są
wszelkiego rodzaju konsultacje. Jeżeli jednak dodamy do tego koszty owych
„konsultacji-promocji”, to tego typu działania coraz trudniej zaakceptować. Oto
w szesnastu miastach wojewódzkich zwołuje się dyrektorów i pracowników szkół
oraz placówek oświatowych. Później, tych kilkaset osób wyposaża się w odpowiedni
zestaw materiałów propagandowych, organizuje catering itp. Jeśli przyjmiemy, że
owe konsultacje są jedynie klasycznym zabiegiem socjotechnicznym mającym na celu
„wyprodukowanie zgody” (W. Lippmann), czyli zaakceptowanie reform przez
nauczycieli, wówczas razi tego rodzaju rozrzutność. Podobny efekt, czyli
wdrożenie narzucanych reform, można osiągnąć bez zbędnych kosztów. Przecież
wszyscy wiedzą, że ministerstwo ma zazwyczaj zielone światło w mediach dla
swoich zamierzeń i nie musi ich promować z taką pompą.

Dariusz Zalewski, IEN

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl