TVP: Szach i mat komunistów

Zimowy, mroźny poranek, od dwóch tygodni próbuję się zaaklimatyzować po 10
tygodniach spędzonych na filmowej harówce w Indiach i Pakistanie, mój mały
tybetański górski piesek mocno choruje po tak długim przelocie z Himalajów, nie
ma jak dodzwonić się do weterynarza. Coś stało się z telefonem, rano! Przecież
tu, w kraju, miało być tak pięknie, napracowałam się dla "mojej telewizji",
nareszcie mojej, przywiozłam unikatowe materiały filmowe, m.in. z obozu
uchodźców afgańskich, 1,5 miliona uciekinierów na pustynnych terenach pod
Peszawarem, ratujących swoje życie przed radziecką armią, która napadła na ten
przepiękny kraj… Tam, w Pakistanie, żadnego dziennikarza z najbogatszej
telewizji nie wpuszczono do tych obozów, a ja, jedna ja, sama z kamerą dostałam
nawet specjalny ambulans Czerwonego Półksiężyca [z Arabii Saudyjskiej,
udzielającej pomocy uchodźcom], mogłam filmować tę nędzę ludzką. Proponowali mi
tam zachodni dziennikarze, by materiały sprzedać im, zachodnim mediom, ja nie
miałam wątpliwości, przecież w Polsce panuje wolność, odzyskaliśmy Telewizję
Polską, a zgodę na filmowanie dostałam od "tajnych służb" pakistańskich
dzięki… czapeczce, którą miałam na głowie podczas całej tej długiej,
ekstremalnej filmowej podróży, samotnie, z kamerą – to była biała czapka z
daszkiem z polskiego płótna, z czerwonym napisem "Solidarność". I wtedy, tam, w
Azji, ten napis na czapce otwierał wszelkie drzwi, stawałam się bohaterską
Polką, okazywano mi szacunek i wielki podziw.

Dla Polski przywiozłam te wstrząsające, pierwsze w świecie zdjęcia filmowe z
obozów afgańskich. I wiele wyjątkowych innych filmów. Natychmiast po przylocie
oddałam taśmy do laboratorium telewizyjnego do wywołania. I zaraz, na drugi
dzień, sąsiadki z warszawskiego Żoliborza wołają, żeby brać siatki z jedzeniem,
bo tam, w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarnictwa, strajkują od kilku dni, są
otoczeni, zablokowani, setki milicyjnych bud i gaziki z ZOMO otoczyły budynek
szkoły, ulice odcięte, tramwaje stoją, a oficerowie nie mają co jeść i strach
myśleć, co ztymi młodymi ludźmi będzie! Pędzimy. Jest 2 grudnia, przed
południem. Za późno! Z daleka już słyszymy ryk silnika śmigłowca, patrzymy na
straszne sceny, na linach desant na dach szkoły, pacyfikacja, wypędzanie
strajkujących, bicie pałami, koszmarny obraz, jak jakieś potworne ćwiczenia
przeciwko Narodowi, jak sygnał do wojny? Przypomnę, WOSP strajkowała, nie godząc
się na nagłą zmianę ustawy o szkole i próbę zmilitaryzowania jej, w grę
wchodziłby udział strażaków oficerów np. w pałowaniu studentów na innych
uczelniach itp. akcje! Wojna? Niemożliwe, komentowaliśmy. Przecież "Solidarność"
ma ponad 10 milionów członków, nie, nie uda się komuchom nic nam zrobić, tylko
tak straszą!
Włączam telewizor i tu też – awaria?! Biało-czarne paski migają, jakieś
złowrogie szumy! I nagle pojawia się gen. Wojciech Jaruzelski na tle flagi
narodowej. Odczytuje komunikat: "Dziś (…) 13 grudnia 1981 r., wprowadzony
został stan wojenny…".
Biorę psa do plecaka i wyruszam w miasto. Czołgi… opancerzone pojazdy… ale
żołnierze polscy… To o co tu chodzi? Jak to, Polacy przeciwko Polakom? Idę 2
km, przychodnia pusta, weterynarz ratuje psa, ale nie chce rozmawiać. Nie,
niemożliwe, może tak długo mnie tu nie było, dlatego czegoś nie wiem, nie
rozumiem?
Po południu stukanie do drzwi, koledzy alpiniści przyszli sprawdzić, czy jestem,
czy mnie nie aresztowali. Mówią o internowaniach, aresztowaniach, o tym, jak
znikali ludzie… Szukamy ich… Ogarnia nas strach.

Ekran i sława
Giną ludzie. Strach. Wojna? Znowu słuchamy Radia Wolna Europa. Telefony
odblokowane, w nich komunikat wypowiadany lodowatym, technicznym głosem
ostrzega: "Rozmowa kontrolowana!". Po co więc dzwonić? Mam spakowany plecak, z
lekami, mydłem, ciepły sweter. Jak przyjdą, to się nie dam… Mama i ojciec też
spakowani, oni pamiętają zsyłki, obozy koncentracyjne, boją się, zaczynają
chorować, serce, krążenie, a ja bezradna, nie ma lekarstw, nie ma w domu żadnych
zapasów żywności…
20 grudnia dzwoni do mnie redaktor Ryszard Badowski, szef cyklicznego programu
"Klub sześciu kontynentów". To jedyny podróżniczy program w TVP, z dużą
oglądalnością, marzeniem każdego filmowca podróżnika jest być w nim gościem. To
otwierało drogę do sławy filmowej, ba, gwarantować mogło wyjazdy, paszport,
wysokie gaże. Redaktor mówi zimnym tonem, rozkazująco: "Była pani w tylu
krajach, przywiozła wyjątkowe filmy, proponuję pani oba wydania specjalne,
świąteczne, w porze obiadowej, w samo Boże Narodzenie, po godzinie każde
wydanie. Drugim gościem będzie obecny ambasador PRL w Nepalu Andrzej Wawrzyniak,
fundator Muzeum Azji i Pacyfiku. Ale to pani będzie tym głównym gościem, dla
pani ekran i sława".
Usiłuję tłumaczyć: "Oddałam filmy do wywołania, nie mam do nich dostępu, nie
wiem, jaki jest ich los, a tu, w tych parę dni zostaną przygotowane?". Badowski:
"Tak, w trzy dni. Pokażę pani tylko wybrane przez siebie fragmenty".
Aż słyszę, jak wali moje serce. Przesuwają się przed oczami te wspaniałe chwile,
gdy na widok czapeczki z napisem "Solidarność" witana byłam owacyjnie przez
sikhów w Złotej Świątyni w Indiach czy przez samego emira himalajskiej doliny
Hunza: "Welcome, Solidarity! How is your hero, Walesa?!". Albo tam, w
Pakistanie, tajne spotkanie z generałem arabskim i zaraz zgoda na wjazd z
kamerą, gdzie tylko chcę. I nagła myśl: "Moi przyjaciele internowani, więzieni,
ich dzieci i żony zastraszane, bez środków do życia, a ja miałabym rozpocząć
teraz swoją świetlaną karierę filmowca w TVP?! Stać się jakąś przykrywką,
parawanem dla kłamstw i radzieckiej propagandy?!". Odmawiam.
Za kilka dni – rewizja, nalot ubeków, szukają wszelkich dokumentów o uchodźcach
afgańskich, zastraszają. Przesłuchanie w Pałacu Mostowskich. Straszą, pokazują
kopie wszystkich moich prywatnych listów z całego roku. Zapisy telefonów. Donosy
moich… przyjaciół, tych z wysokich gór także… Proponują umowę: swoboda
wykonywania zawodu pod jednym warunkiem: "Będzie pani z kamerą, w tej czapce z
"Solidarnością", biegać za kolegami na demonstracjach ulicznych, filmować i
demonstracje, i ich twarze, kolegów, no, tych tam waszych działaczy z
podziemia". Odmawiam.

Do TVP weszłam w grudniu 1986 roku przez przypadek
Pewna komunistyczna redaktorka nakręciła fatalny film o Indiach, szukali kogoś,
kto uratuje ten materiał, a w tym czasie Lech Wałęsa w kościołach nawoływał, że
mamy wchodzić w "ich" struktury, rozwalimy reżim od środka. Wielu z nas w to
uwierzyło. Właśnie wtedy tworzono redakcję filmu podróżniczego, to tam
zatrudniono mego mistrza kamery Szymona Wdowiaka. Podobnie jak on także zaczęłam
pracę w TVP na pół etatu. I jazda z kamerami w plecakach w Himalaje. Bez diet,
na najniższych honorariach. Ufaliśmy, że "te struktury" rozsadzimy od środka!
Tymczasem mamy robić swoje.
W 1991 roku, nagle, kręcąc film o strategii obronnej według Józefa Piłsudskiego,
natknęłam się na archiwalne materiały Komitetu Obrony Kraju. Tylko kilkadziesiąt
godzin mogłam je wertować. Były tysiące tomów, po kilkaset stron każdy.
Cotygodniowe raporty zarządców komisarycznych z wszystkich ważniejszych
instytucji, wszystkich resortów. To był wstrząs. Nie żyliśmy w żadnej "wolnej
Polsce". Dokumenty Komitetu Obrony Kraju od lat 50. ubiegłego wieku stanowią
szokujące świadectwo uległości rządzących Polską komunistów wobec Moskwy, ich
wiernopoddańczej postawy, są świadectwem pełnego podporządkowania zarówno władz
partyjnych, jak i wszelkich służb specjalnych, wojskowych i cywilnych służbom
moskiewskim, dokumenty te jednoznacznie ukazują cały proces podporządkowywania
polskiego przemysłu, nauki, wreszcie też propagandy ["mediów" tak rozumianych w
totalitaryzmie] władzy radzieckiej, a obronność Polski Ludowej, jak precyzyjnie
opisują to KOK-owskie papiery, była jedynie elementem Układu Warszawskiego,
ściśle służąc sztabowi w Moskwie.
Stan wojenny nie był żadnym "aktem spontanicznym". W świetle wyżej wymienionych
dokumentów planowany był z rozmysłem, wskutek danych uzyskiwanych przez wywiady
komunistyczne. "Rozpoznanie" Narodu trwało latami we wszelkich warstwach,
środowiskach i grupach społecznych. W tempie adekwatnym do postępującego
zadłużenia, pogorszenia poziomu życia i zależności od Moskwy KOK brał pod uwagę
możliwość wybuchu buntu narodowego.
Gdy gen. Jaruzelski skupił pełnię władzy, KOK działał bezpośrednio na jego
polecenia i skupiał przedstawicieli wszystkich resortów obronnych, przede
wszystkim Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z gen. Czesławem Kiszczakiem na czele.
Komitet zajmował się analizowaniem wszelkich procesów społecznych, a przede
wszystkim zagrożeń dla totalitarnej władzy. W założeniach KOK znalazło się
dopuszczenie do kontrolowanego w pełni procesu "zrywu narodowego", tu jednak
przeliczono się, masowość tego zrywu przerosła nawet liczebność struktur służb
bezpieczeństwa, tym bardziej więc zalecano kompleksową integrację służb
wojskowych z cywilnymi w celu totalnego kontrolowania nawet tych
nieprzewidywalnych (ale prognozowanych) prób zrywu czy dokładniej – prób
podjęcia buntu wobec wszechogarniającego ubóstwa i inercji Narodu.
Na tym tle dopiero możemy podejmować próby analizy przygotowań do wprowadzenia
"stanu W" w telewizji i radiu PRL.

Komisarze na Woronicza
To nie "demony tajemne" zniewoliły te oba nadrzędne informatory społeczne (prasa
jedynie była odbiciem tego, co podawały te szybkie media). Gdy 13 grudnia 1981
r. gen. Jaruzelski ogłaszał w telewizji i radiu obwieszczenie o pacyfikacji już
nie jednej jakiejś tam szkoły oficerów pożarnictwa, ale pacyfikacji całego
Narodu, w nocy z 12 na 13 grudnia zarządzanie TVP i PR oddano komisarzom
wojskowym. Głównym władcą TVP mianowano gen. Albina Żytę, świetnego organizatora
wojskowego, natychmiast utworzył w telewizji rodzaj piramidy. To jemu podlegało
10 pułkowników donosicieli, którym podlegało kolejnych 10 itd. Tak zdobyte
"informacje" trafiały co piątek na biurko gen. Żyty, ten wybierał co
wartościowsze, opatrywał "wnioskami", spinał w teczkę z różową albo zieloną
okładką i niósł osobiście w sobotę o świtaniu na spotkanie KOK, czyli wprost do
rąk gen. Jaruzelskiego. Każda taka cotygodniowa teczka produkcji piramidy gen.
Żyty liczyła średnio po 300-500 stron! W jednej z nich natknęłam się na grudzień
roku 1986 i raport o dopełnieniu utworzenia redakcji reportażu podróżniczego.
Dano ją w zarządzanie młodemu poloniście, skądinąd uzdolnionemu medialnie, ale
jako… nagrodę dla jego ojca, zarządcy komisarycznego jednej z radomskich
fabryk. "Tatuś" szczególnie się zasłużył jako autor pacyfikacji zarządzanej i
kontrolowanej przez siebie fabryki. Zapytany, co chciałby otrzymać w nagrodę,
poprosił jedynie o zatrudnienie syna w TVP (w 1990 r. na szczęście dla nas ów
młody człowiek nie miał ochoty babrać się w ohydnej zupie politycznej ojca,
założył prywatną firmę reklamową, jest potentatem na rynku producenckim).
Dokumenty KOK ściśle raportują strategię przebudowy struktury Radiokomitetu, tj.
TVP i PR, tak by zapewnić komunistycznej nomenklaturze kontrolę nad tymi mediami
na całe lata… Na ile? Akurat dopełnia się ten czas. 20-25 lat… Właśnie ten
plan strategiczno-operacyjny został wykonany. Dzisiaj w zarządzie, we wszelkich
gremiach decyzyjnych, a zwłaszcza kontrolnych TVP rozstawieni są byli
funkcjonariusze wojskowych służb z okresu PRL, potem przejęci i prowadzeni przez
UOP i WSI. Nawet komórka obronna TVP znowu podlega byłemu pułkownikowi Wojsk
Ochrony Pogranicza. Kontrolerem kadr i wszelkich służb administracyjnych TVP do
niedawna był obywatel niezmiernie zasłużony dla służb, który wraz z Aleksandrem
Kwaśniewskim "sprywatyzował" sporą część majątku sportowego PRL.
Odeszli zarządcy komisaryczni, ale pozostawili po sobie zatrudnione rzesze
sprawdzonych, lojalnych decydentów, jak i "twórców", dziennikarzy…
Typowaniem i wskazywaniem na stosowne miejsca pracy w TVP i PR zajmował się
również KOK, który ok. roku 1985-1987 zlecił w tym celu wyszukiwanie zdolnych,
młodych, niepartyjnych [!], ale z tzw. dobrych, komunistycznie sprawdzonych
rodzin… Nie ma szans, by znaleźć czysty, źródlany życiorys któregoś z obecnych
decydentów – jeśli nie funkcjonariusz zatrudniony niegdyś "pod przykryciem
dziennikarza telewizyjnego", to przynajmniej działacz Socjalistycznego Związku
Studentów albo PZPR, oddany i usłużny wszelkim kolegom funkcjonariuszom…

UOP steruje telewizją
Zdecydowanie więcej takich funkcjonariuszy wprost kierowanych z MSW czy służb
wojskowych, MON i Zarząd II w Sztabie Generalnym do mediów stanowili wysoko
wykwalifikowani technicy i twórcy obrazu, dźwięku itp., czyli operatorzy kamer,
operatorzy filmowi, inżynierowie dźwięku itp. zatrudniani na podwójnych etatach
– jako funkcjonariusze gen. Kiszczaka i w TVP jako twórcy programów "pod
przykryciem operatora filmowego Telewizji Polskiej" itd. (cytuję za filmem
instruktażowym MSW, jaki można obejrzeć w archiwum IPN). Pewna sławna, potem
rozpieszczana nawet w latach 2000 i później, ekipa filmowa źródło swych karier
miała w Moskwie. W latach stanu wojennego obsługiwali oni bezpośrednio
funkcjonariuszy wojskowych w stolicy Układu Warszawskiego, zajmowali się m.in.
pilotowaniem takich osobistości jak gen. Mirosław Hermaszewski. Chcąc się
zasłużyć powracającemu układowi postkomunistycznemu po 1989 r., zrealizowali
m.in. plugawy, w stylu stalinowskiej oszukańczej propagandy, film pt. "Imperium
Ojca Rydzyka" wymierzony przeciwko Radiu Maryja. Zleceniodawcą był pan redaktor
filmowiec, zasłużony i niezwykle ambitnie aktywny działacz SZSP z lat 70.
ubiegłego wieku. Jakoś tak wszystko zgrabnie się składa…
Ważny wątek to płynne wejście we władzę nad mediami przez struktury UOP pod
dowództwem gen. Gromosława Czempińskiego. W 1993 r. funkcję szefowej Biura
Prasowego pełniła tam pani pułkownik I.P., kuzynka Petera Vogla, która
zaaranżowała spotkanie u min. Mieczysława Wachowskiego w Belwederze. Kompletnym
zaskoczeniem była wówczas propozycja natychmiastowego objęcia stanowiska
dyrektora generalnego w Telewizyjnej Agencji Informacyjnej dla mnie, filmowca
niezwiązanego z "układem". UOP rozdawał wiele funkcji w TVP i PR. Z taką wiedzą
wyszłam z tego spotkania. Odmówiłam. Nie chciałam być "ich człowiekiem" do
sterowania głównymi informacjami w tej – jak się później okazało – pozornie
odzyskiwanej publicznej TVP. Efekty tej operacji UOP, odgórnej i opartej na
świetnym rozpoznaniu, na dostępie do pełnych informacji na temat typowanych
przez siebie kandydatów do zarządzania mediami, w pełni obserwujemy dzisiaj.

 

Anna T. Pietraszek filmowiec, dokumentalistka
 


Autorka od 1977 r. pracuje jako filmowiec i dokumentalistka, od 2009 r. była
doradcą prezesa TVP i pełnomocnikiem zarządu TVP ds. nadzoru produkcji
zewnętrznej. Po 25 latach pracy odeszła z TVP w 2011 roku. Nadal realizuje
filmy.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl