Święty Józef i Święta Rodzina w życiu Bł. Zelii i Ludwika MARTIN, Rodziców św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Konferencja wygłoszona w Bazylice św. Józefa w Kaliszu w ramach X Kongresu Józefologicznego

Kiedy 19 października 2008 papież Benedykt XVI dokonywał beatyfikacji Ludwika i Zelii Martin, nie była to wspólna beatyfikacja dwóch osób, z których każda podążała swoją własną drogą, ale po raz w drugi w swej historii Kościół beatyfikował małżeństwo jako takie.
Początkowo były to dwa niezależne procesy otwarte i wdrożone w latach 1957 i 1960 przez biskupów Alençon i Lisieux. Jednak na prośbę wiernych, obydwie dokumentacje zostały połączone w jedną sprawę. Tak więc przejawem niezrozumienia z naszej strony byłoby rozważanie nabożeństwa tej przykładnej pary jedynie do świętego Józefa. Powinniśmy raczej kontemplować ich związek z Najświętszą Rodziną, ponieważ Ludwik i Zelia Martin zostali dani Kościołowi na początku tego trzeciego tysiąclecia, aby pomóc nam w odnalezieniu drogi do świętości rodzinnej, której niezrównanym wzorem pozostają Maryja z Józefem.
Tak więc, na podstawie pobieżnego przyjrzenia się ich biografii, postaramy się rozeznać jakie aspekty łaski Najświętszej Rodziny, otrzymali Zelia i Ludwik Martin jako misję do przekazania naszym czasom.

Pierwsze skojarzenie jakie się nam narzuca z postaciami Maryi i Józefa z Nazaretu jest takie, że zanim jeszcze się poznali, to Ludwik Martin i Maria-Azelia Guerin pragnęli poświęcić się Bogu w życiu radami ewangelicznymi.

Jednak Opatrzność postanowiła inaczej: Ludwik musiał zrezygnować z pragnienia pozostania mnichem w klasztorze na Wielkiej Przełęczy Świętego Bernarda, a Maria-Azelia – nazywana w skrócie „Zelią” – nie została przyjęta do zgromadzenia sióstr szarytek (Córek Miłosierdzia świętego Wicentego a Paulo).

Obydwoje odczuwali z tego powodu smutek, lecz nie rozgoryczenie: najważniejsza bowiem rzeczą nie jest realizacja swoich własnych marzeń, lecz pełnienie woli Bożej. Dlatego też obydwoje tych młodych ludzi powierzyło się Bogu prowadząc życie, całkowicie Jemu poświęcone, nie uciekając jednocześnie od tego świata. Ani jedno ani drugie nie pozostało bezużytecznym: Ludwik kontynuował naukę zawodu zegarmistrza w Strasburgu, a później w Paryżu, zanim ostatecznie zamieszkał w Alençon, przy ulicy Pont-Neuf. W tym samym czasie Maria-Azelia uczy się koronczarstwa i zamieszkuje także, pracując na własny rachunek jako „wytwórczyni haftu z Alençon”.

Podobnie jak Maryja i Józef przed i po spotkaniu się ze sobą, starali się oni, aby talenty, które Pan im powierzył przynosiły owoc, nie stając się jednak niewolnikami zysku czy wydajności pracy, które miałby za cel jedynie jakiś swój własny nieokreślony rozwój.

Nie unikali przy tym z pewnością pracy i starali się swoją pracę dobrze wykonywać; jednak ich ambicja nie dotyczy spraw związanych z zawodowym sukcesem: wierni swemu zasadniczemu powołaniu, Ludwik i Zelia Martin dążą przede wszystkim do świętości i wykorzystują środki umożliwiające im dokonywanie na tej drodze postępu: codzienną eucharystię, modlitwę osobistą, czytania duchowe, czas na rekolekcje w milczeniu, a to wszystko w czujnym wyczekiwaniu na wskazówki z nieba, któremu zawierzyli swoją przyszłość.

Taka bezwarunkowa dyspozycyjność wobec Ducha Świętego umożliwi im poznanie siebie i rozpoznanie w tym wydarzeniu ręki Bożej. Dlaczego zwlekać jeśli to Opatrzność połączyła ich ze sobą, a oni się kochają? Po czterech miesiącach okresu zaręczyn odpowiedzieli na to, co uznali za wezwanie Boże i wypowiedzieli swoje „tak” 13 lipca 1858 roku.

Z tego związku przyjdzie na świat dziewięcioro dzieci, z których czworo odeszło przedwcześnie: (Maria) Helena umiera w wieku 5 lat; dwóch małych Józefów i pierwsza Teresa (Maria) odejdą od nich w wieku kilku miesięcy.

Pięć dziewczynek stanie się radością i dumą rodziny; w porządku przyjścia na świat to: Maria, Paulina, Leonia, Celina i Teresa. Wszystkie z nich pójdą drogą ślubów zakonnych. Jeśli jednak małżeństwo Martin zostało beatyfikowane to nie z tego powodu, że dało Kościołowi pięć sióstr zakonnych, w tym „największą świętą czasów współczesnych” (Pius X), ale z powodu heroiczności cnót, której obydwoje dowiedli w okolicznościach ich bardzo „zwyczajnego” życia – na wzór Najświętszej Rodziny z Nazaretu.

Przed założeniem rodziny, para ta będzie jednak przez dziesięć miesięcy żyła jak brat z siostrą. Panu Martin zależy na uszanowaniu małżonki, która nie była wprowadzona w „sprawy tego świata”. Ludwik stawiał sobie pytanie co do ważności nieskonsumowanego małżeństwa, lecz nie mamy wątpliwości, że musiał upewniać ich, a nawet zachęcać, przykład Józefa i Maryi. Wynikało to z tego, że obydwoje małżonkowie hołubili pragnienie wspólnego życia ideałem zakonnym, którego musieli się wyrzec, w życiu małżeńskim, w zjednoczeniu miłością nie tylko czystą, ale również wstrzemięźliwą. Niczym dobry święty Józef, Ludwik będzie czystym stróżem dziewictwa swej małżonki, i obydwoje będą podążali u swego boku na drodze świętości.

Te dziesięć miesięcy braterskiego życia będzie czasem dojrzewania i pogłębiania się ich miłości, który doprowadzi ich do uświadomienia sobie specyfiki powołania do małżeństwa, które nie może wykluczyć otwarcia się na życie. Czy bowiem konsekrowane dziewictwo Maryi jak i Józefa nie pozostawały całkowicie na służbie nadprzyrodzonej płodności zarezerwowanej dla tej wyjątkowej pary?

Pojawienie się dzieci wpłynie na zmianę spojrzenia Zelii i Ludwika i umożliwi im wejście prosto w sedno ich powołania: poprzez całkowite oddanie siebie na służbę wzrastania i wychowywania tych małych istot otrzymanych od Boga, małżonkowie Martin, którzy stali się rodzicami, sami będą wzrastali w miłości i podążać drogą doskonałości. Od tej pory uświęcają się już nie wbrew małżeństwu, ale w małżeństwie.
Jeśli dzieci posiadały w ich życiu absolutny priorytet, to nie działo się tak nigdy kosztem ich wzajemnej miłości, lecz przeciwnie: dzieci jednoczą ich jeszcze bardziej we wspólnej trosce „wznoszenia ich ku niebu”.

Podobnie jak Józef i Maryja, tak Ludwik i Zelia dobrze zrozumieli swoją posługę „administratorów” łaski wobec tych dzieci, które Bóg im powierzył, ale które nie były ich własnością. Dali temu najbardziej wymowne świadectwo w okolicznościach śmierci czworga spośród ich „małych aniołków”. Nie ma ani słowa buntu w listach, jakie piszą do swoich krewnych, ale heroiczne zawierzenie Opatrzności, której drogi są niezbadane, i absolutna ufność w dobroć Boga, co do którego nie wątpią ani przez chwilę, że przyjmuje te dzieci do swej radości i swej słodkiej światłości swego własnego życia.

Ludwik i Zelia w pełni żyli zaleceniem Pańskim: „Kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 37). Kochali swoje dzieci w Bogu i pozwolili Bogu na miłowanie tych dzieci w nich, w doskonałym wyrzeczeniu i darze z siebie w każdej chwili życia.

W tym także byli doskonałymi naśladowcami Józefa i Maryi, których całe życie wychodziło poza nich samych i koncentrowało się na Synu obietnicy. Tak jak Maryja, Zelia umacnia Ludwika swoim samozaparciem i odwagą; tak jak Józef, Ludwik daje Zelii umocnienie i wsparcie swoją obecnością. Ona jest pełna podziwu wobec jego miłosierdzia, które ujawnia się, zwłaszcza w posłudze wobec ubogich; jego odwagą, prawością, uczciwością. Obydwoje rywalizują w pobożności, lub raczej, w zależności od okoliczności jednoczą się we wspólnym dziękczynieniu, uwielbieniu czy ufnym błaganiu.

Życie rodzinne nie gasi płomienia pragnienia świętości, lecz wręcz przeciwnie, dodatkowo go podsyca dostarczając codziennie każdemu z małżonków tysięcy okazji do wyrzeczenia się samego siebie dla swego małżonka, albo dla dzieci: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10, 38-39).

W życiu państwa Martin nie ma żadnego mistycyzmu: oczywistym dla nich jest, że droga chwały wiedzie przez krzyż; zresztą same okoliczności życia wezmą na siebie ciężar przekonania ich o tym. Będą wspinali się po tej drodze ręka w rękę, z oczami utkwionymi w Pana, który ich oczekuje, pełni radości z tego, że wkrótce będą mogli spotkać się z Nim w Królestwie.

Z kolei córki państwa Martin uczą się życia przed obliczem Boga, w Jego obecności, w powierzaniu Mu wszystkich swoich trosk i wszystkich swoich problemów, w życiu pewnością Jego życzliwej miłości i Jego łaski, które nigdy nie zawiodą tych, którzy Mu ufają.

Nie ma potrzeby pogrążania się w wielkich rozważaniach czy korzystania ze wzniosłej argumentacji: czy ktoś może powątpiewać, że na rodzinie państwa Martin spoczywa łaska Nazaretu? Zelia uczestniczy w łagodności, pokorze, dyskrecji macierzyńskiej miłości Dziewicy; na Ludwika spływają dary umiejętności, rady i męstwa, które przynależą do chwały Józefa.

Synowskie posłuszeństwo „Ojcu, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi” (Ef 3, 15) jest inną cnotą, która zbliża Ludwika Martin do świętego Józefa. Mimo, że ich dwie działalności przynosiłyby duże zyski z pracy w niedzielę, pan Martin nigdy nie przekroczył nakazu niedzielnego odpoczynku z uszanowania dla „dnia Pańskiego”. Paradoksalnie, Zelia przypisywała dobrobyt materialny, jakim cieszyła się rodzina, takiemu skrupulatnemu przestrzeganiu tego przykazania.

Tak jak święty Józef uczył się posługi ojcostwa poprzez kontemplowanie Dziewicy sprawującej swoje macierzyństwo, podobnie Ludwik czynił tak samo obserwując swoją małżonkę. Ona zaś pogłębiała swoją własną posługę w świetle, tak budującego przykładu ojca jej dzieci.
Niestosowna rzeczą byłoby oddzielanie ojcostwa od macierzyństwa, skoro sam nasz Pan zechciał przyjść na świat w rodzinie i wzrastać w swym człowieczeństwie w otoczeniu ojca i matki, korzystając z komplementarności właściwych im powołań i misji.

Termin „ojciec” jest pojęciem względnym, który odnosi się nie tylko do pojęcia „syn”, ale także do pojęcia „matka”. Nie można mówić o ojcostwie Józefa nie wspominając o macierzyństwie Maryi i odwrotnie; w podobny sposób wyglądało to w małżeństwie Ludwika i Zelii.
Jako prawdziwe dzieci Kościoła, państwo Martin nie zadowalają się tylko przedstawianiem Bogu swoich próśb odnoszących się do ich własnych potrzeb. Na sercu leży im, by poprzez modlitwę i ofiarę brać udział w wielkim misyjnym ruchu ich czasów.

Obcowanie świętych sprawia, że wstawiają się nie tylko za Kościołem walczącym, ale także za Kościołem cierpiącym: zbawienie grzeszników znajdujących się w niebezpieczeństwie śmierci jest stałą intencją w modlitwie państwa Martin. I właśnie w perspektywie takiej rodzinnej praktyki należy usytuować słynny epizod owocnego wstawiennictwa małej Tereski w intencji Pranziniego.

Ta modlitwa za dusze, które znalazły się w niebezpieczeństwie śmierci na nowo kieruje nas do świętego Józefa, „patrona dobrej śmierci”. Ten święty Patriarcha miał swoje znaczące miejsce, obok swej małżonki Maryi, w modlitwie rodziny Martin. Jeśli potrzeba na to dowodu, przypomnijmy, że dwaj chłopcy, którzy narodzili się z związku Ludwika i Zelii, otrzymali imię Józefa – wbrew wysiłkom otoczenia zmierzającym do zniechęcenia rodziców do ponownego nadawania tego samego imienia drugiemu z chłopców, po śmierci pierwszego.

Nie ma żadnej wątpliwości, że Maryja i Józef w szczególny sposób towarzyszyli rodzicom Martin w chwilach gdy umierały ich dzieci. W okresie trzech lat pochowali oni ich czworo: mały Józef umiera na zapalenie jelit w wieku 5 miesięcy; Pan powołuje do siebie drugiego Józefa w niecały rok od chwili jego narodzin; później ich córka Helena, w wieku 5 lat zostaje im odebrana, lub raczej wspólnie ofiarowują ją Bogu; w końcu pierwsza Teresa umiera także w kilka tygodni po przyjściu na świat. Trzy lata później, 2 stycznia 1873 roku, rodzi się kolejna Teresa, która unika szczęśliwie przedwczesnej śmierci, zanim rozpocznie swój gigantyczny bieg.

Gdzież, jeśli nie w sercu Maryi, sercu przeszytym mieczem boleści, Zelia znajduje siłę, by napisać mówiąc o śmierci swych dzieci:
„Dobry Bóg jest Panem, nie musiał prosić mnie o pozwolenie na wezwanie do siebie naszych dzieci”.
A w jaki sposób Ludwik mógł pozostać wierny swej funkcji głowy rodziny, wbrew przytłaczającemu go cierpieniu, gdyby święty Józef w szczególny sposób mu nie pomagał?

Małżonkowie Martin dadzą świadectwo heroicznej cierpliwości nie tylko w chwili, gdy są postawieni wobec śmieci swoich dzieci, ale także wobec swej własnej śmierci. Kiedy ujawnia się rak piersi, który zabierze Zelię, jej jedyną troską staje się pocieszanie wszystkich dokoła przy pomocy dobrego humoru i wesołego nastroju. Zgadza się na odbycie pielgrzymki do Lourdes, by prosić tam o uzdrowienie dla siebie, „jeśli taka jest wola dobrego Boga”; i śpieszy z dołączeniem kilku dodatkowych intencji za dzieci i najbliższe osoby.

Kiedy, mimo pielgrzymek, nowenn i modlitw, wszystko wydaje się wskazywać, że czas powrotu do Ojca jest bliski, rozdziela domowe obowiązki pomiędzy córki biorąc pod uwagę ich wiek i prosi Marię, by ta kontynuowała w jej miejsce je posługę i stała się Matką jej dzieci.

Aż do samego końca, i pomimo olbrzymiego cierpienia wynikającego z choroby, będzie czyniła wszystko, co możliwe i niemożliwe, by móc uczestniczyć w mszy o godzinie siódmej, jak miała zwyczaj to czynić.

Jednak choroba postępuje nieubłaganie i pokona wkrótce jej ostatnie zasoby sił. Z heroiczną odwagą, ta 46-letnia matka, żegna się z piątką swoich dzieci, zanim wyda ostatnie tchnienie o świcie 28 sierpnia 1877 roku.
Pan Martin zgadza się na przeprowadzkę, wraz ze swoimi pięcioma córkami do Lisieux, by być bliżej Izydora i Celiny Guérin – czyli brata i szwagierki Zelii. Jednak Ludwik, któremu na żonie zależało bardziej niż na źrenicy oka, nie poddaje się: musi pozostać mężny i mocny (por. Joz 1, 6.9) dla swoich dzieci. Pozostając w ścisłej komunii z tą, która dołączyła już do nieba, jeszcze bardziej otworzy swe serce, by móc w nim przyjąć, poza obecną w nim już łaską ojcostwa, także łaskę uczuć macierzyńskich, których jego córki potrzebują, a których nie może im już rozdzielać ich matka. Staje się takim „ojcem o macierzyńskiej, miłosiernej miłości”, o którym mówi Biblia, a którego w pełni objawia nam Jezus.

Porównanie ze świętym Józefem staje się w tym miejscu trudniejsze, ponieważ odwrotnie niż z przypadku Zelii, to Maryja przeżyła swojego małżonka. Jednak, kogo innego poza świętym Józefem, Ludwik mógł prosić o moc podążania dalej tą drogą, w chwili gdy stracił tę, która była jego drugą nim?
Przechodząc ponad swym cierpieniem i swym żalem, zapominając całkowicie o sobie samym, Pan Martin żyje już tylko dla swoich dzieci. Całkowicie oddaje się na posługiwanie im, czuwając nad tym, aby w domostwie utrzymywała się pełna pokoju radość Ducha, o której wie, że jest niezbędna dzieciom, by mogły się rozwijać.

Wkrótce jednak czeka na niego kolejne doświadczenie na drodze świętości, na którą w rak wspaniałomyślny sposób wkroczył. Żąda się od niego nowego wyrzeczenia: Pan będzie zachęcał go do oderwania od córek, które po kolei wzywa do życia zakonnego.

Na początek zezwala Paulinie, z pełnym łez uśmiechem, na wstąpienie do Karmelu w Lisieux. Cztery lata później, w 1886 roku, najstarsza córka, Maria, ta która zastąpiła mamę wobec swoich sióstr, wyraża pragnienie dołączenia do Pauliny w Karmelu. Jest to wielka ofiara dla tego, już tak doświadczonego ojca, który widzi jak jego ludzkie wsparcie zostaje mu stopniowo, po kolei odbierane. Przyzwala jednak na to, nie opierając się.
Później przychodzi kolej na Teresę, która po doznaniu łaski nawrócenia w Boże Narodzenie 1886 roku, płonie wręcz z chęci podążania za swoimi siostrami do Karmelu. Ludwik nie tylko się nie przeciwstawia, ale czyni wszystko, co tylko jest w jego mocy, by usunąć przeszkodę jaką stanowi młody wiek Teresy, posuwając się nawet aż do zawiezienia jej do Rzymu, by prosić Ojca świętego o wyrażenie na to zgody. Można powiedzieć, że to dzięki gorliwości przejawianej przez Ludwika Martin, 1 stycznia 1888 roku Teresa uzyskuje zezwolenie na wstąpienie do Karmelu, podczas gdy ma wtedy zaledwie 15 lat.
Wkrótce potem Leonia wstępuje do wizytek, a Celina, ostatnia z sióstr wyraża pragnienie udzielenia odpowiedzi na wezwanie Boga, który zaprasza ją do tego, by i ona przyłączyła się do swych sióstr w Karmelu.

Reakcja tego Abrahama naszych czasów jest godna podziwu:
„Chodź, odezwał się do nie po wysłuchaniu jej zwierzenia, chodźmy razem przed Najświętszy Sakrament podziękować Panu za łaski jakich udziela naszej rodzinie i za zaszczyt jaki mi czyni wybierając sobie oblubienice w moim domu. Tak, dobry Bóg czyni mi wielki zaszczyt prosząc o wszystkie moje dzieci. Gdybym miał jeszcze coś lepszego, śpieszyłbym, aby Jemu to ofiarować”.

Czysto duchowa radość tego przyjaciela Boga, który nie może Mu niczego odmówić, nie wyklucza jednak cierpienia tego ojca, który widzi jak jest pozbawiany wszystkich, najdroższych mu więzi uczuciowych. Kiedy oddał już Bogu wszystkich, których On mu wcześniej był powierzył, nie pozostało mu nic innego jak ofiarować Mu swoje własne życie i uczyni to z bezgraniczną wielkodusznością, kontynuując te linię, która stanowiła o całym jego życiu.
W wieku 64 lat pojawiają się u niego pierwsze objawy arteriosklerozy dodatkowo zwiększone przez ataki przewlekłej niewydolności nerek, które stopniowo doprowadzą do jego paraliżu, ale przede wszystkim dotkną jego władz umysłowych.

Jego stan będzie się stopniowo pogarszał: niedomagania, utrata pamięci, utrata poczucia czasu i w końcu zaburzenia halucynacyjne, w wyniku których trafi do szpitala psychiatrycznego „azylu szaleńców” , czego zawsze się najbardziej obawiał. Straszliwe upokorzenia, jakie przyjmuje i heroicznie składa w ofierze w chwilach przytomności mówiąc:
„Wszystko dla chwały Bożej”;
Oraz:
„Wiem dlaczego dobry Bóg tak mnie doświadcza: przejawiałem za mało pokory w swoim życiu; musiało to się zdarzyć, żeby moja pycha została zwalczona”.
Nie prosi o uzdrowienie, ale o siłę do tego, by w pokoju móc przyjmować wole Bożą. Nie mogą już chodzić i nie stwarzając zagrożeń dla swego otoczenia, uzyskuje zgodę na opuszczenie szpitala. Dzięki temu może ostatni raz pozdrowić swoje córki w Karmelu, wyznaczając im następne spotkanie „w niebie”.
Zmartwychwstały Pan pośle świętego Józefa po swojego wiernego sługę pewnego niedzielnego poranka – 29 lipca 1894 roku. Po raz ostatni otwiera oczy na wezwanie wypowiedziane przez córkę, Celinę brzmiące: „Jezus, Maryja, Józef”, a potem na zawsze zamyka swe oczy i wyrusza na spotkanie swej małżonki i czworga swoich dzieci; w oczekiwaniu, aż cała rodzina odnajdzie się z powrotem dla wieczności, w domu Boga, którego wszyscy tak umiłowali.

19 sierpnia Teresa napisze:
„Najdroższy nasz Ojczulek jest przy nas. Po śmierci trwającej pięć lat, co za radość, że go odnajdujemy takim, jakim był zawsze, szukającego jak niegdyś wszelkich sposobów, by nam zrobić przyjemność.” (List 169, 19 sierpnia 1894)

To tajemnica świętych obcowania, która nie ma żadnych tajemnic dla czystych serc.

Tłumaczenie z francuskiego Andrzej GRABOŃ

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl