Rząd zmusił armię do obrony

Z gen. broni Waldemarem
Skrzypczakiem, byłym dowódcą Wojsk Lądowych,
rozmawia Mariusz Bober

W
armii wrze. Do dymisji podali się zastępca Sztabu Generalnego i
pełniący obowiązki szef Dowództwa Sił Powietrznych, a szykują się
kolejne dymisje. Panie Generalne, co się dzieje w polskiej armii?


To początek końca zdrowej atmosfery w armii. Ale politycy nie chcą o
tym słyszeć. Proces ten zapoczątkował zresztą moje odejście.

Dlaczego
ta atmosfera tak bardzo się pogarsza?

– Ponieważ politycy
zawłaszczyli armię. Traktują ją jak podwórko do prowadzenia własnych
gierek politycznych. Obecny minister obrony Bogdan Klich dąży do
sprywatyzowania armii, tzn. bezwzględnego podporządkowania jej jego
własnym celom i celom jego partii. A przecież nasza armia ma służyć
Polsce i Polakom.

W czym przejawia się uprawianie takiej
prywaty?

– Na przykład w polityce personalnej. Na najważniejsze
stanowiska wyznacza się ludzi wygodnych, układnych, zgodnie z zasadą
„bmw” – biernych, miernych, ale wiernych, którzy nie myślą, tylko
wykonują polecenia polityczne. To jest chore.

Jakie to ma w
praktyce skutki?

– W ten sposób nie dowodzi się armią. Dowódców
powinno się wybierać według kryterium zaufania wojskowego, a więc trzeba
też brać pod uwagę, czy mianowana osoba ma autorytet wśród podwładnych,
czyli wśród żołnierzy. Oni wiedzą, którzy dowódcy sprawdzili się w
polu, w walce. Tymczasem władze często wyznaczają na dowódców osoby
niemające w ogóle doświadczenia bojowego. To jest kuriozum. Jesteśmy
jedynym krajem na świecie, w którym stosuje się taką politykę. Rządzący
nie myślą bowiem o przyszłości i celach, którym ma służyć armia, tylko o
własnych, prywatnych i partyjnych interesach.

Do Pana również
dotarły sygnały, że kolejnych kilkudziesięciu generałów i wyższych
oficerów chce odejść z wojska?

– Niestety tak.

Z powodu
planowanych, niekorzystnych dla wojskowych, zmian w systemie emerytur
mundurowych – jak twierdzą niektóre media – czy z innych względów?


Nie tylko z powodów finansowych. Chodzi także o to, że żołnierze nie
chcą być dowodzeni przez ludzi, którzy nie mają żadnych osiągnięć. Od
2003 roku w naszej armii doszło do dużych zmian, głównie pod wpływem
udziału naszych żołnierzy w misjach w Iraku i Afganistanie. Ludzie,
którzy na tych misjach zbudowali sobie autorytet w armii, jak np. śp.
gen. Tadeusz Buk [były dowódca Wojsk Lądowych, zginął podczas katastrofy
samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem – przyp. red.]. Tacy są
potencjalni następcy, ale po nich się nie sięga. Sięga się po osoby
znane politykom. A żołnierze nie chcą armii politycznej.

Wojsko
nie pozbierało się jeszcze po katastrofie pod Katyniem, a wcześniej w
Mirosławcu (w której zginęło dwudziestu żołnierzy, w tym wyżsi
oficerowie sił powietrznych). Jakie skutki miałoby dla armii odejście w
jednym czasie kilkudziesięciu generałów i wyższych oficerów?


Nie chciałbym snuć katastroficznych wizji, ale na pewno poważnie
obniżyłoby to zdolności obronne państwa. Gdyby do tego doszło, byłaby to
konsekwencja złej polityki Ministerstwa Obrony Narodowej oraz dowód na
kierowanie się przez polityków własnymi sympatiami i antypatiami, a nie
rozsądkiem. To właśnie prowadzi do upadku armii. Politycy nie słuchają
już żołnierzy. Żyją w swoim świecie, między poszczególnymi sztabami, w
zupełnym oderwaniu od wojskowych realiów. To jest największe
nieszczęście. Oni nawet nie wiedzą, co naprawdę dzieje się w armii.
Niestety, także mianowani przez polityków dowódcy nie identyfikują się z
armią, tylko z politykami.

Panie Generale, sugeruje Pan, że
MON obniża zdolność bojową armii?

– Takie rozgrywki personalne
przede wszystkim zakłócają normalne funkcjonowanie armii, ale prowadzą
też do tego, że odbiera się pieniądze zarezerwowane dla niej i
przeznacza np. na uzbrojenie, które aktualnie nie jest potrzebne.
Tymczasem takie działania właśnie powodują osłabienie zdolności
obronnych państwa.

Może Pan podać konkretne przykłady?

Kiedy naszym żołnierzom w Afganistanie potrzebne były samoloty
bezzałogowe i śmigłowce, MON zdecydowało się na zakup samolotów Bryza
[średniej wielkości samolot transportowy o zasięgu do 1,5 tys. km
wykorzystywany obecnie przez polską armię – przyp. red.], które wtedy
nie były nam wcale potrzebne. W dodatku ustalono bardzo wysoką cenę ich
zakupu. W tym samym czasie zwłaszcza w Afganistanie, ale także w Polsce
brakowało śmigłowców. Politycy mówili wtedy o „pakiecie afgańskim”. I
gdzie on teraz jest? W ten sposób oszukuje się polskie wojsko i
społeczeństwo, zapewne dla celów politycznych.

Minister Bogdan
Klich twierdzi jednak, że właśnie za jego kadencji wprowadzono reformę
armii, przechodząc na jej uzawodowienie. To miało być panaceum na
wszelkie jej problemy…

– Uzawodowienie armii to nie jest
recepta na jej problemy. Poza tym jest to tylko PR-owski chwyt
propagandowy. Tak naprawdę dla armii zawodowej nie zrobiono nic, poza
tym, że zlikwidowano pobór powszechny. Ale to wcale nie oznacza
uzawodowienia armii. W niektórych jednostkach żołnierze nadal nie mają
nawet amunicji na szkolenie, chodzą w stalowych hełmach jak w czasach
PRL i w parcianych pasach. I tak ma wyglądać armia zawodowa? Po prostu
nie kupuje się dla wojska tego, co jest aktualnie potrzebne.

Po
katastrofie pod Smoleńskiem sprawa rzekomo słabego wyszkolenia armii
stała się ulubionym tematem mediów…

– Braki w wyszkoleniu
występują dlatego, że żołnierze nie mają na czym się szkolić. Posłużę
się przykładem z Afganistanu. Nasi żołnierze wykorzystują tam śmigłowce
MI-24. Ale tych maszyn brakuje, więc na czym nasi piloci mają ćwiczyć?
Na wrotach od stodoły, używając języka p.o. prezydenta Bronisława
Komorowskiego? W Afganistanie nie da się latać na wrotach od stodoły!
Takie problemy są też w kraju. Na przykład pod Toruniem doszło do
katastrofy lotniczej [przed 2 laty rozbił się śmigłowiec MI-24 – przyp.
red.], bo na jednym śmigłowcu szkoliło się aż osiem załóg. Piloci latali
więc na granicy ryzyka, żeby wylatać potrzebne godziny i zdobyć
umiejętności. Dlatego właśnie wymusza się latanie nawet w ekstremalnych
warunkach pogodowych, w których normalnie nie powinno się tego robić.

MON
ma za małe fundusze dla armii czy po prostu źle je wykorzystuje?


Publiczne pieniądze są źle wykorzystywane. Na pewno nie chodzi o brak
funduszy. Wcześniej mówiłem o bezsensownych zakupach bryz. Teraz podam
„kliniczny” przykład marnowania pieniędzy w polskiej armii. Planuje się
np. przeniesienie Dowództwa Wojsk Lądowych z Warszawy do Wrocławia.
Minister Klich oświadczył, że będzie to kosztować tylko 60 mln złotych.
Może więc lepiej byłoby powołać komisję, która dokona pełnej analizy
kosztów tego przedsięwzięcia. Według mnie, po uwzględnieniu wszystkich
kosztów adaptacji budynków, wyposażenia itd. te koszty należy oszacować
na ok. 600 mln złotych. Politycy twierdzą, że to nieprawda. Ale ja
opieram się na szacunkach fachowców. Gdy byłem jeszcze dowódcą wojsk
lądowych, wysłałem do Wrocławia ekipę, która oceniła tylko potrzeby w
zakresie robót budowlanych oraz koszt nowej instalacji elektrycznej.
Były to prace konieczne do wykonania. Eksperci ocenili ich koszt na 250
mln złotych. A gdzie koszty informatyzacji, innego niezbędnego
wyposażenia i przeniesienia pracowników? To byłyby ukryte wydatki, które
armia musiałaby ponieść, choć o nich nie mówiłoby się głośno. W ten
sposób tylko z powodu realizacji prywatnych planów – bo w tym przypadku
chodzi o to, że wiceministrowi obrony narodowej gen. Czesławowi
Piątasowi śni się „Potęga Wojskowego Wrocławia”, bo on pochodzi z
Wrocławia – MON wydałoby kilkaset milionów złotych? Czy takie projekty
są potrzebne teraz, gdy w budżecie brakuje pieniędzy na armię? To jakiś
chory pomysł tych ludzi, którzy bezmyślnie chcą wydawać pieniądze
polskich podatników. Czy ktoś zapytał Polaków, czy zgadzają się na to?
Ja – jako podatnik – nie wyrażam na to zgody. Dlatego uważam, że w
obecnej sytuacji, gdy brakuje pieniędzy na szkolenie, na amunicję dla
żołnierzy itd., forsowanie takich pomysłów to przestępstwo.

Politycy
nie rozumieją, na czym polega cywilna kontrola nad armią…


Oni mylą mieszanie się w dowodzenie z cywilną kontrolą nad nią. Może
niech ci panowie przyjrzą się, jak realizowana jest ta kontrola np. w
Wielkiej Brytanii. Przede wszystkim musimy sobie publicznie odpowiedzieć
na pytanie, jaką armię chcemy mieć i jakie ma ona cele osiągnąć.

Diagnoza
wyrażona z rozbrajającą szczerością przez ministra Bogdana Klicha, że
polska armia nie jest w stanie obronić naszego kraju, nie jest tu
wskazówką?

– Ten człowiek ma ciągle jakieś nowe pomysły i chyba
wszyscy już stracili orientację, o co mu chodzi w odniesieniu do naszej
armii. Przechodząc zaś do diagnozy zagrożeń – w najbliższym czasie na
pewno nie będzie konfliktu globalnego, który zagrażałby Polsce. Dlatego
musimy postawić przed armią jasne cele i dopasować do nich
funkcjonowanie i strukturę armii oraz jej wyposażenie, a przede
wszystkim odbiurokratyzować ją. Biurokracja pożera armię i samą siebie,
zakłócając ponadto funkcjonowanie wojska.

Ma Pan na myśli MON
czy także struktury wojskowe?

– Zarówno ministerstwo, jak i
wszystkie podległe mu struktury biurokratyczne, które niczemu nie służą.

Dziękuję
za rozmowę.

***********************

Generał broni Waldemar Skrzypczak jest absolwentem
Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych w Poznaniu i Akademii Sztabu
Generalnego Wojska Polskiego. Pełnił m.in. funkcje szefa Wojsk
Pancernych i Zmechanizowanych, szefa Zarządu Doktryn i Szkolenia Sił
Zbrojnych Generalnego Zarządu Operacyjnego P3 w Sztabie Generalnym WP. W
pierwszej połowie 2005 r. kierował Wielonarodową Dywizją
Centrum-Południe w ramach IV zmiany polskiego kontyngentu wojskowego w
Iraku. Dowodził 16. Pomorską Dywizją Zmechanizowaną i 11. Dywizją
Kawalerii Pancernej. W latach 2006-2009 pełnił funkcję dowódcy Wojsk
Lądowych. Został zwolniony w ubiegłym roku po publicznej krytyce błędnej
polityki MON.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl