Nie ilość, ale waga błędów się liczy

Z doświadczonym pilotem wojskowym w stopniu majora w służbie czynnej
rozmawia Marcin Austyn

Nie ulega wątpliwości, że na katastrofę samolotu Tu-154M złożył się ciąg
zdarzeń, ale czy można przyjąć za prof. Markiem Żyliczem, iż wyeliminowanie
jednej przyczyny pozwoliłoby na uniknięcie jej?

– Na pewno nie jest tak, że gdyby wyjąć jeden element z tej układanki, do
katastrofy by nie doszło. Oczywiście, możemy rozważać taką sytuację, że kiedy
załoga otrzymałaby rzetelne informacje o złej pogodzie panującej na lotnisku
Siewiernyj, to z pewnością natychmiast by zareagowała, itd. To jednak wciąż
tylko gdybanie.

Inny skład załogi zapewne niewiele by zmienił, ale zamknięcie lotniska mogło
być już kluczowe.

– Dokładnie tak. Jeżeli lotnisko jest zamknięte, załoga może podjąć tylko jedną
decyzję – lotnisko zapasowe, ewentualnie można wrócić do kraju, jeśli dysponuje
się odpowiednim zapasem paliwa i wypełni się wszystkie procedury. W wojsku są
zadania do wykonania i nie wszystkie loty można potraktować "lekką ręką".
Dlatego w przypadku lotu do Smoleńska, tak ważnego lotu, piloci wykazali pewną
determinację, ale też nie ryzykowali – chcieli podejść, przejść nad lotniskiem i
odejść, gdyby warunki nie pozwalały na lądowanie.

Zgodzi się Pan, że więcej błędów przekładających się na katastrofę popełniono
po stronie polskiej?

– Być może tak było, ale tu przede wszystkim liczy się waga tych błędów. W
lotnictwie jest takie powiedzenie: błąd w porę naprawiony nie jest błędem.
Oczywiście, następujące po sobie błędy sumują się i w efekcie prowadzą do
nieszczęścia, ale każdy z nich ma też swoją wagę. Niestety, w przypadku
katastrofy smoleńskiej wytyka się mało istotne sprawy dotyczące załogi, a
przechodzi się obok ważniejszych elementów. Ta załoga nie latała od wielkiego
święta, ale wykonała setki lotów, może oprócz nawigatora, który był mniej
doświadczony. Tymczasem punktuje się załogę często za sprawy mniej ważne, a z
drugiej strony mamy postawę rosyjskich kontrolerów, którzy popełniali błąd za
błędem, a jeden poważniejszy od drugiego. W mojej ocenie, ta kwestia jest
bezsporna. Pilot bezgranicznie wierzy temu, co mówi mu nawigator naprowadzania
na ziemi. Przecież nie wszędzie można korzystać z tej najnowocześniejszej
techniki, a jakoś nie dochodzi do katastrof lotniczych, kolizji itd. Dzieje się
tak, bo ten, który podpowiada załodze z ziemi, czyni to w sposób odpowiedzialny
i profesjonalny. Na Siewiernym tego zabrakło.

Żylicz wrócił do trudności językowych załogi. To istotny element tej
katastrofy?

– Niegdyś w specpułku w załogach na Tu-154M latał radiooperator i to ten
człowiek prowadził łączność i często on jeden z całej załogi znał język obcy. I
to wystarczało. Jeśli wśród załogi lecącej do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku
byli piloci, którzy znali język rosyjski, to fakt, że nawigator mógł mieć
trudności z komunikacją w tym języku, nie miał większego znaczenia.

Brak lidera na pokładzie był błędem?
– Są samoloty, które lecą nad terytorium Federacji Rosyjskiej i na ich pokładzie
znajduje się lider. Często jest on jedyną osobą w kokpicie znającą język
rosyjski i pełni rolę tłumacza. Widać zatem, że jedna "komunikatywna" osoba
wystarcza.

Kapitan, który prowadzi korespondencję radiową, nie jest zbyt obciążony
obowiązkami?

– Arek – bo o nim mowa – przede wszystkim dbał o znajomość języka rosyjskiego i
bardzo dobrze sobie z nim radził podczas misji zagranicznych. To, że prowadził
korespondencję, nie było dla niego jakimś wysiłkiem. Nie doszukiwałbym się w tym
przyczyn katastrofy.

Mamy też reaktywację wątku presji na załogę wynikającej z obecności "za
plecami" generała, "od którego zależy awans załogi". Ale w formie domniemań,
które w raporcie się nie znajdą, bo nie mogą, gdyż polecenia, by lądować, nie
było…

– Skoro tak, to po co wspominać o tych sprawach? Jeśli raport ma być efektem
wiarygodnie prowadzonego dochodzenia czy badań, to powinien zawierać wszystkie
istotne elementy, a nie domysły. Ponadto wracanie do incydentu gruzińskiego
wydaje się tu bezzasadne. Jeśli pilot wykonuje zadanie w trudnych warunkach, to
nie skupia się na tym, co było, ale na tym, co będzie. Nie ma tu czasu na
refleksje, obawy, że dostanie się po uszach. Najważniejsze jest bezpieczeństwo
pasażerów i własne zarazem.

Komisja Millera przyznaje, że bez oryginałów czarnych skrzynek nie ma
stuprocentowej pewności co do zgodności badanych zapisów. Skoro tak, to może
należało zdobyć oryginały?

– Proszę zauważyć, że śledztwo rosyjskie – to prokuratorskie – trwa i w związku
z tym w Rosji przetrzymywany jest wrak samolotu i oryginały czarnych skrzynek.
To są dowody w toczącej się sprawie. Jeśli zatem strona polska prowadzi własne
dochodzenie, to nasuwa się logiczny wniosek, że także powinniśmy wnioskować na
podstawie analizy dowodów badanych w oryginale.

Raport ma pokazać słabość państwa, nieprzestrzeganie procedur, także w
wojsku. Skąd wynika ta "polska bylejakość" – jak określił to prof. Żylicz?

– Z nijakości osób, które zajmują wysokie stanowiska państwowe. Niestety,
niejednokrotnie na odpowiedzialne stanowiska wstawiane są osoby bez
odpowiedniego przygotowania, bez kwalifikacji. W tej sytuacji trudno nawet
wymagać, by właściwie pokierowały podległym im zespołem.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl