Dokumentujemy polską myśl techniczną

Jakie były początki komputerów w Polsce? Można się tego dowiedzieć na sali elektronicznej techniki obliczeniowej, gdzie prezentowane są pierwsze polskie urządzenia z tej dziedziny, powstałe już w połowie lat 50.

Z dyrektorem Muzeum Techniki w Warszawie, inżynierem Jerzym Jasiukiem, rozmawia Mariusz Bober

Jaką rolę odgrywa Muzeum Techniki w społeczeństwie – w założeniach i w praktyce?

– Pierwsza funkcja to rola archiwizująca rozwój polskiej myśli technicznej. Druga to popularyzacja polskiej, ale także zagranicznej techniki.

Jak ocenia Pan realizację tej drugiej funkcji? Czy w społeczeństwie jest duże zainteresowanie tą tematyką?

– To zainteresowanie stale wzrasta. Wymownym przykładem jest tzw. noc muzeów, którą organizujemy raz w roku. Wówczas można bezpłatnie zwiedzać muzea, a władze miejskie zapewniają bezpłatny transport między nimi. Rozdajemy jednak bilety, aby wiedzieć, ile osób korzysta z tej oferty. W tym roku w ciągu nocy nasze Muzeum Techniki w Warszawie odwiedziło ponad 8 tys. osób, co stanowi już granicę naszych możliwości. Ponadto na bieżąco prowadzone są tu różne zajęcia dla młodzieży szkolnej. Rozsyłamy do szkół tę ofertę, dzięki czemu nauczyciele mogą wybrać uczestnictwo w zajęciach, które pasują do programu nauczania. Na takich zajęciach młodzież ma do czynienia nie tylko z wypowiedzią instruktora, ale również z autentycznymi eksponatami. W zeszłym roku z tej możliwości skorzystało 50 tys. osób.

Jakie eksponaty uważa Pan za szczególnie cenne, do których obejrzenia namawiałby Pan?

– Mamy polskie urządzenia z dziedziny elektronicznej techniki obliczeniowej z połowy i końca lat 50. Było to więc bardzo wcześnie, jeśli wziąć pod uwagę światowy rozwój tej dziedziny. Pierwszy bardziej znany komputer – tzw. eniac, został wykonany w USA w latach 40. minionego wieku. Profesor Kuratowski, który w Stanach Zjednoczonych miał z nim styczność, zaczął po powrocie do Polski pracować nad tym projektem. Wkrótce powstały pierwsze prototypy, a później pierwsze komputery, jeszcze lampowe, marki Odra. Były to wówczas najlepsze komputery w Europie Środkowowschodniej i budziły nawet irytację w ZSRS, bo polskie były lepsze od sowieckich.

Jakie cele przyświecają Panu i przyświecały wcześniejszym dyrektorom Muzeum Techniki?

– Staram się zwracać uwagę przede wszystkim na tradycje techniki polskiej – nie dlatego, żebym uważał, że światowa technika jest nieważna czy drugorzędna. Po prostu – jeśli my nie zadbamy o dokumentację naszych dokonań, to kto to zrobi?

Pełni Pan funkcję dyrektora Muzeum Techniki najdłużej ze wszystkich Pańskich poprzedników. Co najbardziej ceni Pan z tego okresu?

– Rzeczywiście jestem najdłużej urzędującym dyrektorem. Trzeba jednak pamiętać również, że miałem znakomitych poprzedników. Muszę powiedzieć zwłaszcza o jednym, który w latach 20. ubiegłego wieku właściwie stworzył Muzeum Techniki i Przemysłu – bo taką nazwę ono wówczas nosiło. Inżynier Kazimierz Jackowski, bo o nim mowa, był jego dyrektorem do roku 1939. Był jednocześnie wybitnym inżynierem, jednym z pionierów radiotechniki w Polsce, ale także człowiekiem zasłużonym w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Pracował wówczas w służbach – jak się to wtedy mówiło – „penetrujących eter”, czyli prowadzących nasłuchy. To dzięki m.in. jego wysiłkom i przejęciu depesz przeciwnika oddziały polskie miały informacje o ruchach sowieckich armii, co pomogło w pokonaniu wojsk dowodzonych przez marszałka Michaiła Tuchaczewskiego. Inżynier Jackowski miał więc zasługi zarówno na polu wojskowym, w dziedzinie obronności kraju, jak i cywilnym – poprzez upowszechnianie i rozwój radiotechniki, wreszcie na płaszczyźnie kulturalno-historycznej. Po zakończeniu wojny 1920 r. dostrzegł bowiem potrzebę utrwalania tradycji techniki. Dlatego zainicjował powstanie Muzeum Techniki i Przemysłu. Powstało ono w 1929 roku. Miało swoją siedzibę częściowo na Krakowskim Przedmieściu w gmachu Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, a częściowo na Tamce 1. Ponadto potrafił zgromadzić wokół placówki krąg wybitnych ludzi, w tym ówczesnego prezydenta Rzeczypospolitej, prof. Ignacego Mościckiego. We wrześniu 1939 r. miał być położony kamień węgielny pod budowę gmachu muzeum, które planowano umieścić na terenie, w pobliżu którego dziś znajduje się jeszcze Stadion X-lecia. Niestety, wybuch II wojny światowej pokrzyżował te plany. Nie zrealizował ich już inżynier Jackowski, który zginął wraz z innymi polskimi oficerami w Katyniu. Również poważnie ucierpiało samo Muzeum. Budynek przy Krakowskim Przedmieściu (obecna Biblioteka Rolnicza) został zbombardowany na początku wojny, a siedzibę na Tamce 1 zbombardowano w czasie Powstania Warszawskiego.

Straty w eksponatach były zapewne znaczne…

– Zniszczenia były tak ogromne, że dziś mamy 2-3 eksponaty, które ocalały tylko dlatego, że zostały wówczas wypożyczone z muzeum. Straciliśmy w ten sposób cenne eksponaty, m.in. prototyp dzisiejszego telewizora autorstwa inżyniera Szczepanika, pochodzący z pierwszych dziesięcioleci ubiegłego wieku, podczas gdy rozwój telewizji datuje się na początek lat 20. Na szczęście zostały ślady dokonań technicznych w postaci egzemplarzy pojazdów, które trafiły do masowej produkcji. Dzięki temu mamy motocykl marki Sokół, który ceniony jest wśród kolekcjonerów. Trzeba też wiedzieć, że zabezpieczanie eksponatów technicznych jest trudne, bo są to czasami takie obiekty, jak np. parowóz czy statek „Sołdek”.

Dlatego muzeum ma kilka oddziałów, a niektóre specjalizują się w gromadzeniu zabytków określonego rodzaju?

– Tak. Stąd np. jest Zabytkowy Zakład Przemysłowy przy ul. Żelaznej w Warszawie czy Muzeum Zagłębia Staropolskiego, które jest zlokalizowane w zakładzie przemysłowym zbudowanym w Sielpi w pierwszej połowie XIX w. z inicjatywy kierownictwa ówczesnego rządu Królestwa Polskiego. Powstała tam walcownia i pudlingarnia (zakład, w którym dokonuje się oczyszczania surówki żelaza z węgla i innych elementów) funkcjonowała do pierwszych lat XX wieku. W latach 30. minionego wieku grupa polskich inżynierów otoczyła ten obiekt opieką i utworzyła tam oddział Muzeum Techniki. Niestety, w okresie II wojny światowej Niemcy poważnie zdewastowali ten obiekt. Zniszczyli nawet prototypową turbinę Filipa de Girarda. Ten Francuz, niedoceniony przez Napoleona, został zaproszony do Polski przez księcia Franciszka K. Druckiego-Lubeckiego, ówczesnego ministra skarbu. Właśnie w Polsce, w Sielpi, Girard, od którego nazwiska wzięło nazwę miasto Żyrardów, zbudował prototyp turbiny. Podjęliśmy tam też próbę rekonstrukcji dawnego wyposażenia fabryki. Kilka lat trwała budowa pieca pudlingowego. W tym roku miałem okazję go obejrzeć, a w przyszłym roku – mam nadzieję – będzie oficjalne otwarcie. Nie jest mi znany inny przypadek w Europie działania takiego pieca, co pozwoli też na przeprowadzanie eksperymentów badających funkcjonowanie tej technologii.

Czy jeszcze jakieś niespodzianki przygotowuje muzeum?

– Również w przyszłym roku mamy szansę pokazać model pierwszego polskiego pojazdu pancernego wybitnego polskiego konstruktora samochodowego, inżyniera Tadeusza Tańskiego, który opracował go w 1920 roku. Jest on rekonstruowany przez Stowarzyszenie „Cytadela” w naszym oddziale przy ul. Żelaznej. Także w 2008 r. zorganizujemy pokaz samochodów sportowych pod tytułem „Szybciej, sprawniej”. Natomiast w tym roku w grudniu będzie jeszcze tradycyjny pokaz dorobku modelarzy polskich.

Doświadczenia historii, ale także Pana słowa, dobitnie wskazują na to, że postęp techniczny był i wciąż jest jednym z najważniejszych czynników budowania siły kraju, nie tylko w wymiarze obronnym, ale także gospodarczym. Przykład dokonań inż. Jackowskiego pokazuje, że technika pomogła obronić kraj przed nawałą sowiecką. Dziś trudno sobie wyobrazić nie tylko wojsko, ale też nowoczesną gospodarkę bez rozwoju technicznego. Można powiedzieć, że wyścig techniczny zastąpił wyścig zbrojeń?

– Rzeczywiście technika odgrywa coraz większą rolę, obecnie już niemal we wszystkich dziedzinach życia społecznego i w strukturach państwa. Znamienne jest, że mocarstwa, które w XVIII w. podzieliły Polskę na trzy zabory, nie były zainteresowane tym, aby pobudzać rozwój nauk technicznych. Najlepsza sytuacja panowała pod tym względem w zaborze austriackim. Z chwilą odzyskania przez Polskę niepodległości otworzyły się horyzonty i trzeba z całą stanowczością podkreślić, że ten biedny kraj, jakim była II Rzeczpospolita, nie tylko uporał się ze skutkami podziału kraju na trzy zabory, ale też prowadził mądrą politykę gospodarczą, wykorzystując właśnie myśl techniczną. Milowymi słupami była tu budowa portu w Gdyni oraz Centralnego Ośrodka Przemysłowego. Technika pociągnęła wówczas wiele dziedzin do przodu, m.in. rozwój lotnictwa. Polscy inżynierowie wykształceni na politechnikach w Warszawie i we Lwowie w krótkim czasie stworzyli nowoczesne rozwiązania techniczne. Warto tu przypomnieć choćby inż. Zygmunta Pułaskiego. Jego konstrukcje lotnicze, choćby skrzydło Pułaskiego czy konstrukcja podwozia, zostały przyjęte z uznaniem i podziwem przez opinię zagraniczną. Dokonania te pozwoliły później na produkcję serii samolotów oznaczonych p-PZL. Były to samoloty wojskowe, które również były eksportowane, podobnie jak samoloty sportowe marki RWD, czyli trójki znakomitych konstruktorów: Stanisława Rogalskiego, Stanisława Wigury i Jerzego Drzewieckiego (nazwa pochodzi od pierwszych liter ich nazwisk). Jeszcze inni konstruktorzy zbudowali legendarne bombowce Łoś. Problem w tym, że w 1939 r. było ich za mało, gdyż państwo nie miało tyle pieniędzy, by zbudować ich więcej w tak krótkim czasie. W każdym razie było poparcie władz dla nauki, co przyniosło wymierne korzyści.

Dla gospodarki również?

– Oczywiście. Najlepszym przykładem jest Centralny Okręg Przemysłowy, a w nim fabryka obrabiarek. Wykonywała ona nie tylko silniki lotnicze, ale także różne inne. Należy tu zwrócić uwagę, że starannie przygotowywano wówczas inwestycje, które też bardzo szybko udawało się realizować. Przykładem tego jest choćby miasto Stalowa Wola. W marcu 1937 r. wjechały pierwsze maszyny i zaczęto ścinać las pod budowę zakładów i miasta, a już jesienią następnego roku wytapiano tam stal. Świadczyło to o konsekwencji i dobrej organizacji pracy ówczesnych władz. Dobrze opisał to Melchior Wańkowicz w swojej książce „Sztafeta”. Świadczy ona również o mądrej polityce medialnej władz. Ówczesny wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski organizował nie tylko zaplecze finansowe inwestycji, ale także wyjazdy dziennikarzy, którzy następnie przekazywali społeczeństwu informacje o przedsięwzięciach państwa.

Po wojnie sytuacja się zmieniła, choć komuniści szafowali hasłem „nauka w służbie ludzkości”?

– Rzeczywiście to było sztandarowe hasło, ale ekonomia była – powiedzmy – umowna. Ponadto powojenne władze były uzależnione od ZSRS. Realizowano co prawda wielkie projekty, ale one nie dawały wymiernych efektów ekonomicznych. Rozpoczęto np. budowę giganta, jakim była huta Katowice, co przekraczało jednak ówczesne możliwości techniczne. Po prostu dobre pomysły i koncepcje miały utrudnioną drogę do realizacji. Niestety, w okresie tym zmarnowano wiele projektów polskich inżynierów. Opracowali oni m.in. kilka projektów samochodów. Historia większości z nich zakończyła się na etapie prototypów. Dysponujemy takimi prototypami. Mamy np. prototyp samochodu warszawa 210, który powstał ostatecznie w 1964 roku. Gdybyśmy go dziś wypuścili na ulicę, raczej nie zwracałby uwagi. Tak dalece jest podobny do dzisiejszych aut. Oczywiście nie miał wielu współczesnych rozwiązań, w tym panoramicznej szyby, ale na ówczesne czasy był to bardzo dobry projekt. Polscy inżynierowie zaproponowali też reaktywowanie umowy z włoską firmą Fiat. Komuniści podchodzili jednak do tego bardzo niechętnie. W końcu umowy nie podpisano, bo podobno skrytykował ją m.in. Stalin. Po kilkudziesięciu latach sprawa wróciła. Dopiero wówczas kupiono licencję (na dogodnych warunkach) na produkcję fiata 125 p, na ówczesne czasy nowoczesnego auta. W ten sposób chciano też zmodernizować zakłady motoryzacyjne, zwłaszcza na Żeraniu. W okresie PRL dobrym polskim projektem był motocykl Junak.

Były wówczas szanse na budowę silnego polskiego przemysłu motoryzacyjnego? To właśnie w tym okresie powstawały lub utrwalały swoje miejsca na międzynarodowym rynku największe dziś koncerny motoryzacyjne.

– Te możliwości były poważnie ograniczone dwoma czynnikami. Po pierwsze – czynnikiem politycznym, po drugie – ekonomicznym. Właśnie z tych powodów wielu dobrych projektów nie zrealizowano. Nie można było mianowicie uruchomić produkcji kilkuset tysięcy samochodów, które wchłonąłby polski rynek, a na eksport trudno było liczyć.

Dlatego część z nich wylądowała w koszu, a niektóre zrealizowano… za granicą?

– Dokładnie. Przykładem może być bardzo dobry projekt minikomputera, opracowany przez inż. Jacka Karpińskiego w latach 70. Jednak z różnych powodów nie wykorzystano go, co zrobiono natomiast za granicą. Inny przykład to model samochodu Beskid opracowany w latach 80. Choć powstało kilka jego prototypów, to jednak nie było środków na uruchomienie seryjnej produkcji, a swobodna gra na rynku międzynarodowym o pozyskanie kontrahentów była niemożliwa z powodów politycznych. Później, po 1989 r., gdy sytuacja polityczna zmieniła się, też nie zrealizowano wielu projektów, ale już z innych powodów.

Właśnie – dlaczego w III RP tak mało wykorzystuje się nowe projekty? Czy rzeczywiście wszystko można dziś kupić i czy tak jest rzeczywiście lepiej?

– Z ubolewaniem patrzę na politykę, którą stosowano do tej pory – masowej wyprzedaży polskich zakładów, często w sposób nieprzemyślany i za nieproporcjonalną cenę. Przecież budowało je latami całe społeczeństwo, a potem ktoś je po prostu przejął za bezcen.

Jaką politykę powinno w takim razie prowadzić państwo?

– Powinno wspierać polską myśl techniczną, m.in. inicjatywy wynalazcze. Każdego roku na wiosnę organizujemy w Muzeum Techniki wystawę polskich wynalazków nagrodzonych na międzynarodowych wystawach m.in. w Brukseli, Norymberdze i innych miastach. Jeśli są nagradzane, to znaczy przecież, że są wartościowe. Tymczasem często ci naukowcy nie mają nawet środków na to, by zabezpieczyć je prawnie poprzez opatentowanie. W ostatnim roku władze przeznaczyły na to nieco większe kwoty. Bez takiego wsparcia trudno sobie wyobrazić postęp technologiczny i wyjście z tego zaklętego kręgu, który powstał wskutek nabywania wyłącznie zagranicznych licencji. Oczywiście dobre licencje trzeba kupować, ale nie można budować na nich gospodarki.

Ale przecież dziś wielu ekonomistów i polityków mówi, że nie potrzeba inwestować w rozwój naukowy czy przemysłowy, bo wszystko można kupić.

– Pytanie tylko za co. Co będziemy sprzedawać, aby mieć pieniądze? Wyłącznie żywność? Polska żywność jest bardzo dobra, ale to nie wystarczy. Oczywiście nie możemy być we wszystkim dobrzy, ale możemy sobie wybrać dziedziny, które moglibyśmy rozwijać. Dlatego trzeba dbać o polską myśl technologiczną, bo ona może zapewnić dochody, także państwu. Zagraniczne firmy działają dla zysku i trudno im się dziwić. Jednak w interesie Polski leży, aby zapewnić dochody dla kraju, a te zapewniają przede wszystkim polskie firmy i polska myśl techniczna.

Technika to również Pana hobby?

– To moje główne zainteresowanie z tej racji, że mam wykształcenie techniczne. Natomiast w związku z tym, że ukończyłem także studia historyczne, zająłem się właśnie historią techniki. To określa moją pracę zawodową. Jestem ogromnie szczęśliwy, że mam pracę, która jednocześnie wiąże się z osobistymi zainteresowaniami.

Udało się Panu „zarazić” nimi także kogoś z rodziny?

– Z rodziny nikogo. Moja żona jest profesorem historii nauki. Natomiast dość często występowałem i występuję w środkach masowego przekazu i staram się w ten sposób zainteresować tą tematyką Polaków.

Urlopy spędza Pan również w jakimś związku z techniką?

– Mamy bardzo dobry sposób na ich spędzanie, mianowicie wędrówki po kraju. W Polsce jest bardzo wiele miejsc wartych zwiedzania, i to najlepiej na własnych nogach. Te wędrówki miały także dodatkowy cel, jako że moja żona wiele lat temu postanowiła zbierać pisanki. Udało jej się zebrać ponad 1500 sztuk, które zgromadziliśmy w utworzonym przez nas Muzeum Pisanki na Podlasiu. Wędrując po kraju – trzeba podkreślić, że piechotą – wstępowaliśmy do ludzi, którzy je robili. Dzięki temu poznaliśmy wiele ciekawych osób i kręte niekiedy drogi do wielu z nich…

Jak zachęciłby Pan naszych Czytelników, zwłaszcza tych młodych, do odwiedzenia Muzeum Techniki, a może także do podobnych wędrówek po Polsce, które odbywa Pan wspólnie z żoną?

– Trzeba znać tradycje i dorobek swojego kraju. Oglądając eksponaty w naszym muzeum można też poznać siłę umysłu ludzkiego, która jest imponująca, jeśli odbywa się przy zrozumieniu potęgi przyrody i siły, która nią rządzi…

Jednak obecnie, ale także w minionym stuleciu, często mogliśmy usłyszeć, że technika jest zmorą ludzkości i poprzez nią człowiek zagroził nawet swojemu istnieniu oraz istnieniu Ziemi. Co Pan na to?

– To nie są nowe zastrzeżenia. Zaczęły się pojawiać już w okresie odrodzenia. Problem polega na tym, by siły umysłu ludzkiego służyły właściwym celom dla właściwego, a nie pozornego dobra człowieka. Postęp techniczny ustokrotnił siły człowieka, a że czasem jest źle wykorzystywany… To wielka szkoda, ale przecież jest też wykorzystywany dobrze.

Jednak człowiek zawsze miał problemy z dobrym wykorzystaniem techniki.

– Człowiek ma ze sobą samym problemy.

Technika tu nic nie pomoże?

– Niestety nie. Tu już człowiek musi sam sobie radzić. Po to dostał rozum i różne umiejętności, by wykorzystywać je na użytek swój i społeczeństwa. Technika jest użyteczna, jeśli jest w sposób racjonalny używana.

Jest ona również oskarżana o to, że niszczy stosunki międzyludzkie i rozleniwia człowieka, nieustannie ułatwiając mu życie.

– To również jest sprawa naszej woli i poznania. Technika musi być mądrze wykorzystana i z umiarem. Trzeba jednak wierzyć, że człowiek to potrafi, przecież sam ją stworzył.

Nie zapanuje nad nami, tak jak ostrzegają twórcy wielu filmów sciencefiction?

– Takie ostrzeżenia pojawiają się już od dawna. Człowiek po prostu musi się przed tym bronić. Potrzebuje do tego rozsądku, ale też wiary.

Również tej pisanej niekiedy przez duże W?

– Również tej.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl