Byłam na polu po bitwie

Z żoną jednej z ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu pod
Katyniem (nazwisko do wiadomości redakcji) rozmawia Mariusz
Kamieniecki

Była Pani jedną z pierwszych osób, które tuż po katastrofie udały się
do Moskwy, by zidentyfikować ciała swoich bliskich. Jak wyglądała organizacja
wyjazdu i sam pobyt?

– W Moskwie byliśmy zakwaterowani w bardzo
dobrym hotelu. Nie było też żadnych problemów z wyżywieniem. Zorganizowano i
umożliwiono nam dostęp do kaplicy, która była zlokalizowana w obiektach
moskiewskiego Instytutu Medycyny Sądowej. Mieliśmy także wystawienie
Najświętszego Sakramentu tuż po przylocie do Moskwy w sali konferencyjnej
hotelu. Tam również następnego dnia została odprawiona Msza Święta. Wieczorem
znaliśmy już program następnego dnia. Przez cztery dni naszego pobytu w tych
wszystkich procedurach towarzyszyła nam minister Ewa Kopacz.

Od początku była Pani przekonana o potrzebie tak szybkiego wyjazdu do
Rosji?

– Początkowo jeszcze w Warszawie nie bardzo widziałam sens
zbyt wczesnego wyjazdu do Moskwy, zwłaszcza w momencie, kiedy wszystkie
procedury badawcze związane z katastrofą nie zostały zakończone na miejscu
tragedii. Ponadto wiedząc mniej więcej, jak wyglądała katastrofa i widząc w
mediach jej skutki, zdawałam sobie sprawę z tego, że sama procedura badań ciał
może być dość skomplikowana i może potrwać dłużej.

Jak zachowywały się służby wobec rodzin ofiar?
– Mimo
czterech dni pobytu w Moskwie nie udało nam się zidentyfikować ciała naszego
zmarłego. Wszyscy odnosili się do nas z dużym szacunkiem. To bardziej my, a nie
oni zadawaliśmy pytania, na które starali się nam w miarę możliwości
odpowiedzieć. Pamiętam, że kiedy już kolejny dzień nie mogliśmy znaleźć
szczątków naszego zmarłego i zastanawialiśmy się nad tym, czy zostać jeszcze
jeden dzień, czy może wracać do Polski, wówczas zapytaliśmy jednego ze
śledczych, czy są to już wszystkie szczątki wydobyte z miejsca katastrofy. Ten
bez wahania odpowiedział, że w zasadzie zebrali już wszystko, co najważniejsze.
Dodał, że owszem, później będą jeszcze przekopywać teren i być może coś jeszcze
się znajdzie. Takie to były rozmowy. Serdeczność była, ale nie wylewna, jak
chociażby ta w stylu Gierka i Breżniewa.

Kto opiekował się rodzinami, które przybyły do Moskwy?

Każda rodzina miała przydzielony czteroosobowy zespół. Psycholog i tłumacz w
większości byli to pracownicy polskiej ambasady w Moskwie. Kiedy się dowiedzieli
o tragedii, przerywali urlopy i wracali do Moskwy, by służyć pomocą. W pomoc
jako tłumacze oprócz dyplomatów angażowali się także polscy przedsiębiorcy,
biznesmeni, którzy prowadzą swe interesy w Moskwie i dobrze znają język
rosyjski. Ponadto ze strony rosyjskiej każda rodzina miała przedstawiciela
Ministerstwa Spraw Nadzwyczajnych oraz śledczego. Do obsługi rodzin ofiar
katastrofy zostały przydzielone młode osoby. Początkowo nie sądziliśmy, że tak
młodzi ludzie poradzą sobie w obliczu tak wielkiej tragedii. Okazało się, że
było inaczej. Byli z nami praktycznie od rana do późnego wieczora.

Gdzie rodziny ofiar spędzały czas w przerwie pomiędzy
identyfikacjami?
– Dużo czasu spędzaliśmy na świetlicy,
rozmawialiśmy ze sobą, wymienialiśmy poglądy, nawzajem staraliśmy się pocieszać.
Mieliśmy także dostęp do bufetu, który został utworzony na nasze potrzeby.
Niektórzy nie mieli większych problemów z identyfikacją, jednak były rodziny,
które podobnie jak my przez kilka dni bezskutecznie szukały ciał swoich
bliskich, przeglądając w prosektorium dosłownie szczątki ofiar. Tak było
chociażby z ciałem szefa Sztabu Generalnego gen. Gągora, którego zidentyfikowano
dopiero po kilku dniach. Część samolotu oprócz zniszczeń uległa spaleniu.
Zwęglone były też ciała, których identyfikacja była wręcz niemożliwa. Stąd też
okazanie tych ludzkich szczątków było bardzo trudne zarówno dla służb
medycznych, jak i dla nas, członków rodzin.

Jak wyglądał proces identyfikacji zwłok?
– Jak mówiła nam
minister Kopacz, która była z nami w Moskwie i na miejscu nadzorowała cały ten
proces ze strony polskiej, zanim szczątki zostały okazane rodzinom, zgodnie z
tamtejszą procedurą musiały zostać poddane sekcji.
Jeżeli zaś chodzi o nas,
to wszystko zaczynało się od rozmów, a właściwie naszych opowieści, jak wyglądał
nasz zmarły czy też zmarła. Chodziło o szczegóły dotyczące np. wzrostu, wagi czy
innych szczegółów, które mogły być pomocne. Trwało to mniej więcej godzinę, może
półtorej. Informacje te były szczegółowo notowane. Następnie śledczy oddalali
się do miejsc, gdzie były złożone zwłoki, i weryfikowali te nasze informacje w
odniesieniu do konkretnych szczątków. Kiedy znaleźli identyczny bądź podobny
szczegół do przedstawionego przez rodziny opisu, wówczas okazywali nam, ale nie
ciała, a zdjęcia lub prezentacje komputerowe. Wiem jednak, że niektóre osoby
widziały ciała, ale ja nie. Mi natomiast pokazano jedynie pewne elementy na
zdjęciach, np. znalezionej stopy czy ręki odpowiadające cechom, które wcześniej
podałam.

Zwrócono Pani rzeczy należące do męża?
– Niestety,
żadnych rzeczy, które nam pokazano na miejscu w Moskwie, nie udało się
zidentyfikować jako należące do mojego męża. Mąż był dość ascetyczny i w
zasadzie nie miał na sobie wielu charakterystycznych przedmiotów. Nie nosił
obrączki czy paska do spodni, nie miał też znaków szczególnych, dlatego tak
trudno było zidentyfikować jego ciało i stąd w efekcie potrzebne były badania
DNA.

Inne rodziny odzyskały rzeczy należące do swoich
bliskich?
– Owszem, szereg osób rozpoznało obrączki, zachowało się
także bodajże dziewięć koloratek kapłańskich należących do duchownych, którzy
byli na pokładzie samolotu. Osobiście widziałam na zdjęciach także pierścienie
biskupie. Przecież obok ks. bp. Tadeusza Płoskiego lecieli także biskupi innych
wyznań. Były też zegarki, kolczyki. Te wszystkie rzeczy widzieliśmy, ale one nas
nie dotyczyły. Otrzymałam natomiast informację, że razem z ostatnimi ciałami
ofiar smoleńskiej katastrofy, jakie przyleciały do Polski w miniony piątek, są
także rzeczy osobiste, które zostaną okazane rodzinom i zwrócone. Mam nadzieję,
że znajdę coś, co należało do mojego męża. Może aparat fotograficzny, który
podobno miał przy sobie.

Z pewnością niełatwo było przetrwać ten trudny czas…

Dla mnie osobiście, ale myślę, że też dla wielu innych krewnych, którzy wciąż
opłakują stratę najbliższych, wiele znaczyło to, że w tych pierwszych,
najtrudniejszych chwilach zostaliśmy odizolowani od mediów. Zwłaszcza tych,
które jedynie szukają sensacji i nie potrafią uszanować nawet żałoby. Słuchając
różnych dyskusji w studiach czy patrząc na symulacje katastrofy przedstawiane
przez stacje telewizyjne, widziałam na ekranie samolot, który w ostatniej fazie
lotu odwraca się kołami do góry i spadając na ziemię, koziołkuje. Natomiast
rozmawiając tam, w Moskwie, z osobami krewnymi, które widziały zmasakrowane
ciała ofiar, które – jak opowiadano – miały np. głowy wgniecione w klatki
piersiowe, mogłam sobie jeszcze bardziej wyobrazić rozmiar tej tragedii. Od tego
czasu nie chciałam więcej patrzeć na to, co serwują niektóre stacje.

Jednak wiele mediów zmieniło nagle front. Z atakujących prezydenta i
jego ekipę przemianowali się na obrońców, którzy zaczęli dostrzegać walory tej
prezydentury…
– Dla mnie osobiście i dla mojej rodziny prezydent
Kaczyński, jego małżonka zawsze byli wielkimi ludźmi. Szkoda tylko, że trzeba
było tak wielkiej tragedii, by niektórzy zaczęli ich pokazywać w świetle prawdy.
Powinniśmy jako społeczeństwo i jako Naród wyciągnąć z tej lekcji właściwe
wnioski, wszystko po to, by ofiara tak wielu mądrych i dobrych ludzi nie poszła
na marne.

Co Pani czuła w Moskwie, stając w obliczu tak wielkiej tragedii,
która dotknęła Panią osobiście?

– Smutek, poczucie straty i pytanie
o sens tego, co się stało. Wierzę jednak, że takie było przeznaczenie mojego
męża. Zginął wśród ludzi, których szanował, których kochał i którzy się nawzajem
lubili. Wiele osób, które zginęły obok mojego męża, znałam osobiście, byli mi
bardzo bliscy. To ogromna strata dla nas wszystkich, dla Polski. Nie należę do
osób, które łatwo ulegają emocjom, ale przyznam, że nigdy w życiu nie znalazłam
się w sytuacji tak trudnej jak tam, w Moskwie. Żołnierze, którzy powracają z
Afganistanu, mówią, że byli na wojnie. Ja po powrocie z Moskwy mogę śmiało
powiedzieć, że byłam na polu po bitwie.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl