Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz



Pobierz Pobierz

Nie praworządność, tylko kiełbasa

Jesień w pełni, a to znaczy, że wkrótce nadejdzie zima. Za komuny, a i potem też, nasz nieszczęśliwy kraj regularnie nawiedzały dwie klęski i cztery kataklizmy. Klęska nieurodzaju, klęska urodzaju oraz wiosna, lato, jesień i zima. Teraz jest inaczej; teraz dzięki polityce partii i rządu, Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej. Może jeszcze nie tak, jak za Gierka, bo za Gierka Polska była dziesiątą potęgą gospodarczą świata, a teraz jest dopiero dwudziestą piątą – ale nie od razu Kraków zbudowano i jak tak dalej pójdzie, tylko patrzeć, jak dogonimy i przegonimy. Toteż rząd słusznie chwali się osiągnięciami, bo wiadomo, że opozycja go nie pochwali. Ale tak było zawsze, również za pierwszej sanacji, o czym świadczy wierszyk przedstawiający rządową wizję wiosny, którą po drobnej korekcie możemy przekształcić w pogodną, rządową wizję jesieni. „Radosna twórczość kipi wszędzie, wbrew opozycji niecnym krzykom. Niedługo wydać trzeba będzie zimowe palta urzędnikom.”

Niestety na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych i nawet uzasadnione przechwałki rządu mogą doprowadzić do zgoła nieoczekiwanych następstw. Oto po deklaracji pana wicepremiera Morawieckiego, że państwo nasze jest w znakomitej kondycji finansowej, młodzi lekarze, którzy najwyraźniej w to uwierzyli, rozpoczęli protest, żeby w takim razie rząd przeznaczył również i dla nich jakiś okruszki ze stołu pańskiego. W tym celu zainicjowali nawet głodówkę i to – jak powiadają – wcale nie w przerwach między posiłkami, tylko naprawdę, chociaż oczywiście bez przesady, czyli rotacyjnie. Jak już któryś lekarz sobie pogłoduje, to robi miejsce następnemu, który zaczyna głodować, a ten pierwszy intensywnie się odżywia, by nabrać sił przed następna kolejką. W ten sposób można głodować nawet do końca świata, co wzbudziło w kolach rządowych niepokój i pewnie dlatego pani premier Beata Szydło postawiła lekarzom-rezydentom zaporowy warunek, że przystąpi do rozmów nie wcześniej, jak odstawią jej od głowy pistolet w postaci owej głodówki. Lekarze tymczasem od głodówki odstąpić nie chcą w przekonaniu, ze jak tylko odstąpią, to rząd się na nich wy;pnie o i okruszkach ze stołu pańskiego będą mogli sobie tylko pomarzyć. Sytuacja robi się patowa tym bardziej, że lekarzy-rezydentów poparło Porozumienie Zawodów Medycznych, a słychać, że protestem zaczynają interesować się instytucje Unii Europejskiej, którym nigdy nie dość okazji, by jak nie z tego powodu, to z innego, potarmosić trochę nasz nieszczęśliwy kraj. Oczywiście na lekarzy-rezydentów rzuciła się wyposzczona do granic wytrzymałości opozycja. Pani Ewa Kopacz nie tylko przychyliłaby im nieba, ale nawet – rozłożyła przed nimi swoją parasolkę, podobnie jak panienki z Nowoczesnej pana Ryszarda Petru. Stare kiejkuty z kolei w charakterze emisariusza wysłały do protestujących lekarzy pana Mateusza Kijowskiego, który jeszcze niedawno, to znaczy – zanim sprzeniewierzył fundusze Komitetu Obrony Demokracji, był wysunięty do pierwszego szeregu bojowników o demokrację w naszym nieszczęśliwym kraju. Kiedy jednak niemiecka BND przesunęła akcenty z demokracji na praworządność, pana Mateusza Kijowskiego trzeba było z pierwszego szeregu wycofać w głąb, bo jakże by to wyglądało, gdyby na oczach całej Europy sztandarem praworządności wywijał osobnik nie tylko podejrzany o niepłacenie alimentów, ale i o finansowe malwersacje na szkodę demokracji? Toteż pan Kijowski został przez stare kiejkuty wycofany, ale teraz, kiedy chodzi nie o jakieś dyrdymały ws rodzaju demokracji, czy praworządności, tylko o kiełbasę, znowu wraca do pierwszego szeregu bojowników, budząc w lekarzach nadzieję, że może wypłaci im jakieś alimenty.

Wiem, co mówię, bo dzięki niedawnemu zaproszeniu do rządowej telewizji miałem okazję porozmawiać z niektórymi lekarzami-rezydentami. Próbowałem ich przekonać, że protestują w niewłaściwej sprawie. Zamiast oczekiwać od rządu, że zwiększy im przydział okruszków ze stołu pańskiego, powinni domagać się prywatyzacji sektora ochrony zdrowia, dzięki której z przestrzeni między pacjentami-podatnikami, a personelem medycznym zostaliby wyeliminowani pośrednicy. Który nie tylko nikogo nie leczą, ale w dodatku swoje pośrednictwo narzucają siłą. W rezultacie jest tak, że pacjent-podatnik płaci za usługę medyczną, dajmy na to, 100 złotych, to pośrednicy od razu biorą z tego co najmniej połowę, a pozostała reszta idzie do podziału między lekarzy, pielęgniarki i tak dalej. Gdyby zatem tych przymusowych pośredników wyeliminować, to za tę sama usługę medyczną pacjent-podatnik płaciłby tylko 75 złotych, ale cała ta suma trafiłaby do podziału między personel medyczny. Podatnik płaciłby mniej, a lekarze mieliby więcej. Straciliby na tym tylko pośrednicy, ale oni przecież nikogo nie leczą, ani nawet nie udają. Odniosłem jednak nieprzyjemne wrażenie, że lekarze, z którymi rozmawiałem, w ogóle nie rozumieli, o co mi chodzi. Wrażenie nieprzyjemne, bo lekarze, to przecież w dosłownym znaczeniu elita naszego społeczeństwa. Jeśli więc nawet elita nie rozumie własnego interesu i gotowa jest umrzeć z głodu w interesie pasożytniczych pośredników, którzy obleźli nasz nieszczęśliwy kraj na podobieństwo insektów, to dobrze to nie wygląda, nawet jeśli pory roku następują z zadziwiającą regularnością, co, mówiąc nawiasem, wcale nie zależy od rządu.

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj