Myśląc Ojczyzna


Pobierz Pobierz
 

Mroczna strona braterstwa

Szanowni Państwo!

Któż z nas nie zna porzekadła, że „kochajmy się, jak bracia, a liczmy się, jak… no, mniejsza z tym, powiedzmy, że jak starsi i mądrzejsi?  Wszyscy znamy, a jak ktoś nie zna, to niech się tej sentencji nauczy na pamięć, żeby potrafił wyrecytować ją nawet obudzony  w środku nocy. Nauczenie się tego porzekadła wydaje się konieczne zwłaszcza teraz, gdy Komisja Europejska ogłosiła, że w tak zwanych wieloletnich ramach finansowych, czyli budżecie Unii Europejskiej na lata 2021-2027, Polska miałaby otrzymać 23 procent mniej środków, niż dotychczas. Dotychczas bowiem, to znaczy – od 1 maja 2004 roku, to znaczy – od Anschlussu Polski do Unii Europejskiej, nasz nieszczęśliwy kraj otrzymał 146,8 miliardów euro, podczas gdy przez ten czas Polska wpłaciła do Brukseli tytułem składki 47,4 miliardy euro. Wynika z tego, że dostała prawie 100 miliardów euro więcej, niż wpłaciła. 100 miliardów euro, to oczywiście dużo, ale jeśli podzielimy to przez 14 – bo tyle lat minęło od Anschlussu – to okazuje się, że na czysto dostawaliśmy z Brukseli około 7 miliardów euro rocznie. Według aktualnego kursu wynosi to około 28-30 miliardów złotych rocznie. To też dużo, ale oczywiście już znacznie mniej, zwłaszcza, gdy porównamy tę kwotę z kosztami obsługi długu publicznego, które w roku ubiegłym wyniosły około 32 miliardów złotych. Okazuje się, że to, co Polska dostaje z Brukseli, musi natychmiast oddać lichwiarskiej międzynarodówce, która polskiemu rządowi pożycza na sfinansowanie rozmaitych pomysłów, jakby tu obywatelom przychylić nieba. Ładny interes – zwłaszcza, że teraz Komisja Europejska proponuje obciąć Polsce te wypłaty o 23 procent, co by oznaczało, że rocznie dostaniemy równowartość nie 28 miliardów złotych, tylko 21 miliardów, podczas gdy koszty obsługi długu publicznego pozostaną takie same, a może nawet wzrosną.

Wprawdzie rząd się odgraża, że „nigdy” się nie zgodzi na taką redukcję subwencji i że taka decyzja wymagałaby jednomyślności Rady Europejskiej, ale warto przypomnieć uwagę Winstona Churchilla, który premierowi Stanisławowi Mikołajczykowi powiedział, że „nigdy”, to jest takie słowo, którego nikomu nie można zabronić wymawiać. Chodziło o to, że premier Mikołajczyk powiedział brytyjskiemu premierowi, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na oddanie Stalinowi Wilna i Lwowa. Zgodnie z art. 312 punkt 2 traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, w sprawie wieloletnich ram finansowych Rada rzeczywiście stanowi „jednomyślnie”, ale może też jednomyślnie przyjąć, że będzie o tym decydowała większością kwalifikowaną. Zatem różne rzeczy mogą się jeszcze zdarzyć tym bardziej, że Komisja Europejska rozważa, czy nie uzależnić rozmiarów subwencji od tego, czy kraj członkowski kocha praworządność, czy nie kocha. Polska oczywiście kocha praworządność, jak mało kto, ale jednocześnie złe języki nieustannie oskarżają nasz nieszczęśliwy kraj, że nie tylko praworządności nie kocha, ale w dodatku nieustannie ją gwałci, a przynajmniej – molestuje – co też uważane jest za karygodne. W tej sytuacji trudno przewidzieć, na jakie trudności rząd jeszcze natrafi.

Wprawdzie wiadomo, że w Unii Europejskiej „wszyscy ludzie będą braćmi” – jak nas o tym zapewnia uchodząca za hymn eurokołchozu „Oda do radości” – ale jeśli nawet, to – po pierwsze – dopiero „będą”, co oznacza, że na razie jeszcze nie są, po drugie – że inne porzekadło głosi, że „brat brata harata”, już mniejsza o to – gdzie, no i wreszcie – po trzecie – że nawet wśród braci są bracia starsi i młodsi i stosunki między nimi układają się rozmaicie – o czym możemy się przekonać choćby z historii biblijnego Józefa, którego starsi bracia sprzedali do Egiptu. Ponieważ takie historie lubią się powtarzać, to nie jest wykluczone, że bracia starsi mogą spróbować sprzedać, a przynajmniej wykorzystać  również nasz nieszczęśliwy kraj, pamiętając o sentencji, że wprawdzie  kochamy się jak bracia, ale liczymy się, jak… no, mniejsza z tym. No i ten moment właśnie chyba nadchodzi, w dodatku równocześnie z amerykańską ustawą nr 447 JUST, która wprawdzie – jak nas zapewniają nasi dygnitarze – nie ma znaczenia prawnego, ale gdyby się okazało, że jednak ma, to popadlibyśmy w niezłe tarapaty.

Stanisław Michalkiewicz

drukuj