Ideologia w szkole?
Najbardziej politycznie niestabilnym i zideologizowanym resortem III Rzeczypospolitej wydaje się ministerstwo edukacji, chociaż sprawy kształcenia i wychowania powinny być jak najbardziej odległe od zmieniających się koniunktur politycznych. Jeśli jest inaczej, to pewnie wpływowym politykom nie chodzi o to, aby nowe pokolenie kontaktowało się w szkole tylko z prawdą, dobrem i pięknem, lecz by było poddane ideologicznej obróbce. W PRL wzbudzano w uczniach poczucie szlachetnego wzburzenia wobec wyzysku ekonomicznego proletariuszy i potrzebę światowej rewolucji, na użytek której zapowiedziano w „Manifeście komunistycznym” „wyrwanie dzieci z rąk rodziców”. W epoce światowej biotyranii mamy dzisiaj forsowanie w szkołach nade wszystko przygotowania intelektualnego i technicznego do życia w krainie długiego i zdrowego życia. Na tym fundamencie dorzuca się szkole jeszcze propedeutykę do konsumpcyjnego korzystania ze zdrowego życia, czemu służą tzw. przedmioty humanistyczne. Ale współczesna humanistyka – jak zauważył słynny Allan Bloom – jest tylko niczym „dawny pchli targ w Paryżu, gdzie pośród stosów tandety ludzie (…) odnajdowali wyrzucone przez innych skarby”. Taka humanistyka może wprawdzie budzić dreszczyk emocji, ale nie jest jeszcze poszukiwaniem prawdy o człowieku.
Pewnie to z chęci uchronienia edukacji i wychowania od uwikłania w polityczne układy w klasycznych Atenach – niezwykle politycznie dojrzałej społeczności – sprawę edukacji pozostawiono najpierw samym ojcom. Któż bardziej od ojca może pragnąć w państwie dobra własnego dziecka? W subtelny sposób karano jednak ojców za zaniedbanie obowiązku edukacyjnego. Jeśli z niego ktoś się nie wywiązał, to zwalniano syna od obowiązku ekonomicznego zabezpieczenia swojego starego ojca. Chroniono także surowymi karami (włącznie z karą śmierci) ośrodki edukacyjne przed możliwymi tutaj zasadzkami pederastów, jak nas informuje jedna z zachowanych mów sądowych Ajschinesa.
Oprócz zabezpieczeń wychowania i edukacji w rodzinie urządzano w Atenach wszystkim obywatelom nie żałosne pierwszomajowe pochody czy rozmaite „orkiestry”, ale wystawiano wielką tragedię, a nade wszystko do dzisiaj aktualne i żywe arcydzieła Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa. Nawet wulgarna komedia Arystofanesa osiągnęła w klasycznych Atenach imponujący intelektualny poziom, na który dzisiejsza telewizja nie ma siły się wspiąć. Kształcono się zatem w Atenach prywatnie. Za darmo, w gimnazjonach, na ulicach i towarzyskich spotkaniach, można było pobierać nauki od samego Sokratesa, największego mędrca tej cywilizacji.
Wszyscy też znali w Atenach, często na pamięć, dzieła Homera. Nie dziwi zatem Aleksander Wielki – wykształcony prywatnie przez Arystotelesa – który trzymał „Iliadę” pod poduszką podczas swojej wyprawy wojennej. Ciekawe, co czytają nasi generałowie w Bagdadzie czy Afganistanie. Nie po każdej lekturze stajemy się mądrzejsi i więcej wiemy!
Inny niż w Atenach system edukacyjny znajdujemy w Sparcie. Prowadzony on był przez państwo, na użytek nie prawdy i rozwoju moralnego i estetycznego, lecz jednostronnej wojskowej formacji, i to w dodatku przede wszystkim służącej niewolniczej eksploatacji swoich sąsiadów, helleńskiego ludu Messeńczyków. To z tego powodu po Sparcie już nie pozostała żadna wielka sztuka ani literatura, ale tylko dwuznaczny ideał „lakonicznych wypowiedzi” i „spartańskiego wychowania”.
W starożytnym Rzymie w okresie republiki również edukacja poddana została wspaniałym ateńskim wzorom. Na studia wyjeżdżano powszechnie do Aten, a język grecki w Rzymie słychać było równie często jak łaciński. Ale nawet Rzymianie wrodzy greckim wpływom zasymilowali ateński ideał wychowania i edukacji w rodzinie. Najbardziej wymownym przykładem może być Katon Starszy, czołowy „hellenożerca”, który jednak troszczył się o samodzielną edukację swojego syna. Opowiada nam o tym Plutarch z Cheronei w biografii Katona, który syna sam „uczył pisania i czytania, sam znajomości prawa, sam sztuki szermierczej. I nie tylko miotania pociskiem, machania bronią czy jazdy konnej, ale także pięściarstwa, znoszenia upałów czy zimna, pokonywania wirów i wezbranych fal rzecznych”. Napisał dla syna także historię Rzymu.
Także Cyceron-polityk stał się etykiem dopiero wtedy, kiedy napisał swoje podstawowe dzieło etyczne („O obowiązkach”) dla swojego syna. Nie tylko mu je dedykując, ale wprost wskazując mu w tym podręczniku z etyki główne jego obowiązki, na czele z troską o ojczyznę.
Dzisiaj państwo zazwyczaj chce na siłę uniemożliwić rodzicom wypełnienie ich niezbywalnego obowiązku przygotowania własnych dzieci do miłości. Za tymi ambicjami państwa w dziedzinie tzw. edukacji seksualnej stoją nie tylko wytyczne otrzymane od światowych ideologów, ale pewnie także rozpustny styl życia samych polityków z tego powodu niewyobrażających sobie sensownego życia bez rozwiązłości i prezerwatyw. Z „obfitości” własnego serca zatem raczą dzieci jakoby dobrodziejstwem „edukacji seksualnej”.
W obliczu tej sytuacji współczesnej szkoły rodzice nieraz próbują bronić swoje dzieci i wybierają kształcenie tylko w domu (home schooling). Ta forma edukacji jest wprawdzie bardzo popularna nade wszystko w USA (aż ok. 2 mln dzieci jest tak kształconych) i znakomicie się sprawdza (bezwzględnie dużo lepsze, a nawet znakomite, efekty edukacyjne w porównaniu także ze szkołami prywatnymi; integracja dzieci z rodzicami), to jednak w Polsce jeszcze nie może się przebić przez mur polityków-ideologów, chociaż Konstytucja gwarantuje w art. 70 „wolność wyboru dla swoich dzieci szkół innych niż publiczne”. Trzeba dzisiaj o to prawo powalczyć.
Marek Czachorowski