Pozytywizm prawny przeciw „Gościowi Niedzielnemu”

W głośnym wyroku przeciwko „Gościowi Niedzielnemu” i archidiecezji
katowickiej sędziowie skrytykowali redakcję tygodnika m.in. za jakoby błędną
interpretację orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie
„Tysiąc przeciwko Polsce”. Zdaniem polskich sędziów, ich europejscy koledzy w
swym orzeczeniu wcale nie mieli się zajmować aborcją, ale tylko
„nieszczelnością” polskiego prawa, wprawdzie zezwalającego na aborcję tzw.
terapeutyczną, ale już nieułatwiającego skorzystania z tej możliwości. Z tego
też powodu sędziowie trybunału w Strasburgu postulowali zmianę polskiego prawa w
tym zakresie.

Postulaty te podjął także obecny Rzecznik Praw Obywatelskich gotów, jak
widać, pomagać obywatelom w zaspokajaniu każdego ich życzenia, bez wnikania w
jego treść. Czyżby taką gotowość należało przejawiać także wobec zbrodniczych
życzeń niektórych obywateli, jeśli znalazłyby wyraz w przyjętej regulacji
prawnej? „Gość Niedzielny” miałby zatem manipulować swoimi jakoby mało
wykształconymi czytelnikami, jak to kilkakrotnie podkreślono w wyroku sądu
drugiej instancji?

Sąd interesowała wyłącznie legalność
Zaskakuje, że część
polskiego środowiska prawniczego (włącznie z sędziami wyrokującymi w sprawie
przeciwko „Gościowi Niedzielnemu”) interesuje się wyłącznie legalnością ludzkich
działań i w takim zawężeniu nie widzi niczego niewłaściwego. Czyżby
nieskutecznie ostrzeżono świat prawniczy przed tą zawężoną optyką podczas
procesu w Norymberdze? Przecież dokładnie tyle samo troski wykazywali
hitlerowscy zbrodniarze, przejmując się wyłącznie nakazami führera, którego wolę
uważano za obowiązujące prawo. Analiza wyroku wobec „Gościa Niedzielnego”
potwierdza raz jeszcze diagnozę współczesnego świata postawioną w zaskarżonym
tekście ks. Marka Gancarczyka. Żyjemy w świecie megazbrodni, do której wielu
decydentów się przyzwyczaiło i już jej nie zauważa. Uznanie prawa stanowionego
za jedyną i ostateczną normę postępowania otwiera drogę do każdej zbrodni, jeśli
tylko zyska ona poparcie jakiejś dominującej „woli ludu” czy nowego „führera”,
wyrażone w ustanowionym prawie. W polskim środowisku prawniczym króluje także
pogląd, który nazywamy „pozytywizmem prawnym”.
Tuż po zakończeniu II wojny
światowej Organizacja Narodów Zjednoczonych – w imieniu całej ludzkości –
proklamowała Powszechną Deklarację Praw Człowieka. Akt ten oznaczał
zakwestionowanie pozytywizmu prawnego. Deklaracja miała wskazywać na możliwość
zejścia z drogi, która doprowadziła nasze stulecie do „czynów barbarzyńskich,
wstrząsających sumieniem ludzkości”. XX-wieczne „czyny barbarzyńskie” – za które
odpowiedzialny jest także totalitaryzm nazistowski – różnią się jednak w istotny
sposób od znanych z historii faktów gwałcenia na szeroką skalę praw człowieka. O
owej różnicy stanowią nie tylko rozmiary dokonanych zbrodni, ale także to, że są
one metodyczną realizacją zapowiadających je ideologii wcześniej opracowanych i
ogólnie znanych. W owe „metamity” wpisano bezlitosne użycie przemocy, której
narzędziem miało być prawo stanowione. Nic dziwnego, że w Powszechnej Deklaracji
Praw Człowieka odpowiedzialnością za dwudziestowieczne ludobójstwo pośrednio
obarcza się zastosowanie tej koncepcji prawa stanowionego, która z istoty swej
odrzuca obowiązek uzgadniania owego prawa z niezależną od niego obiektywną
rzeczywistością normatywną, czyli powszechnymi i niezmiennymi prawami
człowieka.

Pozytywizm prawny – klęska XX wieku
Sformułowane w
deklaracji stwierdzenie istnienia szeregu niezmiennych i powszechnych praw
człowieka (wypływających z samego faktu bycia człowiekiem) będących fundamentem
i normą prawa stanowionego – oznacza zakwestionowanie i oskarżenie „pozytywizmu
prawnego”, nadal powszechnie ciążącego na prawniczym myśleniu. Koncepcję tę
wyraził rzymski prawnik Ulpian w słowach: „Quod principi placet – legis habet
vigorem” (Co podoba się władzy – posiada charakter prawa). Epoka nowożytna
poszła za tą koncepcją prawa, a nie za oczywistością, której wyraz dał też
Sofokles w „Antygonie”, i zgodnie z którą prawo stanowione powinno respektować
niezależny od woli człowieka powszechny i niezmienny porządek normatywny. Wedle
marksistów na przykład, prawo to tylko narzędzie ekonomicznej eksploatacji
innych, bo wszelkie „stosunki prawne (…) wyrastają z materialnych warunków
życia”, a w szczególności – z „warunków ekonomicznych”. W Manifeście
komunistycznym zarzucono burżuazyjnemu prawu bycie „tylko podniesioną do
godności ustawy wolą waszej klasy, wolą, której treść określają warunki
istnienia waszej klasy” i obiecano zniesienie prawa w społeczeństwie
komunistycznej przyszłości. Na prowadzącym ku temu etapie prawo stanowić miało
środek wcielania dyktatury proletariatu, czyli środek realizacji przemocy. Także
zdaniem Friedricha Nietzschego, najdawniejsze państwo to tylko „sfora blond
drapieżników, ras zdobywców i panów, która, zorganizowana na wojenny sposób i
wyposażona w zdolność organizowania, swe straszliwe łapy kładzie bez skrupułów
na być może niepomiernie liczebniejszej, ale jeszcze bezkształtnej, jeszcze
koczowniczej ludzkości”. Zygmunt Freud różnił się w swoim pojmowaniu prawa od
dwóch pozostałych „mistrzów podejrzeń” tylko tym, że jego zdaniem, jest ono
produktem działania pożądliwości seksualnej ukierunkowanej na przyjemność, a
ściśle rzecz ujmując – „ofiary złożonej z popędu”, ofiary koniecznej do
złożenia, aby zapewnić wszystkim względne bezpieczeństwo.
Pozytywizm prawny
odniósł też wielki sukces w myśleniu i działaniu prawników XIX w. i pierwszej
połowy XX stulecia. Najbardziej znanym orędownikiem tej koncepcji prawa był Hans
Kelsen – autor austriackiej konstytucji z 1920 roku, bardzo wpływowy także w
Niemczech okresu międzywojennego. Kelsen odrzucał prawo naturalne – a zatem i
konieczność odniesienia doń prawa stanowionego – twierdząc, że normą podstawową
organizacji państwa jest zasada głosząca, iż „należy słuchać władzy”.
Sprawiedliwość – zdaniem owego „prawnika naszego stulecia” – to tylko
„irracjonalny ideał”. Nic zatem dziwnego, że Kelsen negatywnie ocenił Powszechną
Deklarację Praw Człowieka przesłaną mu do oceny w 1947 roku.
Pozytywizm
prawny królował w Niemczech jeszcze przed I wojną światową. Również konstytucja
weimarska nie uznawała żadnego prawa wyższego niż ona sama. Pracował nad nią Max
Weber, także przyjmujący relatywność wszystkich wartości, co ostatecznie
oznacza, że wszystko jest równowartościowe czy też równie bezwartościowe. Nic
zatem dziwnego, że nazistowski rząd nie odwołał tej konstytucji. Nadawała się
ona znakomicie do organizacji życia w systemie totalitarnym, bo m.in. uprawniała
prezydenta do zniesienia podstawowych praw człowieka.
Idee pozytywizmu
prawnego wcielone zostały w teorię i praktykę dwóch systemów totalitarnych
naszego stulecia. W 1939 r. Hitler pouczał niemieckich prawników, że: „państwu
totalnemu nie wolno uznawać żadnej różnicy między prawem a etyką”, co w tym
kontekście znaczyło uznanie za dobre tego, co (za pośrednictwem führera)
nakazuje państwo. Ostatecznie zaś – w myśl idei „walki ras” – prawo miało być
podporządkowane interesom „rasy panów”.

Prawo musi być konfrontowane z rzeczywistością
Tymczasem
ludzkie działanie – w tym i stanowienie prawa – winno się liczyć wpierw z
niezależną od człowieka rzeczywistością, a nie z jego rozmaitymi chęciami. Z
tego powodu wyrok Trybunału Praw Człowieka skazujący Polskę za łamanie 8. punktu
Europejskiej Konwencji Praw Człowieka nie może zostać odczytany bez wglądu w
treść polskiego prawa, którego dotyczy. Z konieczności oznacza zajęcie
stanowiska nie tylko co do nieszczelności polskiego prawa, ale najpierw do tzw.
aborcji. W wyroku tym żąda się od Polski stworzenia takich procedur, które nie
tyle otworzą dostęp do jakichkolwiek usług medycznych, ile ułatwią zabicie
poczętego dziecka, jeśli takie będzie życzenie kobiety. Taka też była opinia
Francisca Javiera Borrego, jednego z sędziów Trybunału, który negatywnie odniósł
się do wyroku pozostałych kolegów.
Czas zatem, by wreszcie nadeszła epoka,
która będzie traktowała prawo stanowione jako dzieło ludzkie, a zatem wymagające
każdorazowo konfrontacji z realnym światem, w którym żyjemy. Takiego spojrzenia
wymagać należy nade wszystko od świata prawoznawców.

5 marca 2010 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach postanowił, że redaktor naczelny
„Gościa Niedzielnego” i wydawca tygodnika, czyli archidiecezja katowicka, mają
przeprosić Alicję Tysiąc i wypłacić jej odszkodowanie w wysokości 30 tys.
złotych.

Dr Marek Czachorowski

Autor jest filozofem, adiunktem w Katedrze Etyki
Instytutu Filozofii Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl