Nie ma dowodów na obecność w kokpicie

Z Jarosławem Buczyłą, bratem Ewy Błasik, wdowy po gen. Andrzeju Błasiku,
dowódcy Sił Powietrznych, który zginął w katastrofie rządowego samolotu Tu-154M
niedaleko Katynia, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Polska prokuratura nie dysponuje żadnym materiałem dowodowym potwierdzającym
obecność gen. Błasika w kokpicie w ostatniej fazie lotu.

– Nie ma żadnych dowodów, że Andrzej był w kokpicie. Na taśmie słychać tylko w
tle, w oddali dwa wyrazy podobne do intonacji głosu Andrzeja. Wiemy, że drzwi od
kabiny były otwarte i czułe mikrofony w tupolewie zbierały głosy nawet z
salonki. Dlatego Andrzej najpewniej naradzał się z dyrektorem Kazaną czy panem
prezydentem, co zrobią, jeżeli nie będzie możliwości wylądowania w Smoleńsku.
Piloci, jak wiemy, chcieli "odejść" na drugi krąg, tylko nie wiadomo, dlaczego
samolot nie nabrał wysokości, tylko spadał. Tak więc na pewno nie bali się
Andrzeja ani prezydenta, tylko wykonywali swoje zadania. Na pewno nie byli pod
presją generała, który niczego im nie sugerował, tylko z całą pewnością był dla
nich wsparciem. Andrzej w tym locie był dla nich gwarantem, że decyzja dowódcy
załogi nie spotka się z krytyką żadnego z pasażerów.

W czwartek podczas wideokonferencji Moskwa – Warszawa, zorganizowanej przez
RIA Nowosti, rosyjscy eksperci lotniczy nie odpowiedzieli na pytanie, dlaczego
MAK złamał postanowienia aneksu 13 konwencji chicagowskiej, publikując
ekspertyzy sądowo-lekarskie ciała gen. Andrzeja Błasika. Potwierdzili za to, iż
generał "wywierał wpływ" na pilotów.

– W mojej opinii, była to celowa prowokacja. Rosjanie w dalszym ciągu próbują
tuszować prawdę, obstają przy swoich absurdalnych tezach, mimo że fakty są inne.
Poprzez nagonkę na załogę Tu-154M i gen. Andrzeja Błasika perfidnie sterują
opinią publiczną. Tak nie powinno być. Wczoraj rosyjski dziennik "Izwiestija"
zaatakował moją siostrę Ewę Błasik za list, który ze swoim pełnomocnikiem mec.
Bartoszem Kownackim wysłała do gen. Tatiany Anodiny. Prosiła w nim o zdjęcie ze
stron MAK wspomnianych przez pana dokumentów z sekcji zwłok mojego szwagra.
Gazeta ta dopuściła się ewidentnych przekłamań, pisząc m.in. o tym, że gen.
Błasik mógł siedzieć za sterami drugiego pilota 10 kwietnia 2010 roku. Jak tak
można?

Dawno zdementowała to nieuzasadnione podejrzenie polska prokuratura, nie ma
mowy o tym również w raporcie MAK.

– Oczywiście. Wiem, że papier może przyjąć wszystko, gazety mogą podawać
największe bzdury, ale jest przecież jakaś granica! To, co napisał dziennik
"Izwiestija", obnaża jedynie bezduszność Rosjan. Niestety, jak pokazały ostatnie
miesiące, również w polskich mediach komercyjnych trwa nieustanna nagonka na
gen. Andrzeja Błasika. Przecież to niedopuszczalne. Niestety, media te za
wszelką cenę, bez żadnych skrupułów, od samego początku szkalują polskiego
generała. Oto, do jakiego zdziczenia obyczajów doszło w państwie polskim, aby
nie mając żadnych wiarygodnych dowodów, w taki sposób szargać honor prawdziwych
patriotów. Z pewnością przyczynił się do tego płk Edmund Klich. To przecież on w
TVN w programie "Teraz my" na pytanie dziennikarzy, czy w kabinie znajdował się
gen. Błasik odpowiedział, cytuję: "Proszę panów, tak, to był gen. Błasik".
Jednak w dalszej części programu powiedział: "Słuchając taśmy z tzw. czarnych
skrzynek, nie słyszałem głosu gen. Błasika, tylko jest jakieś zdanie, które
zostało rozpoznane". Więc pytam pana pułkownika: kto mu pozwolił na
rozpowszechnianie takich informacji w trakcie badania przyczyn katastrofy?

To była iskra, która wywołała pożar. Podsycił go raport MAK…
– To prawda. Niestety, ludzie tacy jak płk Edmund Klich czy płk Robert Latkowski
nie dostąpili podczas kariery zawodowej zaszczytu, żeby zostać generałem. A jak
widać, były to ich niespełnione marzenia i w ten sposób wyżywają się na dowódcy
Sił Powietrznych! Teraz spełniają się jako gwiazdy TVN. I na ludzkiej krzywdzie,
po trupach do celu, udzielają wywiadów i piszą książki, które nie
odzwierciedlają w najmniejszym stopniu prawdy. Najłatwiej zawsze winę zrzucić na
osoby nieżyjące, nie obronią się. Od tego czasu media polskie i zagraniczne
ośmieszają Wojsko Polskie, dowódcę Sił Powietrznych i cały Naród Polski.
Niestety, ludzie, którzy nie znali Andrzeja, słuchając fałszywych medialnych
doniesień, wierzą tym oszczerstwom. Raport MAK to stek perfidnych bzdur,
niepopartych żadnymi faktami. Nie ma żadnych dowodów, że Andrzej przebywał w
kokpicie. MAK bezczelnie kłamie i śmieje się nam prosto w twarz. Siedemdziesiąt
lat temu Rosjanie wymordowali polską elitę, a teraz bezpodstawnie ośmieszyli i
skompromitowali szanowanego na świecie generała, insynuując, że wywierał presję
i wszedł do kokpitu pod wpływem alkoholu. To są haniebne oszczerstwa!

Generał Błasik mógł wywierać jakieś naciski na pilotów?
– Absolutnie nie. Znałem go bardzo dobrze. Andrzej na pewno w tym locie nie
wypił żadnej kropli alkoholu i nie wywierał na pilotów presji. Miał pełne prawo
wejść do kokpitu i wesprzeć pilotów, nie zabrania tego instrukcja HEAD.
Kontrolerzy powinni nie pozwolić im lądować w tych warunkach atmosferycznych i
nie robić im nadziei na możliwość wylądowania. Jak mogli mówić, że są na kursie
i ścieżce? Najprawdopodobniej sami byli nietrzeźwi. Mam nadzieję, że komisja
ministra Jerzego Millera ukaże w jakimś stopniu prawdziwe przyczyny katastrofy,
chociaż Rosjanie już i tak prawdę zdążyli ukryć i zatuszować. Cały świat o tym
wie, że w tej dziedzinie są specjalistami!

Minęło już ponad 10 miesięcy od katastrofy smoleńskiej. Jak bardzo dotknęła
ona Pana rodzinę?

– Cała moja rodzina bardzo boleśnie odczuła stratę Andrzeja, z którym byliśmy
blisko związani. Niestety, nie mogę powiedzieć, że czas goi rany, ponieważ
dzięki "uprzejmości" dziennikarzy i pseudoekspertów z dziedziny lotnictwa życie
naszej rodziny zamieniło się w nieustający koszmar. Nie jest dane Ewie i jej
dzieciom w spokoju przejść jakże trudny okres żałoby po mężu i ojcu, ponieważ
ciągle atakowana jest nowymi doniesieniami medialnymi, które uderzają w jego
honor i bezpodstawnie zrzucają na niego winę za katastrofę. Już od pierwszych
dni po katastrofie Rosjanie założyli wygodny dla siebie scenariusz, że winni są
piloci i dowódca Sił Powietrznych. Nasz akredytowany, wyszkolony w Rosji bardzo
mocno wspierał ich w tych przekonaniach, dodając, że u nas piloci są źle
szkoleni! Gdyby był poważny i wiarygodny, nigdy by takich informacji stronie
rosyjskiej i mediom nie przekazywał w trakcie śledztwa.

Jak Pan ocenia sugestie, że generał mógł zmuszać pilotów do lądowania poniżej
minimów pogodowych (w raporcie MAK jest równocześnie zarzut, że nie był aktywny
w procesie decyzyjnym).

– Dla niego świętością na pokładzie był dowódca załogi. Przykładem jest lot do
Gruzji. Był pogrzeb mojej mamy, kiedy Andrzej, stojąc nad jej trumną, mówił
przez telefon do pilota: "Dowódca załogi jest na miejscu i to on o wszystkim
decyduje!". Andrzej w 2009 r. wprowadził instrukcję HEAD, która reguluje zasady
zachowania się personelu latającego. Instrukcja ta mówi, że dowódca załogi jest
"bogiem" i "carem" na pokładzie i odpowiada za wszystkich pasażerów na pokładzie
od momentu ich wejścia do samolotu do momentu wyjścia. Z całą pewnością Andrzej
stosował się do tej instrukcji na pokładzie Tu-154M. Jeszcze w Święta
Wielkanocne w 2010 r. przy stole podkreślał, że musi nauczyć polityków, aby
szanowali decyzje swoich pilotów! Zawsze denerwował się, gdy politycy nieznający
się na lotnictwie próbowali ingerować w zachowania pilotów. Zawsze też bronił i
stał po stronie swoich ukochanych pilotów. Wiedzą o tym wszyscy prawdziwi
lotnicy w Polsce. Obłudni politycy i tzw. samozwańczy eksperci, którzy na tej
tragedii chcą zaistnieć medialnie i przytaczają kłamliwe, oderwane od
rzeczywistości informacje, niepotwierdzone dowodami, muszą się liczyć z tym, że
my jako rodzina będziemy wytaczać im sprawy sądowe. Nie może być tak, że ludzie,
którzy nie znali gen. Błasika, na podstawie swoich mrocznych imaginacji będą
zabierać głos i obrażać nieżyjącego, wspaniałego człowieka.

Co Pan w nim szczególnie cenił?
– Wielkie serce, honor i patriotyzm. Był wspaniałym człowiekiem, kochającym nade
wszystko własną, jak i lotniczą rodzinę. Nie było tygodnia, żebyśmy nie
rozmawiali. Bardzo podobało mi się jego podejście do podwładnych, nigdy o nich
nie zapominał. Nawet przy świątecznym stole zawsze dzwonił do oficera dyżurnego
z życzeniami. Traktował ludzi na równi, bez względu na zajmowane stanowisko czy
różnicę wieku. Moi koledzy byli też jego kolegami, ale i on zabierał mnie na
spotkania ze swoimi. Pamiętam całkiem nie tak dawno słowa jednego z generałów,
który mówił do Andrzeja: "Wodzu, my za tobą w ogień pójdziemy!". Wiem, jak
bardzo zależało mu na dobrych relacjach z pokoleniem młodych lotników. Opowiadał
mi ostatnio, jak premier Donald Tusk pytał go, czy w Siłach Powietrznych jest
tak źle, że sam generał musi go wieźć Jakiem-40. Andrzej mówił mi, że brakuje mu
wyszkolonych pilotów i samolotów. Oboje z Ewą byli dla mnie przykładem idealnego
małżeństwa. Zawsze mogłem polegać na Andrzeju, nigdy się na nim nie zawiodłem.
Był niesamowicie cierpliwym, opanowanym i dokładnym człowiekiem. Nawet
przemówienia na jego pogrzebie świadczą o wartości tego wspaniałego człowieka.
Polacy mogą być z niego dumni. Reprezentował nas w kraju i za granicą bardzo
godnie. Przy tym wszystkim był niezwykle skromny, oddany lotnictwu i Polsce.

Jak długo znał Pan generała Błasika?
– Poznałem go, kiedy byłem małym chłopcem. Od razu zaimponował mi swoją
osobowością i bardzo go polubiłem. Od tamtej pory, mimo sporej różnicy wieku, do
ostatniej chwili byliśmy bardzo sobie bliscy. Po ślubie większość wakacji
spędzałem razem z nim i jego rodziną. Pamiętam jedne z pierwszych wakacji, kiedy
w Świdwinie Andrzej w stopniu podporucznika zapoznał mnie ze wszystkimi swoimi
kolegami, z którymi spędzaliśmy wolny czas. Często byłem wtedy w domu
przyjaciela Andrzeja – gen. Andrzeja Andrzejewskiego, który zginął w katastrofie
CASY. To były najpiękniejsze wakacje w moim życiu. A ostatnie spotkanie to
wspólnie spędzone Święta Wielkiej Nocy.

W jakich okolicznościach dowiedział się Pan o katastrofie tupolewa?
– 10 kwietnia byłem u swojego ojca, kiedy zadzwoniła do mnie zapłakana Asia,
córka generała. Od razu wiedziałem, że stało się coś najgorszego! Razem z bratem
Adamem pojechaliśmy do Warszawy wspierać rodzinę. Tego samego dnia rozmawiałem z
kierowcą Andrzeja, który rano wiózł go na lotnisko. Opowiadał o wspaniałej
atmosferze panującej na pokładzie samolotu, gdyż to on poproszony przez Andrzeja
o zaniesienie płaszcza do samolotu był jednym z ostatnich ludzi, którzy wysiedli
z Tu-154M przed jego startem z Okęcia. Wyklucza to informacje, o jakoby złej
atmosferze panującej przed wylotem.

Dziękuję za rozmowę.
 

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl