Cienki Bolek

Po wejściu w życie traktatu lizbońskiego i proklamowaniu Unii Europejskiej jako swego rodzaju europejskiego cesarstwa, którego jedną z prowincji stała się Polska, zaczęły mnożyć się inicjatywy zmierzające do „ratowania utraconej suwerenności”. Obawiam się jednak, że jeśli cokolwiek mogą one uratować, to najwyżej reputację niektórych polityków, a i to – tylko w oczach ludzi bardzo naiwnych. Podobnie nie sądzę, by Trybunał Konstytucyjny odważył się sprzeciwić traktatowi lizbońskiemu, zwłaszcza że jak się już wielokrotnie okazało, również sędziowie obdarzeni są poczuciem misji, a przynajmniej nie są pozbawieni instynktu samozachowawczego. Było to widoczne szczególnie przy badaniu ustawy lustracyjnej znowelizowanej z inicjatywy prezydenta Kaczyńskiego. Jak pamiętamy, orzeczenie w tej sprawie zostało opatrzone aż dziewięcioma odrębnymi zdaniami; część utrzymywała, że wyrok jest dla ustawy zbyt surowy, część – że zbyt łagodny, a o takim czy innym stanowisku sędziego decydowała data jego nominacji. To, że namiętności te ujawniły się z taką siłą i w sposób tak ostentacyjny akurat przy tej ustawie, więcej wyjaśnia, niż mówi. Zatem – point de rýveries, czyli – żadnych marzeń ściętej głowy.

W tej sytuacji spróbujmy się trochę rozweselić lekturą apologetycznego sprawozdania „Gazety Wyborczej” z przesłuchania red. Adama Michnika w sprawie z oskarżenia wytoczonego przez Jana Kobylańskiego kilkunastu dziennikarzom. Ponieważ m.in. red. Michnik oskarżył Jana Kobylańskiego o antysemityzm, mecenas Mirski poprosił go, by podał definicję antysemityzmu. Redaktor Michnik odpowiedział, że „każde pytanie zasługuje na odpowiedź na takim poziomie, na jakim zostało zadane” i odparł, że „w kraju, w którym w imię antysemityzmu dokonało się ludobójstwo Żydów, zadawanie w 2009 roku pytania, czym jest antysemityzm, uwłacza godności Narodu Polskiego”. Otóż red. Adam Michnik nie tylko się myli, ale mam wrażenie, że w dodatku rozpaczliwie ratuje się za pomocą demagogii. Gdyby tak robił jakiś cienki Bolek, co to jest „za, a nawet przeciw”, ponieważ ma to swoje „plusy dodatnie i ujemne”, to wprawdzie też nie byłoby to wybaczalne, ale przynajmniej zrozumiałe. Jednak w przypadku intelektualisty, na jakiego pozuje red. Michnik, doktora honoris causa i kawalera Legii Honorowej, taka nędzna demagogia jest kompromitująca.

Bo cóż takiego niestosownego czy może nie na poziomie było w prośbie mecenasa Mirskiego o zdefiniowanie antysemityzmu? Skoro red. Michnik oskarżenia o antysemityzm rzuca na prawo i lewo, to takie pytanie jest jak najbardziej uzasadnione. W przeciwnym razie można by nabrać podejrzeń, że red. Michnik nie wie, co mówi, czyli zwyczajnie bredzi. I jego odpowiedź takie podejrzenia niestety potwierdza. Bo niby dlaczego w 2009 r. w Polsce nie można definiować antysemityzmu? Dlaczegoż miałoby to uwłaczać godności Narodu Polskiego? Nie ma ku temu żadnego powodu. Definiować można, a nawet należy wszystko i ani żadne miejsce, ani żaden moment nie powinny stanowić w tym przeszkody. Odmienny pogląd trąci totalniactwem i nie jest wykluczone, że w głębi duszy red. Michnik jest totalniakiem, chociaż o tym nie wie, a jeśli nawet wie, to wstydzi się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Podobnie z „godnością Narodu Polskiego”. Czy udzielenie – dajmy na to – przez studenta na egzaminie odpowiedzi na pytanie, czym jest antysemityzm, uwłaczałoby godności Narodu Polskiego albo chociaż godności tego studenta? A jeśliby nie uwłaczało, to dlaczego red. Michnik w takich okolicznościach chowa się za Naród Polski i jeszcze jest z tego dumny? Czyżby rzeczywiście nie wiedział, co mówi i z tego właśnie czerpał perwersyjne zadowolenie ze swego rozumu?

Tymczasem definicja antysemityzmu jest zagadnieniem tym bardziej ciekawym, że na naszych oczach dokonuje się jej ewolucja. Tradycyjnie bowiem za antysemityzm uznawane było przekonanie, że „wszystkiemu winni są Żydzi”. Być może są ludzie, którzy tak rzeczywiście myślą, ale taki pogląd nie wytrzymuje krytyki już na wstępie. Oto bowiem na świecie wybuchają wulkany, zdarzają się trzęsienia ziemi, powodzie, obsunięcia gruntu, tsunami – a z tym, co o tych wszystkich zjawiskach wiemy, Żydzi nie mają z nimi nic wspólnego. Zatem nie są winni „wszystkiemu”. A skoro tak, to roztropność nakazywałaby badać istnienie związku przyczynowego między działaniem dajmy na to Żydów, czy kogokolwiek innego, a jego skutkami. Ale takie badanie żadnym antysemityzmem, ma się rozumieć, nie jest, a tylko zwykłą dociekliwością. Ponieważ jednak, jak wiadomo, oskarżenia o antysemityzm są dla delatorów bardzo wygodne i nawet korzystne, to z tego powodu w dzisiejszych czasach szaloną konkietę robi nowa definicja antysemityzmu, w myśl której antysemitą jest ten, kogo z jakichś powodów nie lubią Żydzi. Obawiam się, że oskarżenia rzucane przez red. Michnika oparte są właśnie na tej definicji i być może dlatego trochę wstydził się do tego publicznie przyznać przed sądem. A z drugiej strony ciekawe, że niezawisły sąd sam nie ośmielił się go o to zapytać.


Stanisław Michalkiewicz
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl