W Polsce brakuje banków municypalnych

Z dr. Szczęsnym Zygmuntem Górskim rozmawia Wojciech Wybranowski

W Polsce mamy ostatnio do czynienia z czymś, co prasa zdążyła już ochrzcić
mianem afery bankowej. Lewica mówi, że system bankowy w Polsce jest sprawny
i odpowiada światowym normom, z kolei prawica krytykuje wyprzedaż polskich
banków, co – jej zdaniem – nie służy dobrze stymulowaniu polskiej gospodarki…

– Rola banków w Polsce jest typowa dla banków na całym świecie. Jeśli chodzi
o zasady działania, nie ma różnic pomiędzy bankami w Polsce a bankami na przykład
na zachodzie Europy. Natomiast o tyle ta sprawa jest ważna dla Polski, że system
bankowy to czynnik kluczowy dla gospodarki i może zarówno gospodarkę wspomagać,
jak i bardzo przeszkadzać. Dzieje się tak, ponieważ system ten, oprócz nastawienia
na osiąganie bezpośrednich zysków, realizuje również pewną politykę w interesie
własnym, być może niezgodnym z interesem danego kraju. To przecież oczywiste,
że skoro prawie cały system bankowy jest w rękach zagranicznych czy międzynarodowych
grup finansowo-produkcyjnych, będzie mógł skutecznie realizować politykę swoich
właścicieli. Niestety, tak właśnie dzieje się w Polsce. Około 80 proc. polskich
banków zdominowanych jest przez kapitał zachodni. To sytuacja niespotykana,
gdyż w państwach Europy Zachodniej w rękach zagranicznych inwestorów znajduje
się od kilkunastu do dwudziestu kilku procent udziałów w systemie bankowym
danego kraju. Zresztą zachodzi tu pewna ciekawa analogia: udział zagranicznej
własności w polskim systemie bankowym jest zbliżony do wysokości udziału, jaki
w Polsce mają zachodni właściciele w krajowym rynku mediów. A przecież oczywiście
są to dwa najpotężniejsze – i pozademokratyczne – narzędzia manipulowania społeczeństwem:
ramię finansowe i medialny instrument kształtujący sposób myślenia, opinie
i emocje…

A co ze "schładzaniem polskiej gospodarki"? Czy banki, które znalazły się
w rękach zachodnich, nie stanowią pewnego rodzaju tamy dla polskiej przedsiębiorczości?
Zdecydowanie trudniej uzyskać kredyt inwestycyjny polskiej firmie niż zachodniej,
działającej w tej samej branży.

– Jest to wysoce prawdopodobne. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby banki nie miały
żadnej polityki gospodarczej i poprzestawały tylko na zysku, to byłoby bardzo
dziwne. Poza tym wiadomo, że banki na całym świecie są połączone w grupy finansowe,
w holdingi z różnymi przedsiębiorstwami, i zazwyczaj mają też jakieś nieformalne
powiązania z ugrupowaniami politycznymi. Holding może mieć interesy niekoniecznie
zbieżne z interesami Polski; na przykład udzieli korzystnego kredytu stoczni
w Hamburgu, a nie da go Stoczni Szczecińskiej. Jest to przecież całkiem zrozumiałe.
Można tylko dziwić się, że dotychczasowe władze polityczne w Polsce tak łatwo
wypuściły z ręki ten podstawowy instrument, którym można zarówno wspomagać
gospodarkę, jak i jej szkodzić; jakby to nie było niezwykle ważne. Uznano,
że wystarczy, aby bank sprawnie obsługiwał klientów, gospodarkę, i przyczyniał
się do umocnienia konkurencji… Zastanówmy się jednak, kim są najważniejsi
"klienci", co to znaczy "sprawnie obsługiwać gospodarkę" i o jakiego rodzaju
"konkurencję" naprawdę chodzi. To przecież nie ogranicza się do sprawnego prowadzenia
samych operacji bankowych, ale oznacza, że bank może wspomóc lub zaszkodzić,
w zależności np. od tego, czy nie udzieli albo udzieli kredyt, komu i na jakich
warunkach.

Czyli jednak polskie banki, w których udziały większościowe mają zachodni
inwestorzy, faktycznie nie stymulują gospodarki? To jaką rolę odgrywają?
– Sądząc po efektach, banki w znacznej mierze są procentowo-podatkowymi przepompowniami
pieniądza z kieszeni mniej zamożnych – około 80 proc. społeczeństwa – do kieszeni
najbogatszych krajowych – około 10 proc. – i zagranicznych "inwestorów" finansowych;
banki zagraniczne finansują także demontaż polskiej gospodarki. Jeżeli zaciągamy
pożyczkę na to, żeby "restrukturyzować", czyli praktycznie biorąc, często likwidować
polskie huty i kopalnie, polskie cukrownie – to znaczy, że dusimy się własnymi
rękami i jeszcze płacimy procenty tym, którzy pożyczyli nam sznur do uduszenia.
To jakaś paranoidalna sytuacja.

Sprawa UniCredito Italiano to klasyczny przypadek nieprawidłowości w polskim
systemie bankowym? Czy potrzebna jest komisja, która to wyjaśni? Czy też rację
ma lewica, która wskazuje na niską inflację, niezbyt wysokie, jej zdaniem,
oprocentowanie kredytów bankowych…
– Myślę, że jest to tylko wierzchołek góry lodowej i może lepiej będzie zwrócić
tutaj uwagę na podstawę tej góry. Nieprawdą bowiem jest, jakoby w Polsce były
niskie stopy procentowe, a banki udzielały kredytów korzystnych dla rozwoju
naszej gospodarki. Kredyty w bankach funkcjonujących w Polsce są wysoko oprocentowane
i często trudne do uzyskania, szczególnie przez małe i średnie przedsiębiorstwa,
zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że bank może kreować kredyt bankowy
niejako "z powietrza". To, że jest mała inflacja, to inna sprawa – niska inflacja
sprzyja planowaniu gospodarczemu, stałości naszych zarobków. Przede wszystkim
jednak leży w interesie inwestorów finansowych lokujących pieniądze nie tyle
w rozwój gospodarczy Polski, ile w krótkoterminowe papiery wartościowe, co
przynosi im z reguły większy dochód niż inwestowanie w realną gospodarkę i
bywa znacznie bezpieczniejsze. Kredyty oparte na tego rodzaju wkładach są bardzo
niebezpieczne dla rozwoju inwestycji realnych, wymagających pewności kredytowania
stabilnej w znacznie dłuższych okresach czasu.

W swoich pracach często porusza Pan kwestię kredytowania inwestycji państwowych
przez bank centralny, odwołując się zarazem do polskich doświadczeń w tej materii
z czasu dwudziestolecia międzywojennego…

– Kiedyś bank centralny mógł kredytować działania gospodarcze polskich przedsiębiorstw.
Oczywiście, jeśli udzielał pożyczek nie na, mówiąc dosadnie – "przejadanie",
ale na inwestycje ważne dla rozwoju kraju i gospodarki. Niestety, artykuł 220
Konstytucji zniósł taką możliwość i w tej chwili rząd może jedynie emitować
obligacje i uzyskiwać za nie kredyt przede wszystkim w bankach komercyjnych.
Za te kredyty banki komercyjne pobierają wysokie opłaty, natomiast gdyby takiej
pożyczki udzielił rządowi bank centralny, wówczas kredyt mógłby być nisko oprocentowany,
a właściwie bezprocentowy, ponieważ ewentualne odsetki byłyby własnością budżetu,
bo sam NBP jest przecież bankiem państwowym. Główne zastrzeżenie, jakie podnoszą
środowiska niechętne kredytowaniu państwa przez NBP, jest takie, że wówczas
rząd mógłby brać tyle kredytu, ile zechce, a od banków komercyjnych nie może,
dzięki czemu nie dochodzi do zbytniego zadłużenia państwa. Praktyka wykazuje
jednak, że rządy i tak brały dotąd w kraju i za granicą tyle pożyczek, ile
chciały, a my, nasze dzieci i wnuki będą miały do spłacenia lichwiarskie w
istocie procenty, zwiększające podatki i ceny…

A gwarancje rządowe? Czy jest to sposób na rozwój polskiej gospodarki? Pytam,
ponieważ ciągle głośno jest o aferze związanej z Fabryką Osocza w Mielcu. Rząd
Cimoszewicza poręczył kredyt grupie inwestorów związanych z SLD na budowę fabryki,
tymczasem zakładu do dziś nie ma, a koszty kredytu spłacają wszyscy podatnicy.
– Dotknął pan bardzo ważnego zagadnienia – co rząd może zrobić w obecnym układzie
konstytucyjnym dla stymulowania polskiej gospodarki. Wydaje mi się, że nie
należy wylewać dziecka z kąpielą; sprawa poręczeń rządowych może być zgrabnym
narzędziem w rękach uczciwego i roztropnego rządu. Jeżeli polski przedsiębiorca
nie może uzyskać kredytu w banku komercyjnym, w którym większość akcji należy
np. do zachodniego właściciela, a inwestycja, jaką ma wykonać ów przedsiębiorca,
jest ważna z punktu widzenia polskiego interesu społecznego, np. inwestycja
w komunikację drogową, to wtedy państwo, nie wydając doraźnie ani złotówki,
przez samo poręczenie umożliwia kredytowanie inwestycji. Poręczenia rządowe
to mocny instrument i stosunkowo bezpieczny, jeśli się go rozsądnie używa,
jeśli dobrze zredaguje się umowy i przez skuteczny nadzór nad wykonaniem inwestycji
zabezpiecza się interes państwowy. Trzeba podkreślić – gwarancji rządowej czy
rządowego poręczenia kredytu powinno udzielać się tylko wtedy, kiedy mamy pewność,
że inwestycja jest solidnie zaplanowana, zapewnia samofinansowanie kredytu,
kiedy ma się do czynienia z wiarygodnym inwestorem, a dobrze wykonane przedsięwzięcie
spowoduje wzrost realnego bogactwa narodowego, nie tylko przyrost środków finansowych
na koncie wykonawcy. Oczywiście, nie można całkiem wykluczyć ryzyka. Rzecz
więc w tym, aby ryzyko dobrze oszacować i twardo przypilnować wywiązywania
się z umowy.
Wróćmy jednak do pana pytania o kredytowanie rządowych inwestycji przez banki
centralne, jak to miało miejsce np. w Polsce i w Niemczech przed II wojną światową.
To były takie ciche kredytowania, by zapobiec gwałtownemu wzrostowi cen. Budowano
na przykład ośrodek przemysłowy i tylko parę osób w państwie wiedziało, że
owe prace są faktycznie kredytowane, mniej czy bardziej pośrednio, przez bank
centralny.

W Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie często bank wiąże się w pewien sposób
z przedsiębiorstwem, które kredytuje. Rozwój firmy to również zyski dla banku,
bo to właśnie on finansuje kolejne inwestycje. Tymczasem w Polsce przedsiębiorcom
niezwykle trudno jest uzyskać dobry kredyt, a często najmniejsza zwłoka w spłacie
oznacza podjęte na wniosek banku działania komornicze i upadłość firmy…
– Wszystko zależy od tego, na jakich zasadach bank działa. Jeżeli priorytetem
dla banku jest maksymalizacja zysku, to taki bank nie musi dbać o rozwój gospodarki.
Zarząd banku jest rozliczany przecież z zysku finansowego. Jeszcze raz podkreślam
– wszystko zależy od tego, jak bank ma ustawiony statut i w czyich jest rękach.
Jest dla mnie z kolei rzeczą naturalną, że silny bank, uczestniczący np. w
holdingu z wytwórniami Volkswagena, robi dokładnie to, co pan powiedział –
czerpie zyski z tego, że rozwija się przedsiębiorstwo, które wspiera finansowo.
Nie jest to zresztą odosobniony przypadek. Już w połowie lat 80. w niemieckiej
prasie określono wręcz takie firmy, jak Siemens, Daimler-Benz, Krupp, Volkswagen,
Bayer, Hoehst i BASF jako "wielkie banki z małą fasadą produkcyjną".

Czyli brakuje w Polsce takich banków, które wiązałyby się z danym przedsiębiorstwem
nie na okres, dajmy na to, kredytowania jednej inwestycji, ale na długie lata.
– Tak! Na przykład takie duże i zamożne miasto jak Poznań zadłużyło się na
ogromną kwotę potrzebną na realizację miejskich inwestycji. Wypuszczono obligacje,
które zostały wykupione przez jeden z banków komercyjnych. Miasto dostało na
tej podstawie kredyt bankowy. Poznań płaci zeń za swoje rachunki, a wykupując
obligacje, będzie musiał spłacić "pożyczoną" kwotę wraz z odsetkami. Ale w
istocie ten kredyt nie umniejszył depozytu niczyich oszczędności, został wykreowany
"ex nihilo", natomiast uruchomił potencjał realny miasta, jego realne rezerwy,
ludzkie, materiałowe, organizacyjne, podatkowe… Gdyby na przykład miasto
założyło własny bank municypalny, powiedzmy Bank Miasta Poznania, mogłoby brać
z niego kredyt kreowany na podstawie tych samych obligacji, tej samej władzy
ściągania podatków… Jeżeli one są dobre dla banku komercyjnego, to dlaczego
nie miałyby być dobre dla banku miejskiego? Jeżeli bank komercyjny zabezpiecza
się na majątku miasta, to przecież ten sam majątek mógłby zabezpieczać kredyt
z własnego banku miejskiego. Przedsiębiorcy lokalni pewnie zechcieliby dokapitalizować
taki bank w zamian za możliwość uzyskania korzystnych kredytów. Taki bank nie
musiałby być bankiem komercyjnym, lecz inwestycyjnym. Przed wojną w Polsce
funkcjonowały trzy rodzaje banków: depozytowe, które tylko przechowywały zasadniczo
papiery wartościowe; banki inwestycyjne, mające w statucie nie zysk finansowy,
ale rozwój wybranych przedsięwzięć gospodarczych, oraz banki komercyjne. Tymczasem
teraz wszystkie banki zrobiły się praktycznie komercyjne. Trzeba by więc założyć
nie bank komercyjny, tylko bank inwestycyjny, będący własnością miasta Poznania,
i taki bank powinien mieć statutowy zapis, że rada nadzorcza rozlicza zarząd
banku nie z zysków finansowych, tylko z realizacji zadań inwestycyjnych nałożonych
przez zarząd miasta czy radę miejską. Nawet gdyby taki bank pobierał procenty
z tytułu kredytów udzielonych na działalność inwestycyjną, to wracałyby one
oczywiście do właściciela, czyli do kasy miasta.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl