Myśląc Ojczyzna


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

Na czym polega „choroba czerwonych oczu”? Chińczycy określają w ten sposób ludzi, których największym pragnieniem jest, by każdemu było tak źle, jak im. Wiedzą, że nic z tego im nie przyjdzie, że od tego, że inni też będą nieszczęśliwi, im się wcale nie polepszy – ale cóż z tego, że wiedzą, skoro nie potrafią opanować tego pragnienia? Bardziej wyrafinowani i przebiegli próbują nadać temu pragnieniu szlachetny wizerunek, nazywając je „sprawiedliwością społeczną” – ale to oczywiście nieprawda, bo sprawiedliwość polega na oddawaniu każdemu tego, co mu się należy, a więc – wcale nie po równo.

Dopóki na „chorobę czerwonych oczu” zapadają jednostki, to nic strasznego się nie dzieje. Gorzej, gdy taka reakcję na nierówności społeczne i majątkowe zaczynają objawiać miliony, kiedy taka reakcja na społeczne nierówności staje się dominująca. Takie społeczeństwo objawia skłonność do wzajemnego zagryzienia się – z czego, ma się rozumieć, nic dobrego wyniknąć nie może.

Na szczęście nie jest to jedyna możliwa reakcja na społeczne nierówności. Reakcja zdrowa polega na tym, że biedniejszy, widząc bogatszego, zastanawia się, co tamten robi, ze jest bogaty i zaczyna go naśladować. Jeśli nawet nie uda mu się osiągnąć upragnionego poziomu, to zawsze trochę swoją sytuację poprawi. I jeśli w społeczeństwie dominuje ta zdrowa reakcja na społeczne nierówności, to takie społeczności pną się w górę i rosną w siłę,  w odróżnieniu od tych, dotkniętych „chorobą czerwonych oczu”, które pogrążają się w beznadziejności, nędzy i wzajemnej nienawiści.

Żeby jednak w społeczeństwie mogła upowszechnić się zdrowa reakcja na społeczne nierówności, nie może blokować jej bariera przywileju. Jeśli bogactwo jest rezultatem przywileju, to ten, który przywileju nie ma, próżno będzie próbował bogatego naśladować. Dlatego tak ważne jest, by w życiu publicznym, a zwłaszcza – w życiu gospodarczym, nie było przywilejów, ani żadnych barier. Żeby panowała gospodarcza wolność, w ramach której każdy może próbować zdobyć dostęp do rynku.

Akurat mamy w kraju narastające objawy niezadowolenia z istniejącej sytuacji. Całe grupy społeczne czuja się pokrzywdzone i oszukane, nie widząc dla siebie miejsca. Nie ma co się z tym spierać; te uczucia są autentyczne, a spostrzeżenia – trafne. Problem w tym, w jakim kierunku rozwinie się bieg wydarzeń: czy kraj nasz zostanie dotknięty epidemią „choroby czerwonych oczu”, czy też zdobędziemy się na ruch w kierunku poprawy sytuacji.

Obecny gospodarczy model państwa jest korzystny wyłącznie dla grupy uprzywilejowanej i dla biurokracji, która w jej imieniu kontroluje i eksploatuje całą resztę. Eksploatacja ta polega na stopniowym przechwytywaniu władzy nad coraz większą częścią bogactwa, jakie ludzie wytwarzają swoją pracą. Jeszcze w połowie lat 90-tych Centrum Adama Smitha obliczyło, ze jeśli zsumuje się wszystkie świadczenia, jakie rodzina pracowników najemnych oddaje pod przymusem państwu – a więc podatki, składki ubezpieczeniowe i inne przymusowe świadczenia – to okazuje się, że państwo odbiera tym ludziom ponad 80 procent ich dochodu! Wprawdzie potem część tego dochodu do tej rodziny wraca pod postacią tzw. konsumpcji zbiorowej, w postaci np. ochrony zdrowia, czy edukacji, ale – po pierwsze – znacznie mniej, a po drugie – ci ludzie na jakość oferowanych przez państwo usług nie mają żadnego wpływu. Najlepszym, a właściwie najgorszym przykładem jest ochrona zdrowia; system, w którym pacjent jest elementem niepotrzebnym i zakłócającym harmonię.

Dlatego zasadnicza reforma współczesnych państw – nie tylko naszego nieszczęśliwego kraju, ale innych też – powinna iść w kierunku odzyskania przez ludzi władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzają, a z której zostali podstępnie wyzuci pod pretekstem roztoczenia nad nimi państwowej opieki. Akurat nadchodzą Święta, kiedy nad tymi i nad innymi sprawami będzie czas się zastanowić. Niech zatem każdemu towarzyszy dobre natchnienie.

red. Stanisław  Michalkiewicz

drukuj