Felieton „Myśląc Ojczyzna”


Pobierz Pobierz

Nowożytna bezżenność

Pewnie nas zastanawia kryzys liczby powołań do bezżenności dla Królestwa Niebieskiego w te dni, szczególnie w chrześcijańskim świecie. Wielu wezwanych na tę drogę zdaje się nawet nie zdawać sobie sprawy ze swojego wezwania. Skoro brakuje w wielu rejonach świata takich powołań, a powinny one tam być, to znaczy, że zawodzi powołany człowiek, a nie powołujący Bóg. Jakie są przyczyny tego zapomnienia?

Bezżenność dla Królestwa Niebieskiego jest istotowo związana z powołaniem małżeńskim. Oddanie siebie Bogu poprzez ślub tzw. czystości dokonuje się konkretnie poprzez ofiarowanie Jemu swojej możliwej drogi małżeńskiej z drugim człowiekiem. Fundamentem rozumienia wartości tej „bezżenności” jest rozumienie wielkiej wartości małżeństwa. Jakże ofiarować Bogu coś bezwartościowego? Bez założenia dobra małżeństwa realizuje się jakąś inną „bezżenność” niż tę „dla Królestwa Niebieskiego”.

Czy może zatem u podstaw dzisiejszego kryzysu powołań do życia konsekrowanego leży zachwianie rozumienia godności małżeństwa? Trzeba najpierw pytać o tę przyczynę, zanim zapytamy o inne. Co zatem zrobiono w różnych rejonach świata z małżeństwem? Jeśli Polska nie przeżywa kryzysu powołania do bezżenności dla Królestwa Niebieskiego w takim rozmiarze, to może z tego powodu, że część naszych nowożytnych i współczesnych dziejów inaczej przeżyliśmy niż reszta Europy. Trapił nas wtedy problem zagrabionej i zaprzepaszczonej suwerenności politycznej. Co wtedy niepokoiło Europę?

Nowożytna Europa ukształtowana została nade wszystko przez nowy i ogromnie wpływowy program filozoficzny. Wskutek instytucji państwa zagościł on w umysłach obywateli nowożytności, chociaż zazwyczaj nie czytywali oni Kartezjusza, Locke”a i Kanta. Stworzyli ten program w większości przypadków bezżenni, ale raczej nie dla Królestwa Niebieskiego. Wskazuje na to przede wszystkim regularnie wyrażana przez nich pogarda dla małżeństwa, niekiedy tylko ukryta pod wzniosłymi hasłami, jak to było widoczne także np. u Lutra. Z jednej bowiem strony, poślubiając Katarzynę Bora usprawiedliwiał swój krok koniecznością odparcia ataku szatana, który „tak oczernił stan małżeński i okrył wstydem, pozostawiwszy w wielkim poważaniu cudzołożników, nierządnice i hultajów, że sprawiedliwym jest na złość jemu (..) wejść w stan małżeński”. Jakże jednak mówić o godności małżeństwa ojcu reformacji, skoro równocześnie przyjmował, że prowadzi ku niemu zniewalająca siła pożądania seksualnego?

Można by wezwać do tablicy poszczególnych twórców nowożytnej filozofii i przekonać się, że z reguły traktowali małżeństwo jako instytucję nierealizującą najwyższej formy relacji międzyludzkich. Według np. Kartezjusza, Franciszka Bacona, Montaigne”a, małżeństwo nigdy nie może osiągnąć poziomu przyjaźni, a zatem koniec końców człowiek w tych małżeńskich ramach nie może się w pełni rozwinąć. Tutaj trzeba być tylko egoistą, co lapidarnie wyraził Hobbes, twierdząc, że miłując sąsiada, pragniemy jego dobra, ale miłując sąsiadkę, musimy pragnąć tylko własnego dobra. Małżeństwo może być jedynie formą tyranii. Zazwyczaj w roli tyrana prezentowano męża, ale Rousseau twierdził, że ukryta tyrania znajduje się w rękach kobiet. Wedle np. Locke”a, odpowiedzialny jest za ten egoizm popęd seksualny, siła – według niego – dopuszczająca tylko konsumpcyjne odniesienie do drugiej płci. W epoce nowożytnej postuluje się też dogłębną przebudowę instytucji małżeństwa. W ramach bowiem monogamii, bez rozwodów, kontroli urodzeń i demokratycznego ustroju małżeństwa jest on – zdaniem tych autorów – ostatnim przeżytkiem niewolnictwa. Według Kanta, to kobieta aż do czasów oświecenia znajduje się w stanie „niepełnoletniości” za przyczyną mężczyzny. Wstawić miał on ją do „kojca dla niemowląt”, co pewnie należałoby w ten sposób rozumieć, że macierzyństwo kobiet jest środkiem ich zniewalania przez mężczyzn. Wedle J. S. Mille”a i klasyków marksizmu, całe zło świata ma przyczynę w stosunkach małżeńskich pozbawionych rozwodów i „kontroli urodzeń”. Rousseau wyrażał natomiast przekonanie, że panowanie kobiet znajdzie swój kres w momencie ich upodobnienia do mężczyzn. Nadejścia tych czasów zdawał się jednak nie życzyć ludzkości, bo jego zdaniem właśnie panowanie kobiet, monogamia i wierność małżeńska, związanie kobiet z domem to tylko najskuteczniejszy sposób bezkonfliktowej seksualnej konsumpcji. Trudno jednak ten pogląd uznać za dowartościowujący małżeństwo, jak nieraz mniemały wrażliwe kobiety epoki libertynizmu, wyrażające w listach swoją wdzięczność autorowi „Nowej Heloizy” za ratowanie „świętości małżeństwa”.

W tej grupie nowożytnych autorów lokuje się nawet Tomasz Morus, który nie zdystansował się wobec pomysłu swoich Utopian, aby organizować małżeństwa wedle tych samych zasad, które stosuje się przy nabywaniu rzeczy, czyli „niekupowania kota w worku”. Utopianie zatem rozpakowywali z ubrania kandydatów na współmałżonków, aby bez dostatecznej informacji nie nabyli oni siebie wzajemnie. Mieszkańcy Utopii również w pewnych sytuacjach (zwłaszcza cudzołóstwa) akceptowali rozwody, także wtedy, kiedy zawiodą handlowe przygotowania do małżeństwa i małżonkowie „nie mogą żyć ze sobą w zgodzie”. Czytając dzieło Morusa, trzeba jednak pamiętać, że napisał je jeszcze nie będąc świętym, a w każdym razie nie za swoja „Utopię” został ogłoszony świętym i uznanym przez Jana Pawła II za „patrona polityków”.

Jak widzimy, te pierwszoplanowe postaci nowożytności nie miały dobrej opinii na temat małżeństwa. Zazwyczaj też sami nie praktykowali życia małżeńskiego ani bezżeństwa dla Królestwa niebieskiego. Kartezjusz miał córkę, chociaż nie miał żony. Locke był bezżenny, chociaż określa się go jako „miłośnika kobiet”. Zamiast żony J. J. Rousseau miał „służącą do wszystkiego”, która rodziła mu co roku potomstwo, które cierpliwie odnosił do sierocińca. Z kolei Dawid Hume na łożu śmierci wyznał z dumą, że „szczególną przyjemność” znajdował „w towarzystwie skromnych niewiast” i „nie miałem też powodu być niezadowolonym z przyjęcia, z którym się u nich spotkałem”. Na czym to „przyjęcie” owych „skromnych niewiast” polegało, tego nam ów stary kawaler nie wyjaśnił, ale widać nie po drodze mu było małżeństwo. Nic zatem dziwnego, że tenże klasyk nowożytności pisał, że rzekome „cnoty mnisie” – jak się wyrażał – tylko „stępiają umysł, znieczulają serce, zaciemniają fantazję i psują obyczaj”. Czyż jednak można szanować bezżenność dla Królestwa niebieskiego, skoro nie szanuje się powołania małżeńskiego?

Marek Czachorowski

drukuj