Popychanie do szkoły

Dr Piotr Szczukiewicz

Projekty zmian prawnych, które mają wyrównywać szanse edukacyjne i obniżać wiek obowiązku szkolnego, wywołują liczne kontrowersje w środowiskach oświatowych i sprzeciw rodziców. Zwolennicy reformy akcentują korzyści, jakie miałyby ich zdaniem z niej płynąć, np. wyrównanie szans dzieci na początku nauki czy lepsze przygotowanie do edukacji na poziomie podstawowym. Przeciwnicy podkreślają przede wszystkim brak przygotowania szkół do przyjęcia młodszych dzieci, których zbyt wczesne obciążenie zadaniami typowymi dla szkoły może się niekorzystnie odbić na ich rozwoju psychospołecznym. Zatem czy dobrze się stanie, jeśli odpowiednie akty prawne wejdą w życie?

Rodzice coraz częściej otwarcie protestują przeciw wprowadzeniu w życie ustawy obniżającej wiek obowiązku szkolnego. Gdy w Dzień Edukacji Narodowej, 14 października br., patrzyłem na pikietę pod budynkiem kuratorium oświaty, w oczy rzucił mi się napis: „Dzieci są nasze, nie państwowe!”. Trudno odrzucić tę prostą prawdę. Nasze państwo, poprzez system oświaty, organizuje edukację i wychowanie dzieci, ale przecież nie może zastąpić roli rodziców w tych oddziaływaniach, nie może nie liczyć się z ich zdaniem. Tymczasem sposób wprowadzania ustawy oraz zachowanie niektórych urzędników w ostatnim okresie przypomina czasem zachowanie typu: „Wiemy lepiej, co jest dobre dla waszych dzieci”.


Myślenie życzeniowe


Cele stawiane sobie przez ministerstwo wydają się słuszne. Reforma ma ułatwić start edukacyjny dzieciom ze środowisk, w których jest mało przedszkoli lub trudny jest do nich dostęp. Reforma – w założeniach – nie tylko ma obniżyć wiek szkolny, ale również upowszechniać edukację przedszkolną i ułatwiać dzieciom odnoszenie sukcesów szkolnych. Ma podnieść jakość kształcenia oraz wykorzystać sprzyjającą sytuację demograficzną (małą liczebność najbliższych roczników sześciolatków). Ma zmniejszyć się – sygnalizowany często przez nauczycieli nauczania początkowego – rozdźwięk między umiejętnościami dzieci z tego samego rocznika w klasie pierwszej.

Przeciwnicy reformy wskazują jednak, że przesłanki, na których opierają się te założenia, mogą być bardzo nietrafne. Jak wskazuje Justyna Dąbrowska ze Społecznego Towarzystwa Oświatowego, szanse edukacyjne wyrównuje się w przedszkolu, a nie w szkole. Szkoła ma charakter bardziej masowy i uniformizujący. Podstawa programowa dla przedszkoli pozwala nauczycielowi pracować „na poziomie dziecka”, aby uzupełniać podczas zabawy i nauki dostrzegane braki rozwojowe i kulturowe. Tymczasem szkoła, także w klasach początkowych, podporządkowuje dziecko programowi nauczania i rozlicza je z jego opanowania. W szkole jest mniej miejsca na indywidualizację działań edukacyjnych niż w przedszkolu. Może więc dojść do tego, że wcześniejsze podjęcie nauki szkolnej zróżnicuje, a nie wyrówna szanse uczniów. Obniżenie wieku szkolnego może zatem nie mieć związku z „podnoszeniem jakości kształcenia”, a nawet mieć wpływ odwrotny.

Analizując założenia reformy, można dojść do wniosku, że projekt upowszechniania edukacji przedszkolnej i jednoczesne dążenie do obniżania wieku szkolnego zupełnie nie są skoordynowane. Rodzice skupieni w „Forum Rodziców” uważają, że iluzją może się stać ich wolny wybór, jeśli chodzi o formę kształcenia 5- i 6-latków w okresie wdrażania reformy. Gminy są już teraz zachęcane do przyjmowania 6-latków w 2009 r. do szkół, gdyż za to dostaną więcej pieniędzy. Wójtowi może być bardziej na rękę zamknąć mało opłacalne przedszkole, a otworzyć oddział zerowy (a nawet oddział przedszkolny!) w szkole. Dodajmy, że MEN ma w tej chwili raczej mały wpływ na sieć przedszkoli, będącą w gestii gminnych samorządów. Przy tym reforma, która odbiera 6-latkom możliwość uczęszczania do przedszkoli, w praktyce osłabia znaczenie kształcenia w przedszkolu.

Jak zauważa Społeczne Towarzystwo Oświatowe, realnym zagrożeniem jest zamykanie przez wójtów i burmistrzów pustoszejących przedszkoli w roku, w którym 6-latki powędrują do szkół, a 5-latki nie pójdą do przedszkoli. W ten sposób harmonogram działań, jaki nakreśliła minister edukacji, może przyczynić się, wbrew jej zamierzeniom, do dalszego ograniczenia edukacji przedszkolnej.

W tej sytuacji można odnieść wrażenie, że założenia reformy są w pewnej mierze tylko myśleniem życzeniowym, które nie uwzględnia realiów i nie liczy się z racjonalnymi obawami. Nie odmawiając reformatorom dobrej woli i szczerej chęci poprawy sytuacji polskich dzieci, trzeba dodać, że w małym stopniu biorą oni pod uwagę zagrożenia związane z tą reformą. Zbyt często w wypowiedziach osób odpowiedzialnych za zmiany w systemie edukacji pojawiają się za to argumenty, że obniżenie wieku szkolnego „zbliży nas do Europy” lub „odpowiada europejskim standardom”. Tymczasem kraje członkowskie Unii Europejskiej nie są zobowiązane do wprowadzenia jednolitego wieku rozpoczynania nauki. Z reguły dzieci w Europie idą do szkoły między 5. a 7. rokiem życia. Z jednej strony, mamy przykład Wielkiej Brytanii, gdzie dzieci muszą iść do szkoły w tym roku, w którym kończą 5 lat, a wcześniej muszą obowiązkowo uczestniczyć w zajęciach przedszkolnych. Z drugiej strony, można podać przykład Finlandii, gdzie dzieci idą do szkoły w wielu 7 lat. Warto przy tym zwrócić uwagę, że jeśli już mamy szukać inspiracji w innych krajach europejskich, to obecnie lepiej by było, gdybyśmy czerpali wzory z Finlandii niż z Wielkiej Brytanii, gdyż coraz więcej mówi się o kłopotach edukacyjnych na Wyspach Brytyjskich, natomiast Finlandia wciąż jest wśród liderów, jeśli chodzi o osiągnięcia oświatowe. Ostatni raport naukowców z Uniwersytetu Cambridge, sporządzony przez uniwersytecką Narodową Fundację ds. Badań Naukowych (National Foundation for Educational Research) na podstawie kilku szczegółowych raportów, będących owocem badań innych organizacji i wyższych uczelni, jest poważnym ostrzeżeniem dla tych, którzy chcieliby skorzystać z wzorców brytyjskich (za PAP). Zdaniem autorów raportu, dzieci z tych krajów, gdzie naukę rozpoczyna się później, często wyprzedzają pod wieloma względami swych brytyjskich rówieśników. Badacze twierdzą też, że brytyjski system edukacji jest dla małych dzieci zbyt stresujący, szczególnie przy tym krytykując rozbudowany system testów kontrolnych, którym dziecko poddawane jest od samego początku edukacji. Wobec tego typu danych ministerialne plany przyspieszania edukacji szkolnej w Polsce rodzą zrozumiałe zastrzeżenia.


Lekceważenie obaw


Obawy dotyczą nie tylko założeń reformy czy faktu, że szkoły nie są gotowe do przyjęcia młodszych dzieci. Wątpliwości budzi także możliwość funkcjonowania sześciolatków w roli ucznia masowej szkoły oraz poziom przygotowania nauczycieli szkół do pracy z dziećmi w tym wieku. Koniecznie trzeba podkreślić, że te obawy to nie irracjonalne lęki nieuświadomionych rodziców, ale poważne wątpliwości ludzi od dawna związanych z oświatą, praktyków wychowania i nauczania oraz badaczy rozwoju dziecka.

Badania porównujące osiągnięcia dzieci w zerówkach przedszkolnych i szkolnych wskazują na statystycznie istotne różnice na korzyść przedszkoli. Sześciolatki w przedszkolach były wyraźnie aktywniejsze, wykazywały wyższy poziom rozwoju umysłowego, uzyskiwały lepsze wyniki w zakresie przygotowania do rozpoczęcia nauki, były lepsze w kategoriach szczegółowych, składających się na ogólny poziom dojrzałości szkolnej: gotowość do czytania, pisania, liczenia oraz rozumowania, intensywniej rozwijały się ich zdolności poznawcze, osiągały wyższy poziom analizy i syntezy słuchowej oraz wzrokowej. Do tego badania ujawniły, że dzieci 6-letnie z przedszkoli potrafiły lepiej dbać o porządek, sprawniej poruszały się po placówce, częściej wykonywały zadania bez pomocy, sprawniej posługiwały się przyborami szkolnymi i lepiej o nie dbały, łatwiej nawiązywały kontakt, były bardziej opiekuńcze, lepiej potrafiły oceniać zachowanie rówieśników, nie były uległe i ciche, poprawnie wykonywały wszystkie polecenia, były bardziej wytrwałe, zainteresowane, lepiej koncentrowały uwagę, były bardziej pewne swojej decyzji, adekwatnie do sytuacji reagowały złością lub gniewem (na podstawie serwisu PAP „Nauka w Polsce”).

Także Polskie Towarzystwo Dysleksji oraz Polski Komitet Światowej Organizacji Wychowania Przedszkolnego podzielają pogląd, że przenoszenie wszystkich oddziałów dzieci 6-letnich do szkół przyczyni się do pogorszenia ich edukacji. Zdaniem specjalistów, oddziały przedszkolne w szkołach nie są przygotowane do pełnej realizacji zadań wychowania przedszkolnego. Podkreśla się, że pobyt w placówce szkolnej skupia się jedynie na zadaniach dydaktycznych. Z kolei dyrektorzy szkół zwracają uwagę, że szkoły borykają się z dwuzmianowością, brakiem miejsc w świetlicach czy niedostatkiem nauczycieli wychowania przedszkolnego.

W podobnym tonie wypowiada się Zespół Edukacji Elementarnej Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN: „Uważamy, iż dla zrównoważonej przyszłości państwa, społeczeństwa i indywidualnego człowieka, niezbędne jest (…) pozostawienie dzieci 6-letnich w budynkach przedszkolnych, dobrze przygotowanych dla realizacji procesu wspierania tych dzieci w ich rozwoju, zamiast lokowania ich w nieprzyjaznych warunkach szkolnych” (cyt. za serwisem PAP „Nauka w Polsce”).

Plany przenoszenia opieki i kształcenia dzieci 6-letnich do szkół niepokoją również prof. Annę Brzezińską, zasłużonego psychologa rozwojowego z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Profesor Brzezińska docenia rolę wczesnej edukacji, ale twierdzi, że to raczej przedszkola są przygotowane do uważnej opieki indywidualnej i wyłapywania niedostatków u dzieci.

Podobnie uważa prof. Maria Bogdanowicz z Uniwersytetu Gdańskiego, która od lat bada problemy dzieci przedszkolnych i szkolnych. Według niej, opanowanie umiejętności niezbędnych do rozpoczęcia nauki szkolnej bywa bardzo rozciągnięte w czasie, dlatego dojrzałości szkolnej nie da się osiągnąć w dowolnie wybranym momencie i urzędowo określonym terminie. Profesor Bogdanowicz postuluje upowszechnianie edukacji przedszkolnej i prowadzenia na szeroką skalę badań dojrzałości szkolnej.

Tego samego zdania jest prof. Grażyna Krasowicz-Kupis, psycholog z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, badająca problemy rozwoju dzieci i przyczyny trudności szkolnych, która dostrzega zagrożenia, jakie niesie ze sobą proponowana reforma i uważa, że osiąganie dojrzałości szkolnej o wiele łatwiej wspierać w warunkach przedszkolnych.

Jeśli te opinie zestawić z wynikami ogólnopolskich badań Centrum Metodycznego Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej nad dojrzałością szkolną 6-latków, które wskazują, że różnice między umiejętnościami rozwojowymi dzieci w tym wieku sięgają nawet 2-3 lat, to wydaje się, że przenoszenie edukacji przedszkolnej do szkół może tym dzieciom raczej utrudnić wyrównanie różnic rozwojowych, niż ułatwić. Osobiście dodam, że nie spotkałem w tym roku żadnego nauczyciela, pedagoga lub psychologa (a odbyłem kilkadziesiąt rozmów na temat rządowych propozycji obniżenia wieku szkolnego), który nie wyrażałby obaw na temat powodzenia reformy obliczonej na wymuszenie wcześniejszego rozpoczynania edukacji szkolnej. Nawet ci, którzy są gorącymi zwolennikami bardziej intensywnej edukacji dzieci 5- i 6-letnich, uważają, że szkoła musi spełnić wiele warunków, aby to było możliwe, i w najbliższym czasie nie będzie to realne. Między innymi dlatego, że edukacja przedszkolna organizowana jest w formach zabawowych, a edukacja szkolna ma charakter zadaniowy i przedmiotowy. Przeniesienie form edukacji typowych dla dzieci przedszkolnych do szkół wymaga czegoś więcej niż otworzenia nowych klas i zatrudnienia nowych nauczycieli.

Psychologowie i pedagodzy, z którymi współpracuję w poradni oraz na uczelni, a którzy mają bogate doświadczenie w określaniu dojrzałości szkolnej i pomocy dzieciom w rozwijaniu ich umiejętności podkreślają, że szkoła dopiero wtedy może przyjmować wszystkie dzieci 6-letnie, gdy stworzy dla nich małe klasy (12-14 osób), zadba o nauczycieli specjalistów (od wychowania przedszkolnego) i o zaspokojenie dzieciom potrzeb niezwiązanych bezpośrednio z dydaktyką, a także będzie wrażliwa na problemy rozwojowe częste w tym wieku. Dopóki to nie będzie możliwe, lepiej jeśli edukację i opiekę powierzy się w głównej mierze przedszkolom. Tam zarówno warunki lokalowe, jak też przygotowanie i liczebność personelu bardziej gwarantuje stworzenie warunków przyjaznych dla rozwoju dziecka 5- czy 6-letniego. Dlatego zdecydowanie przeważają głosy, że bezpieczniej będzie rozszerzać zasięg edukacji przedszkolnej, niż przenosić dzieci na siłę do szkoły.

Uwagi ekspertów i rodziców poważnie potraktował rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski, który ocenił, że szkoły nie są przygotowane na przyjęcie tak małych dzieci i prosił ministerstwo o odłożenie reformy w czasie. Na fakt wielu obaw związanych z reformą zwrócił też uwagę nowy rzecznik praw dziecka Marek Michalak, który pod wpływem protestów i skarg zdecydował się zaprosić do dyskusji różne strony sporu. Debata, która odbyła się 15 października br. w Biurze Rzecznika Praw Dziecka, potwierdza niestety, że strona ministerialna ma tendencję do bagatelizowania obaw, jakie rodzi reforma. Zwolennicy reformy zapewniają, że są dobrze przygotowani, iż harmonogram jest optymalny czy też, że środki będą wystarczające. Niestety, trudno to potwierdzić. Warunki powodzenia reformy, które formułują reformatorzy, nieodparcie nasuwają wcześniej wyrażoną myśl, że ich myślenie ma charakter życzeniowy: „To szkoła musi się zmienić”, „Musimy wychować nowe pokolenie rodziców”, „Powinny ruszyć kaskadowe szkolenia nauczycieli”, „MEN musi podjąć działania informacyjno-promocyjne” (cytaty za www.monitor.edu.pl). Zwłaszcza pomysł przekonywania rodziców poprzez odpowiednią akcję promocyjną uważam za chybiony. Ten rodzaj działań byłby celowy, gdyby lęki rodziców wiązały się z niedostatkiem informacji lub uprzedzeniami. Tymczasem obawy przed reformą mają wiele racjonalnych podstaw, są też poparte doświadczeniem specjalistów i wynikami badań. W tej sytuacji działania promocyjne są wyrzucaniem publicznych pieniędzy – lepiej od razu przeznaczyć je właśnie na zwiększenie dostępności przedszkoli dla dzieci, które opieką przedszkolną nie są objęte. Podejmowanie działań promocyjno-reklamowych w sytuacji, gdy wielu ekspertów i rodziców ma poważne zastrzeżenia do reformy, rodzi też podejrzenie, że reformatorzy zamierzają zlekceważyć ich opinie. Czyżby zapomnieli, że urzędy państwowe odpowiedzialne za działania edukacyjne mają wspierać rodziców w działaniach na rzecz dzieci, a nie z rodzicami walczyć? Wydaje się, że trzeba ciągle przypominać, iż „dzieci nie są państwowe”.


Uwaga, to może zaszkodzić!


W świetle powyższych uwag oraz wiedzy na temat warunków i stylu pracy typowej szkoły, założenia reformy wydają się na razie odległe do spełnienia, a ich pospieszna realizacja może dla dzieci być wręcz niebezpieczna. W pracy często spotykam się z rodzinami, które borykają się z problemami swoich dzieci, w tym także z niepowodzeniami szkolnymi. I wiem, jak wiele zależy od działań (i zaniedbań) na pierwszych etapach rozwoju, zwłaszcza w wieku szkolnym. Poważne problemy będące domeną psychologii klinicznej często mają swoje źródło w niezaspokojeniu ważnych potrzeb rozwojowych małych dzieci. Dążenie do podnoszenia szans edukacyjnych dzieci jest mi bardzo bliskie, ale nie mogę nie dostrzec dużego ryzyka, jakie niesie planowana reforma.

Ryzyko dostrzegam zarówno w sposobie wprowadzania reformy (pośpiech, lekceważenie obaw), jak też we wrażliwości dzieci na zmiany w krytycznych okresach rozwojowych. Warto pamiętać, że nawet zdrowe dziecko może mieć w szkole różnego rodzaju problemy adaptacyjne. Takie problemy istnieją u dzieci 7- i 8-letnich, więc tym bardziej prawdopodobne jest ich wystąpienie u dzieci młodszych. Trudności adaptacyjne mogą przejawiać się w reakcjach lękowych, zaburzeniach psychosomatycznych czy zaburzeniach zachowania. Dzieci mogą mieć problemy z wypełnianiem poleceń lub współpracą z rówieśnikami. Co ciekawe, trudności mogą doświadczać zarówno ci, którzy mają za sobą doświadczenia grupy przedszkolnej, jak i ci, którzy do przedszkola nie uczęszczali. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że o zaburzeniach adaptacyjnych decyduje wiele różnych czynników. Można tu wymienić, np. zachowania rówieśników, cechy systemu wychowawczego szkoły, styl udzielania wsparcia przez środowisko rodzinne, styl bycia nauczyciela nauczania początkowego, temperament i inne indywidualne cechy dziecka. Skoro zaburzenia adaptacyjne mogą dotknąć dzieci, które zostały uznane za dojrzałe do rozpoczęcia edukacji szkolnej, to tym bardziej może się tak stać z dziećmi młodszymi.

Za szczególnie niebezpieczną uważam możliwość zaszkodzenia proponowanej reformy dzieciom, które mają specyficzne potrzeby edukacyjne, ale nie kwalifikują się jednocześnie do szkół specjalnych. Chodzi tu o dzieci, które nie rozwijają się harmonijnie lub których rozwój psychomotoryczny jest nieco opóźniony, które zagrożone są dysleksją, zaniedbane środowiskowo, ze schorzeniami neurologicznymi, wadami zmysłów itp. Trzeba podkreślić, że jest to liczna grupa dzieci i wymaga ona specjalnych warunków kształceniowych. Ci wychowankowie nie są w stanie osiągnąć dojrzałości szkolnej tylko dlatego, że tego od nich oczekuje MEN. Dzieci te wymagają indywidualizacji i nasilenia oddziaływań wychowawczych i edukacyjnych, które są niemożliwe do przeprowadzenia w warunkach szkolnych. Przedszkola są o wiele lepiej przygotowane do wyjścia naprzeciw potrzebom takich dzieci. Dlatego Polskie Towarzystwo Dysleksji w liście do minister Katarzyny Hall przestrzega, że skutkiem reformy będą poradnie psychologiczno-pedagogiczne zapełnione dziećmi czekającymi na diagnozę i terapię, z rozpoznaniem „niedojrzałość szkolna”.

Dodać należy, że nauka w przedszkolu ma często formę aktywności swobodnej, mało stresującej i zbytnio nieobciążonej emocjonalnie. Przygotowany wychowawca umie wykorzystać inicjatywę dziecka i jego wyobraźnię do kształtowania nowych umiejętności, nawet w warunkach zabawy. Wówczas łatwiej też indywidualizować wymagania, uwzględniając rozbieżności w poziomach rozwoju pomiędzy poszczególnymi dziećmi. Aby zapewnić właśnie takie warunki w szkole, nie wystarczy otworzyć nową świetlicę, oddzielić oddziały małych dzieci od reszty szkoły, przygotować sanitariaty i stołówki. Jeśli nauka w klasach zerowych i w oddziałach przedszkolnych na terenie szkół będzie odbywała się w tym samym stylu co w klasach I-III, to będzie to dla dzieci 5- i 6-letnich bardzo obciążające. Tymczasem obecne zapewnienia reformatorów, że szkoły na pewno będą przygotowane do przyjęcia małych dzieci, koncentrują się głównie na kryteriach miejsca. Brak jest precyzyjnych informacji, jak w praktyce samorząd ma zadbać o kształcenie dopasowane do poziomu rozwoju i potrzeb psychicznych małego dziecka. Z odpowiedzi na pytania rodziców do MEN wynika, że o to mają zadbać sami rodzice poprzez odpowiedni nacisk na władze samorządowe. Można przypuszczać, że w praktyce skończy się to licznymi konfliktami i krzywdą dzieci.

Niebagatelnym zagrożeniem, które niesie ze sobą reforma, jest jej wpływ na relacje dzieci z rodzicami. Potocznie rodzice nazywają to „zabraniem dzieciom roku dzieciństwa”, ale chodzi tu o bardzo poważne zmiany w funkcjonowaniu dziecka i rodziców. Dziecko w warunkach szkolnych wchodzi w rolę ucznia i musi przyjąć na siebie nowe obowiązki. Rodzice powinni w tym pomóc, przy czym zakres tej pomocy – w związku z wymaganiami programowymi – staje się coraz większy. Z pewnością matki i ojcowie, którzy teraz mają dzieci w klasach I-III, dobrze wiedzą, co mam na myśli. Czasochłonne pomaganie w wypełnianiu zeszytów ćwiczeń, „domowniczków”, kart pracy itp. jest dziś normą polskich domów. Im bardziej rodzice nie chcą wyręczać dziecka, lecz pomóc, aby samo zrozumiało i wykonało prace domowe, tym więcej czasu muszą dziecku poświęcić. Odbywa się to m.in. kosztem zabawy i rozrywki. Chociaż jest to czas „bycia razem”, to jego jakość jest zdecydowanie inna niż wspólna jazda na rowerze, wspólny spacer lub gra. Czas wspólnej nauki ma więcej wymagań, oceniania, a czasem zniecierpliwienia i nerwów po obu stronach. Wymuszenie edukacji dzieci 6- i 5-letnich na terenie szkół – co będzie niewątpliwym skutkiem reformy – tak naprawdę mocno wkracza w styl życia rodziny. Zmusza nie tylko dzieci, ale i rodziców do wejścia wcześniej w nową rolę. A zatem rośnie ryzyko wystąpienia różnego rodzaju zaburzeń adaptacyjnych.

Do tej pory rodzice raczej mieli możliwość wyboru, czy chcą posyłać dziecko do zerówki szkolnej czy przedszkolnej. Nie mogli jednak zadecydować samodzielnie o wcześniejszym posłaniu dziecka do szkoły, gdyż to wymagało specjalistycznych badań nad dojrzałością szkolną dziecka, prowadzonych w poradniach psychologiczno-pedagogicznych. W wyniku reformy dojdzie do paradoksalnej sytuacji, że rodzic nie będzie miał wyboru – dziecko w wieku 6 lat musi uczyć się w szkole, a do tego nie będzie wtedy badana dojrzałość szkolna dziecka, bo zamiast specjalistów rozstrzygną to jednym pociągnięciem urzędnicy oświaty. Nie trzeba chyba przekonywać, że to musi rodzić problemy. A najwięcej ucierpią dzieci, które potrzebują indywidualizacji kształcenia i którym reforma te możliwości ogranicza, bo zabiera rodzicom możliwość wyboru. Pomoc dzieci te otrzymają dopiero wtedy, kiedy rodzic od nauczyciela usłyszy – „państwa dziecko sobie nie radzi, proszę udać się z nim do poradni”. Zdecydowanie bezpieczniej dla dziecka będzie, jeśli jego nieharmonijny rozwój ujawni się w przedszkolu, bo tam indywidualizacja wymagań i kształcenia jest o wiele łatwiejsza.


Reformatorski entuzjazm


Większość uczestników sporu, który powstał wokół obniżenia wieku szkolnego, zgadza się z tym, iż szkoły raczej nie są dobrze przygotowane do przyjęcia małych dzieci w swoje mury, z tym że zwolennicy reformy uważają, iż można to w krótkim czasie zmienić. Przeciwnicy sądzą, że 3 lata to zdecydowanie za mało. Wielu przeciwników dodaje, iż nacisk na wdrożenie zmian i „reformatorska presja” sprawi, że dzieci i tak pójdą do szkół, nawet gdy szkoła nie wprowadzi niezbędnych zmian. A to może rodzić poważne problemy i krzywdę samych dzieci. MEN zapowiada co prawda wydawanie certyfikatów dla szkół, które będą gotowe do przyjęcia małych dzieci, ale nie jest określone, na ile certyfikat uwzględni atmosferę szkoły czy też zdanie rodziców o szkole. Nie wiadomo, co będą musieli zrobić rodzice, gdy szkoła w ich rejonie nie dostanie certyfikatu. Należy dodać, że MEN formułuje zalecenia dla samorządów, jak trzeba przygotować szkoły, ale nie chce określić standardów, jakie mają spełniać placówki – muszą to zrobić same samorządy. Organizacje rodziców (np. Forum Rodziców) uważają z kolei, że trudno będzie wymagać od samorządów, aby zapewniły przyjazną atmosferę dla małych dzieci w szkole, jeśli nie ma określonych odgórnie standardów.

Przysłuchując się dzisiejszym reformatorom oświaty, przypomina mi się zapał, z jakim nie tak dawno wprowadzano reformę gimnazjalną. Dzisiaj odczuwam gorycz, gdy czytam analizy na temat pojawiających się patologii szkolnych albo słucham nauczycieli czy rodziców, którym przyszło zmierzyć się z ubocznymi efektami reformy gimnazjalnej. Szczególną sposobność do badania i obserwacji problemów tego typu szkół miałem jako współautor powstałego w poradni programu dla lubelskich gimnazjów „Gimnazjum bez przemocy”. Dlatego dziś uważam, że w czasie planowania zmian w oświacie nie przewidziano niektórych zagrożeń, a reformatorski entuzjazm wygrał wtedy z ostrożnością. Wolałbym, aby dzisiaj wygrała ostrożność, zwłaszcza że błędy popełnione wobec młodszych dzieci mają bardzo długotrwałe konsekwencje.

W czasie dyskusji nad projektem reformy coraz bardziej ujawniało się to, że zarówno specjaliści, jak i rodzice uważają, iż kierunek, jakim jest rozwój sieci przedszkoli oraz zwiększanie dostępności tych placówek, jest w dalszej perspektywie bardzo korzystny dla kształcenia i rozwoju dzieci. Można zatem przypuszczać, że ustawa, która mówiłaby o obowiązku wczesnej edukacji przedszkolnej, byłaby o wiele lepiej przyjęta niż obecna, która to wymusza edukację na terenie szkoły. Chętnie widziałbym reformatorski entuzjazm urzędników MEN skierowany w tę właśnie stronę. Nawet jeśli reforma miałaby trwać dłużej i nieco więcej kosztować podatników. Dobro naszych dzieci jest tego warte.

Autor jest dr. psychologii, adiunktem w Instytucie Psychologii UMCS w Lublinie i terapeutą w Specjalistycznej Poradni Psychoprofilaktyki i Terapii Rodzin w Lublinie.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl