fot. PAP/EPA

[NASZ FELIETON] Patriarcha W. Putina

„Żyjemy w okresie pokoju, ale zdajemy sobie sprawę, że również w czasach pokoju powstają zagrożenia. Niestety i w obecnym momencie istnieją zagrożenia. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, co dzieje się na rubieżach naszej Ojczyzny. Dlatego myślę, że nasi wojskowi nie mogą mieć żadnych wątpliwości co do tego, że dokonali oni jedynie słusznego i prawidłowego wyboru w swoim życiu”. Takie słowa nie padły z ust rosyjskiego polityka ani medialnego propagandysty Władimira Putina. Padły one z ust byłego pułkownika KGB, Władimira Gundiajewa.

Nic dziwnego, że dawny funkcjonariusz reżimu usprawiedliwia działania swojego dawnego towarzysza ze służb. Probem tylko w tym, że pod tym nazwiskiem kryje się patriarcha Cyryl, zwierzchnik Cerkwi Moskiewskiej, najważniejszy przedstawiciel prawosławia w Rosji, któremu podlega także cała Ukraina. Ktoś, kto powinien być duchowym ojcem i przewodnikiem swoich wiernych. Po takim stanowisku jednak można powiedzieć, że poczuł się jak w swojej dawnej roli, w końcu ma to we krwi.

Co prawda w swoich kolejnych wypowiedziach publicznych Cyryl łagodził swoje stanowisko, mówiąc okrągłe słówka o pokoju i współczuciu dla ofiar, jednak mimo tych dyplomatycznych zabiegów jego zasadnicza linia pozostaje taka sama, czyli tożsama z przekazem płynącym z Kremla. Na szczęście jednak antyewangeliczna postawa Cyryla spotkała się z reakcją w Polsce. Na publiczny list do patriarchy moskiewskiego zdobył się przewodniczący Episkopatu ks. abp Stanisław Gądecki. Po liście do swojego niemieckiego odpowiednika przestrzegającym przed schizmą, to druga celna i godna pochwały nicjatywa metropolity poznańskiego. I choć pismo to utrzymane jest w wyważonym tonie prośby do patriarchy, aby zaapelował do Władimira Putina o zakończenie wojny, to ks. abp Stanisław Gądecki nie omieszkał przestrzec Cyryla przed hipokryzją, kiedy czyny nie idą w parze z modlitwą.

Służebność Cyryla wobec Kremla to nic nowego. Kto bardziej zgłębi rosyjskie relacje na linii Cerkiew-Putin, ten będzie doskonale wiedział, że rosyjski Kościół prawosławny nie ma za wiele wspólnego ani z Ewangelią, ani nawet ze zwykłą ludzką przyzwoitością. Patriarchat moskiewski jest po prostu jednym z narzędzi sprawowania i konsolidacji władzy przez Kreml. A że przy okazji na Ukrainie cierpią niewinni ludzie, którzy podlegają Cyrylowi, to już jak widać dla niego, nie ma znaczenia. Liczą się korzyści płynące ze ścisłej współpracy ze zbrodniarzami. A takich ma on całe mnostwo, poczynając od najwyższych odznaczeń państwowych, przez prezenty takie jak szwajcarski zegarek za 30 tys. euro, aż po szerokie przywileje społeczne i polityczne.

Dla postawy patriarchy Cyryla nie ma usprawiedliwienia. Tak postępować może tylko wilk w owczej skórze. Na szczęście zaczyna to widzieć coraz większa część duchownych prawosławnych, w tym biskupów, ktorzy postanowili nie wymieniać imienia Cyryla w liturgii. Zupełnie przeciwne stanowisko niż zwierzchnik moskiewskiej Cerkwii zajmuje wielu pasterzy prawosławnych, nie tylko z Ukrainy, ale i z innych krajów, na czele z patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem, głównym przywódcą świata prawosławnego.

Postawa Cyryla tylko dokłada bólu ukraińskim wiernym, którzy nie dość, że cierpią wojnę, to ponadto nie mają oparcia w swoim najwyższym pasterzu. Patriarcha Cyryl nawet nie zasługuje na to miano – jest funkcjonariuszem reżimu, współpracownikiem morderców i z tego powodu należy mieć nadzieję, że czym prędzej odejdzie w niesławie razem ze swoim towarzyszem Władimirem Putinem.

Wojciech Grzywacz/RIRM

drukuj