Grecka rapsodia

Cóż znaczy mentorski ton pary najważniejszych polityków starej Europy pod
adresem rządu w Atenach, a tak właściwie to wszystkich Greków? Nie można tego
brać zbyt dosłownie: przecież – odwołując się do znawców politycznych obyczajów
– wszystkiego, co jest w polityce naprawdę ważne, nikt nie mówi aż tak głośno.
Faktem jest na razie masowy sprzeciw Greków przeciwko drastycznym oszustwom,
które dla każdego kraju byłyby nie do przyjęcia, choć parlament formalnie
zgodził się na te warunki. Nie wiem, czy dobrze rozumiem akurat to, co się wokół
nas dzieje, bo nie raz w bliższej i dalszej przeszłości daliśmy się skutecznie
ogłupić.

Przykłady? Weźmy pierwszy z brzegu: dopiero po stu latach coś rzetelnie wiemy
o najważniejszych "historycznych" wydarzeniach początku zeszłego wieku, o tym,
że za marsowymi portretami ówczesnych władców kryła się głupota lub byli to
zwykli figuranci, a faktyczne rządy sprawowali awanturnicy, którzy doprowadzili
ówczesny świat do samozagłady. Musimy i dziś, obserwując grecką politykę Unii
Europejskiej, pamiętać o efekcie mistyfikacji, czyli ryzyku popełnienia
podstawowych błędów w ocenach, nawet co do faktów, a już na pewno w
diagnozowaniu rzeczywistości, gdyż postrzegamy głównie wykreowane zjawiska
medialne i im często bezpodstawnie przypisujemy szczególne znaczenie. Bo czy
warto narzucać aż tak restrykcyjne warunki finansowe państwu, które jednocześnie
jest członkiem zintegrowanej ekonomicznie wspólnoty i posługuje się w dodatku tą
samą walutą? Czy w tym kraju naprawdę z finansami publicznymi jest aż tak źle,
skoro posługując się tymi samymi kryteriami oceny w innych krajach tej samej
wspólnoty, jest jeszcze gorzej? Czy na pewno nie mamy do czynienia z jedną z
kolejnych mistyfikacji? Przecież w nieodległej przeszłości media "wolnego
świata" zgodnie powtarzały brednie na temat produkcji broni masowego rażenia
przez pewien bardzo bogaty w zasoby ropy naftowej kraj bliskowschodni, co
stanowiło preludium wojny, która – nazywajmy rzeczy po imieniu – była klęską
liderów koalicji "w imię wolności" (również naszą, bo w niej bez sensu
uczestniczyliśmy) i – co szczególnie istotne – jedną z ważnych przyczyn kryzysu
finansów publicznych głównych koalicjantów? Zarówno nas, jak i wszystkich
pozostałych uczestników tej awantury nie było już stać na wojny – przy
jednoczesnym utrzymaniu i tak już wysokiego poziomu konsumpcji. W przeszłości
wojny zawsze wiązały się z latami biedy, która przychodziła nie tylko do domu
pokonanych, lecz również zwycięzców. Odwrócenie tej prawidłowości jest zawsze
kosztowne, i to nadmiernie.

Austria też bankrutowała

A wracając do wątku jeszcze bardziej współczesnego: czy na pewno możemy
wierzyć w zapewnienia polityków nie tylko na temat intencji oraz celów "polityki
greckiej", ale przede wszystkim o ekonomicznych czy finansowych przyczynach
obecnego stanu rzeczy, który oczywiście jest stanem chorobowym? Tylko kogo?
Jakoś dziwnie na plan dalszy przesuwa się ważniejsze przyczyny istniejącego
stanu rzeczy, które dziś zbiorczo nazywamy "kryzysem finansowym", akcentując
głównie problemy cokolwiek drugorzędne. Cóż znaczy powszechnie powtarzana groźba
"bankructwa" tego państwa, skoro obiektywnie czegoś takiego nie ma? Znów pozwolę
sobie przypomnieć, że finanse publiczne wielkich mocarstw, notabene w czasach
walut kruszcowych, wielokrotnie "bankrutowały" (przykład Austrii w czasie wojen
napoleońskich), co nie przeszkadzało przegrać większości bitew i kampanii i
jednocześnie cudzymi rękami wygrać wojnę po to, aby trwać jako mocarstwo (w
ówczesnym znaczeniu) przez następne sto lat. Jeżeli państwo nie ma dostatecznych
środków na sfinansowanie swoich wydatków (a nie umie po cichu zwiększyć emisji
pieniądza), a te wydatki z grubsza składają się (po pierwsze) z tego, co trzeba
wypłacić na potrzeby samej władzy publicznej (płace urzędników, sędziów,
policjantów, utrzymanie infrastruktury publicznej, dopłaty do systemów
emerytalnych itp.) oraz (po drugie) na spłatę zadłużenia, to w pierwszej
kolejności zawiesza lub redukuje te ostatnie. Nie jest to zbyt skomplikowana
operacja: głównych wierzycieli, którzy zresztą o tym sami dobrze wiedzą, po
cichu, lecz oficjalnie, informuje się, że na razie to nie dostaną nic, czyli że
muszą zapomnieć o swoich wierzytelnościach w obecnej wysokości. Mogą dostać w
przyszłości jakąś ich część, ale pod warunkiem, że będą z nami współpracować.
Inaczej zobaczysz figę z makiem. Wierzyciele, czy chcą, czy nie chcą, muszą się
na to zgodzić, a potem zaczyna się rytuał tzw. procesu "trudnych" negocjacji na
temat tzw. restrukturyzacji zadłużenia, kończący się w rzeczywistości istotną
redukcją długów. Do obowiązków w tym rytuale należy wprowadzenie przez dłużników
tzw. programów oszczędnościowych, bo to podobno uwiarygodnia ich pozycję, choć
są to działania raczej fasadowe. Dlatego nikt tak nie postępuje w przypadku
Grecji, lecz każe im drastycznie zmniejszyć wydatki wewnętrzne, a zwłaszcza
spektakularnie obniżyć emerytury i płace urzędników i wyrzucić na bruk 150 tys.
pracowników, co wywoła powszechne protesty paraliżujące od zewnątrz i od
wewnątrz funkcjonowanie tego państwa? Oczywiście postawiony do kąta rząd tego
państwa pewnie z oporami przyjął wszystkie (lub prawie wszystkie) elementy
programu regulacji wydatków, ale przecież nie ma takiej władzy, która pozwoli mu
go zrealizować.

Bunt młodych

Tu refleksja na marginesie: współczesna władza publiczna większości państw
Europy, w tym również naszego kraju, jest w każdym tego słowa znaczeniu zbyt
słaba jak na trudne czasy. Nie idzie mi oczywiście o przysłowiowe czołgi,
których nie wyprowadzi na ulice, lecz o siłę wiedzy, autorytetu oraz
najzwyklejszy posłuch w społeczeństwie. Naszą scenę polityczną prawdopodobnie
zmiecie – jak to często bywało w przeszłości – pokojowy bunt młodego pokolenia
przeciw nonsensom jakiejś w sumie drugorzędnej umowy międzynarodowej, którą –
jak wiele innych traktatów – podpisali, nie czytając, nasi politycy. Aby
przeprowadzić znacznie trudniejsze operacje, zwłaszcza polegające na redukcji
wydatków, trzeba mieć realną władzę, a śmiem twierdzić, że nie ma jej żaden
obecny rząd europejski. Również grecki. I tu chyba dochodzimy do sedna sprawy:
przecież wiemy, że mimo wszystko łatwiej podwyższyć obciążenia fiskalne, niż po
prostu pozbawić lub znacznie zredukować źródła utrzymania dla nawet niewielkiej
grupy ludzi. To wie każdy, niekoniecznie z lektury starych, napisanych przed
epoką liberalno-monetarną, podręczników finansów publicznych. Czy politycy
narzucający Grecji tego rodzaju programy są aż tak niedouczeni? Oczywiście tego
nie można zupełnie wykluczyć, ale sądzę, że mówimy o środkach, a nie o celach
tych działań. Aby je odgadnąć, najczęściej ubieramy się w togę marksistów,
którzy wyjaśniają świat jako grę dość prosto pojętych interesów finansowych –
idzie tu tylko o pieniądze dłużnika, które on dzięki tym programom wpłaci na
rachunek wierzycieli. Być może, ale pozwolę sobie nie zgodzić się z tą diagnozą.
To chyba nie jest najważniejsze. Idzie o coś znacznie ważniejszego. Podobnie jak
przed dwudziestu laty w Polsce chce się tę formułę powtórzyć: z jednej strony
wielką wyprzedaż, tym razem Grecji, gdzie – podobnie jak u nas – wszystko będzie
można kupić za psie pieniądze, a z drugiej strony – doprowadzić do osłabienia
lub wręcz marginalizacji miejscowych elit, zdobywając jednocześnie nowe rynki
zbytu. Już ich nikt nie odda, choć przecież zwycięzcy z kretesem przegrali
historyczną bitwę z państwami azjatyckimi o przemysłowe skutki globalizacji.
Europa nie jest już centrum przemysłowym świata i już raczej nie będzie. Dziś,
będąc mądrym po szkodzie, chciałoby się rzec, że polityczny i ekonomiczny sukces
w Europie Środkowej i Wschodniej odciągnął przed laty uwagę od czegoś znacznie
trudniejszego w postaci ochrony, a przynajmniej zachowania części własnych
zdolności wytwórczych, które wymknęły się z rąk na korzyść gospodarek
wschodzących.

Tego już nie odwrócimy, zresztą to nie nasze zmartwienie. Widać więc, że ów
grecki plan nie grzeszy racjonalnością, bo korzyści ekonomiczne wierzycieli nie
są aż tak ważne. Może więc nie po raz pierwszy jesteśmy świadkami bezrozumnych
działań, których sens poznają dopiero nasze wnuki? My chyba powinniśmy trzymać
się z daleka od tych działań, bo w sumie bliżej nam do grona dłużników niż
wierzycieli.

Prof. Witold Modzelewski

 prezes Instytutu Studiów Podatkowych

 

***

Kto zarobi na Grecji


Nasz Dziennik, 2012-02-15

Politycy niemieccy z zadowoleniem przyjęli decyzję greckiego
parlamentu o dalszych cięciach w celu spłaty zadłużenia, ale amerykańskie
agencje nie wierzą w powodzenie planu antykryzysowego i tną krajom euro ratingi.
Chiny deklarują pomoc finansową dla Europy, a tymczasem korzystając z
przymusowej sytuacji Greków, przekształcają ten kraj w bazę dla chińskiego
eksportu do Europy.

Agencje ratingowe nie dały wiary europejskim zabiegom na rzecz zażegnania
kryzysu eurostrefy. Wczoraj agencja Moody´s obniżyła wiarygodność kredytową
Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Słowenii, Słowacji i Malty. Rating Włoch spadł o
jeden stopień do poziomu A3, zrównując się z ratingiem Hiszpanii, który spadł o
dwa poziomy. O jeden poziom obniżono wiarygodność Słowenii i Słowacji (do
poziomu A2) oraz Malty (do A3). Agencja ostrzegła też przed możliwym
zmniejszeniem ratingów Francji, Wielkiej Brytanii i Austrii, których najwyższy
rating AAA może zyskać perspektywę negatywną. Poprzednią zbiorową obniżkę
ratingów krajów strefy euro przeprowadziła w połowie stycznia agencja Standard &
Poor´s. Dotknęła ona wszystkie wspomniane wyżej kraje euro, a dodatkowo Cypr.

Pesymizmu amerykańskich agencji ratingowych w sprawie przyszłości eurostrefy
nie podzielają europejskie gremia polityczne. Zatwierdzenie przez grecki
parlament nowego planu cięć budżetowych przyjęte zostało z wyraźną ulgą,
zwłaszcza w Berlinie, który jest głównym beneficjentem stworzenia eurostrefy.
Media przypominają w tym kontekście poniżające Greków propozycje niemieckie, jak
narzucenie Grecji zewnętrznego komisarza budżetowego albo ustanowienie
specjalnego konta, na które kierowane byłyby środki na spłatę długów, co miałoby
pierwszeństwo przed innymi wydatkami z greckiego budżetu. Część komentatorów
jest zdania, iż Niemcy celowo prowokują Greków, aby po spłacie maksymalnej
części zadłużenia sami wycofali się ze strefy euro.

Greckie długi są wielkim obciążeniem dla całej eurostrefy, a zwłaszcza dla
Niemiec. "Die Welt" podał, że prawie połowa greckich obligacji o wartości 250
mld euro znajduje się nie w rękach prywatnych inwestorów, lecz w rękach banków
centralnych, EBC i państwowych instytucji bankowych, które zgromadziły papiery
dłużne na 120 mld euro. To oznacza, że za redukcję greckiego zadłużenia zapłacą
nie akcjonariusze banków, ale podatnicy. Według "Die Welt", 15 mld euro
greckiego długu zgromadziły w portfelach niemieckie banki krajów związkowych
oraz znacjonalizowany częściowo Commerzbank, Hypo Real Estate i WestLB, które
korzystają z gwarancji niemieckiego państwa. Według wyliczeń gazety oczekiwana
od miesięcy redukcja przez banki greckiego zadłużenia o 75 proc. oznacza
obciążenie niemieckich podatników kwotą 26 mld euro.

Wieczorem szef eurogrupy Jean-Claude Juncker poinformował, że planowane na
dziś w Brukseli spotkanie ministrów finansów strefy euro w sprawie pomocy dla
Grecji odbędzie się najwcześniej w poniedziałek, ponieważ Ateny nie spełniły
wszystkich warunków. Na odblokowanie nowego planu pomocy Grecy będą musieli
poczekać m.in. dlatego, że nie ma pisemnego zobowiązania się przywódców partii
koalicyjnych do realizacji planu oszczędnościowego przyjętego przez parlament.
Według Agencji Reutera, były premier, przywódca partii PASOK Jeorjos Papandreu
zobowiązanie podpisał, natomiast zwleka z tym przywódca partii Nowa Demokracja
Antonis Samaras.

Wen Jianbao: Pomożemy

Tymczasem wczoraj podczas otwarcia szczytu UE – Chiny w Pekinie premier Chin
Wen Jianbao zadeklarował pomoc dla eurostrefy. – Chiny są gotowe w większym
stopniu zaangażować się w znalezienie rozwiązania kryzysu zadłużenia w Europie –
powiedział premier Wen. W otwarciu szczytu uczestniczyli przewodniczący Rady
Europejskiej Herman Van Rompuy i szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso.
– W gestii Chin jest podjęcie odpowiednich decyzji dotyczących wkładu w
stabilność strefy euro – odpowiedział chińskiemu premierowi Van Rompuy.

Rezerwy dewizowe Chin szacowane są na 3,2 bln euro. Z wypowiedzi chińskich
ekspertów wynika, że kraj ten rozważa uruchomienie dla Europy 100 mld euro, ale
z pewnością nie zrobi tego za darmo. Według analityków, kryzys grecki jest
doskonałą okazją dla Chin do zwiększenia wpływów gospodarczych i politycznych w
Europie. Zdaniem Evy Anastasiadou z Royal United Services Institute (RUSI),
Grecja ma dla planów chińskich znaczenie strategiczne. To właśnie tu mają być
zlokalizowane największe chińskie inwestycje infrastrukturalne, które otworzą
granice Starego Kontynentu na chiński eksport. Chińska firma COSCO już w 2008 r.
zawarła umowę z władzami portu w Pireusie, która daje jej na 35 lat częściową
kontrolę nad tą bazą przeładunkową. Obecnie chiński inwestor prowadzi rozbudowę
portu w Atenach. W 2010 r. COSCO zawarła za pośrednictwem swojej spółki zależnej
umowę z lotniskiem w Atenach w celu zintegrowania frachtu lotniczego z morskim.
Chińczycy chcą też wziąć udział w prywatyzacji greckich kolei oraz w budowie
przez rząd grecki ośrodków spedycyjnych w Salonikach i w pobliżu Aten. Zdaniem
analityk RUCI, Pireus ma dla Chin strategiczne znaczenie jako ośrodek handlu na
styku Europy z Azją oraz z racji bliskości cieśniny Bosfor, która poprzez Morze
Czarne łączy ten region z Azją Środkową, Turcją, Bałkanami i Europą Wschodnią.

Małgorzata Goss

 

 

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl