Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski


Pobierz

Pobierz

Broń atomowa

Opcja atomowa albo broń atomowa to w unijnym żargonie nazwa artykułu 7 Traktatu, który tuż przed świętami Bożego Narodzenia uruchomiła wobec Polski Komisja Europejska. Broń ta dotychczas nie była używana. Podobnie jak w przypadku prawdziwej broni atomowej, z reguły służyła ona tylko do odstraszania. Artykuł 7 ma dwa etapy. O ile do wdrożenia pierwszego, czyli „stwierdzenia ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości Unii”, potrzeba jest zgody 4/5 członków Rady, czyli 22 unijnych państw, to do wdrożenia etapu 2 kończącego się sankcjami potrzebna jest jednomyślność.

Premier Węgier Viktor Orban zdążył już publicznie zapowiedzieć, że jego kraj zablokuje tę procedurę. Wielu ekspertów wieszczy, że wdrożenie wobec Polski artykułu 7 skończy się kompromitacją Komisji Europejskiej. W perspektywie wcześniejszych wypowiedzi głównych unijnych polityków i urzędników, decyzja Komisji może dziwić. Jeszcze dwa miesiące temu przewodniczący Komisji Jean Claude-Juncker w wywiadzie dla belgijskiego dziennika ubolewał, że: „UE nie ma realnej władzy, by powstrzymać ‘autorytarny dryf’ w Polsce i na Węgrzech”. Odnośnie do wspomnianego artykułu 7 Traktatu, Juncker mówił, że „jest to broń atomowa. Ale niektóre kraje członkowskie już teraz mówią, że nie zgodzą się na jej użycie. Taka odmowa a priori faktycznie anuluje artykuł 7”. Juncker w opinii tej nie był odosobniony.

Jego zastępca Frans Timmermans pod koniec marca ubiegłego roku stwierdził w jednym z wywiadów: „Czasami kusi mnie, by być największym bohaterem przez jeden dzień i uruchomić artykuł 7”. Sam Timmermans twierdził więc, że tego typu inicjatywa będzie chwilowa i ostatecznie bezproduktywna. Kilka tygodni po wypowiedzi Timmermansa wywiadu udzielił również przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, w którym mówił: „Nie sądzę, że dziś czy w najbliższej przyszłości ktokolwiek w Europie chce stosować sankcje czy stosować kary wobec Polski”. Jaka zgodność poglądów, chciałoby się rzec. Ale zgodnie z zasadą rebus sic stantibus zmieniła się retoryka naszych bohaterów. Działania Komisji popierają Niemcy i Francja, a także rządy wielu innych krajów. Warto więc z uwagą wsłuchiwać się w głosy płynące znad Sekwany i znad Sprewy.

W Niemczech przed rozpoczęciem rozmów koalicyjnych z szefową CDU Angelą Merkel szef SPD Martin Schulz sformułował postulat przekształcenia Unii Europejskiej w Stany Zjednoczone Europy. Podał też konkretną datę – rok 2025. Miałoby się to stać w setną rocznicę Programu Heidelberskiego jego partii, w którym taki punkt został zamieszczony. A program ten uchwalono już w 1925 roku. (Zapisano tam też konieczność „urzeczywistnienia zasad socjalizmu”). Obecnie, aby osiągnąć ten cel, zdaniem Schulza potrzebny jest nowy europejski traktat konstytucyjny, Uważa on, że kraje, które go nie przyjmą „powinny opuścić Wspólnotę”. Schulzowi odpowiedział znany chadek, przewodniczący Bundestagu, Wolfgang Schäuble, twierdząc: „Hasło: chcemy w ciągu pięciu lat stworzyć Stany Zjednoczone Europy, a państwa, które się nie przyłączą robią wypad (z UE), jest delikatnie mówiąc uproszczeniem”.

Martina Schulza, który poczuł duży potencjał polityczny, w dyskusji wsparł Daniel Cohn-Bendit, były przewodniczący frakcji Zielonych w Parlamencie Europejskim, a także członek grupy Spinellego, który w wywiadzie dla francuskiej agencji prasowej (AFP) przepowiedział, że „w roku 2018 (czternaście lat od przystąpienia do Unii Europejskiej Polski i krajów Europy Środkowej i Wschodniej) dojdzie do rozstania”. Dowodził, że pozwoli to Unii Europejskiej „w zdrowy dla niej sposób (się) skurczyć”. Niedawno Cohn-Bendit snuł wizję odrębnego partnerstwa dla Polski, Węgier i Czech, które miałyby opuścić UE tak jak Wielka Brytania.

Głosy cytowanych polityków świadczą o „ucieraniu się” nowej wizji przyszłości Unii Europejskiej. Dominuje tu model superpaństwa europejskiego z niezwykle pogłębioną integracją, której zawadza kilka, jeśli nie kilkanaście unijnych państw. Straszy się więc w mediach, że w Polsce, na Węgrzech, Rumunii, Bułgarii, łamie się bliżej nieokreślone standardy demokratyczne, co ma przestraszyć zachodnią opinię publiczną. Niewykluczone też, że uruchomienie art. 7, czyli unijnej broni atomowej, ma zniechęcić wspomniane państwa i ich obywateli do nowego projektu europejskiego i opuszczenia Wspólnoty. Pytanie, czy damy się zastraszyć i wpiszemy w kreślony nie przez nas scenariusz?

prof. Mirosław Piotrowski, europoseł

drukuj