MŚ siatkarzy 2018. Cichy bohater – Jakub Kochanowski

Kiedy w trzecim secie przy stanie 19:21 skutecznym blokiem na Michale Kubiaku popisał się Saeid Marouf, sytuacja Polaków zaczęła się nieco komplikować. Chwilę później w polu serwisowym pojawił się jednak Jakub Kochanowski. Młody środkowy pozostał na zagrywce już do końca meczu…


Podopieczni Vitala Heynena przeważali, momentami nawet wyraźnie, nad swoimi najgroźniejszymi rywalami w grupie. Problemy zaczęły pojawiać się wraz z początkiem trzeciej partii, w której przez większość czasu ton grze nadawali Persowie. Drużyna z Azji w pewnym momencie potrafiła wypracować sobie nawet czteropunktową przewagę, a gdy na lewym skrzydle zatrzymany został Michał Kubiak, prowadziła 22:19.

W następnej akcji skutecznie zaatakował Bartosz Kurek. Chwilę później zaczął się prawdy popis Jakuba Kochanowskiego. Mistrz świata juniorów udał się w pole serwisowe… i nie opuścił już je do końca seta. Znakomite zagrywki młodego środkowego – mocne i precyzyjne, sprawiające olbrzymie problemy Iranowi – pozwoliły biało-czerwonym szybko doprowadzić do remisu, a następnie wygrać całe spotkanie bez straty seta [więcej tutaj].

Choć nie wyszedł w pierwszej „szóstce”, Kochanowski zapracował na miano cichego bohatera meczu. Takiego, który w najważniejszym momencie potrafił zrobić różnicę. Sam jednak niezwykle skromnie wypowiedział się o swoim wkładzie w zwycięstwo polskiego zespołu.

Musieliśmy wszyscy wziąć sprawy w swoje ręce. To był ostatni moment, aby wygrać trzecią partię, a to, że ja znalazłem się na zagrywce, to przypadek. Myślę, że ktokolwiek by się tam znalazł, zachowałby się tak samo – mówił w rozmowie z Polsatem Sport.

Nowy zawodnik PGE Skry Bełchatów pojawił się na parkiecie w drugiej odsłonie spotkania. Starcie z ekipą Igora Kolakovicia zakończył z sześcioma oczkami na koncie. Czterokrotnie zapunktował w ataku, a po jednym punkcie dołożył popisując się blokiem i asem serwisowym. Na kończący rywalizację w grupie D mecz z Bułgarią (dziś, godz. 19:40) Jakub Kochanowski znów może być tajną bronią w talii Vitala Heynena.

Sport.RIRM

drukuj