Dla pokoju na ziemi

Z Marco Roncallim, bratankiem Papieża Jana XXIII, autorem książki „Papież Jan Święty”, rozmawia Sebastian Karczewski

Kiedy odchodził z tego świata Papież Jan XXIII, miał Pan niespełna cztery lata. Może jednak coś Pan pamięta z tamtych chwil?

– Może nie są to wspomnienia wprost moje, ale wspomnienia, które zawdzięczam swemu ojcu. 30 maja 1963 roku, gdy już zaczynała się agonia Papieża Jana, mój ojciec został wezwany do Rzymu. Przyleciał tym samym samolotem, którym z Mediolanu do Rzymu przyleciał ks. kard. Giovanni Battista Montini.

Tata mi opowiadał, że Jan XXIII był bardzo silny. Podczas tych czterech dni poprzedzających śmierć zdarzały się chwile lepszego samopoczucia – nawet prosił o kawę. Były takie chwile, kiedy wydawało się, że ciało wygra z chorobą…

Z tych opowiadań ojca wiem, że gdy tuż po śmierci wezwano wybitnego rzeźbiarza Giacomo Manzù, by zdjął maskę pośmiertną, artysta postanowił zrobić również odlew papieskiej dłoni. Chciał zachować pamiątkę dłoni, która podpisała encyklikę „Pacem in terris”. Rzeźbiarz był tak przejęty, tak rozemocjonowany, że zwrócił się z prośbą o pomoc do mojego ojca. Poprosił, by potrzymał twarz Jana XXIII, by zdjęcie maski było możliwe… Wspomnienia rodzinne uzupełniają to, co wiem o tym, co się działo na samym placu św. Piotra, gdy Papież umierał. Natomiast o tym, co działo się wówczas w Pałacu Apostolskim, wiem od swojego ojca, który tam był.

Bliskie wspomnienia rodzinne wiążą się również z okresem, kiedy Angelo Giuseppe Roncalii był patriarchą weneckim, ponieważ w owym czasie w Wenecji mieszkał również mój ojciec.

Jana XXIII łączyły bliskie więzy z Pana ojcem. W swojej książce opisuje Pan, że kiedy ks. Angelo Roncalli rozpoczął pracę w Kurii Rzymskiej, często przyjeżdżał do rodzinnego Bergamo, odwiedzał krewnych i przyjaciół. Jak te relacje wyglądały, gdy zasiadł na Stolicy Piotrowej jako Biskup Rzymu?

– Wiadomo, że jak został Papieżem, nie odwiedzał już rodzinnych stron. To były inne czasy i nie było zwyczaju, by Papież opuszczał mury Watykanu, choć Jan XXIII był właśnie pierwszym Papieżem, który je opuścił po to, by udać się do sanktuarium Matki Bożej w Loreto w związku z rozpoczęciem soboru.

Papież Jan XXIII czuł się niejako dłużnikiem rodziny. Zapisał w swoich notatkach: „Choć przeczytałem wiele książek, przejechałem pół świata, to jednak tego, co najważniejsze, nauczyłem się w swojej skromnej rodzinie”.

Gdy był wizytatorem apostolskim w Bułgarii, potem delegatem apostolskim w Turcji i Grecji, wreszcie nuncjuszem apostolskim we Francji, wakacje zawsze spędzał w Sotto il Monte – w swoich rodzinnych stronach. Doszło nawet do tego, że na czas wakacji wynajął tam mieszkanie, które nie było wówczas tak piękne jak dziś, ale było obszerne. Spędzając tam wakacje, chciał podejmować swoich krewnych, miejscowych proboszczów, przedstawicieli władz publicznych. Nie było tam przepychu, ale czuł potrzebę otwartego życia, otwartego domu. W swoich dziennikach wyraźnie napisał, jak wielką wagę przywiązywał do spotkań, do bycia z ludźmi. To wszystko było dla niego bardzo ważne. Związek z miejscem rodzinnym był dla niego związkiem z rodziną, ale też ze środowiskiem, w którym wzrastał.

Oczywiście wybór na Stolicę Piotrową był przełomem. Papież zrozumiał wtedy, że jego rodziną stał się Kościół powszechny. Owszem, związki z rodziną nadal były ważne, ale rodziną, której musiał poświęcać swój czas, jest cała rodzina człowiecza. Kiedy został Papieżem, spotkań z rodziną było zdecydowanie mniej. Nie miał na to czasu. Zdawał sobie sprawę, że czas musi przeznaczać przede wszystkim na coś innego. Jednak dziennik, który pozostawił, świadczy o tym, że dbał o więzi rodzinne. W jego zapiskach da się wyczytać tę wielką radość, która mu towarzyszyła, gdy – czy to na koronację, czy na rozpoczęcie prac Soboru Watykańskiego II – zapraszał swoich krewnych, ludzi bardzo skromnych i ubogich. Widział wówczas – co zanotował – że stoją w jednym szeregu z wielkimi hierarchami Kurii Rzymskiej, ambasadorami czy prezydentami. Bardzo się z tego cieszył.

Czy w chwili, gdy Jan XXIII odszedł z tego świata, w kręgach rodzinnych dało o sobie znać jakieś przekonanie, że za jakiś czas ten człowiek wyniesiony zostanie na ołtarze?

– Tak. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę – mówię o rodzinie, rzecz jasna, nie o sobie, bo byłem wtedy zbyt mały. Choćby widząc, jak bardzo się przejmował naszymi zwykłymi sprawami i niewiele większymi sprawami wszystkich innych ludzi. Wszystkie troski, ludzkie bolączki i cierpienia były dla niego zawsze bardzo ważne. Rodzina zdawała sobie sprawę, że w tym człowieku tkwiła jakaś wyjątkowość. Dążenie do świętości dawało się zauważyć już w młodym Angelo Roncallim, gdy jeszcze był seminarzystą, a potem w Papieżu Janie XXIII, który zbliżał się do progu śmierci. Wystarczy przeczytać jego dziennik, zapiski, w których raz po raz pojawia się uwaga: muszę być świętym, muszę dążyć do świętości. To nie znaczyło, że liczył on na to, że znajdzie w sobie jakieś nadprzyrodzone zdolności. Nie. Ale nie chciał być człowiekiem przymiotów zwykłych, lecz przymiotów wyjątkowych, co w jego przekonaniu polegało na tym, by zawierzyć Bogu, bo Bóg uzdalnia do zdobycia się na wiele. Będąc przekonany, że obowiązkiem człowieka jest dążenie do świętości, unikał konfliktów z drugim człowiekiem. Dążył do prawdziwego spotkania z drugim. Nie walki, nie konfliktu, lecz spotkania – „przeniknięcia” drugiego człowieka.

O świętości Jana XXIII byli przekonani już ojcowie soborowi. Gdy zaledwie dwa lata po jego śmierci kończyły się obrady soboru, zaczęło się pojawiać przekonanie, że jego obrady rozpoczął święty człowiek. Było dwóch biskupów, którzy jako pierwsi powiedzieli, że Jan XXIII powinien zostać ogłoszony świętym. Jednym z nich był Polak – ks. bp Bogdan Bejze. Wiemy też – świadczą o tym źródła, dokumenty – że kiedy ten polski młody biskup powiedział o świętości Jana XXIII, niemalże natychmiast z gratulacjami przyszło do niego dwóch kardynałów: Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła.

Chciałbym tu przywołać pewne osobiste wspomnienie. Otóż do jednej z parafii w diecezji łódzkiej, na terenie której niegdyś mieszkałem, często przyjeżdżał tamtejszy sufragan – ks. bp Bogdan Bejze. Ponieważ byłem ministrantem, często podczas Liturgii trzymałem pastorał, na którym widniała treść biskupiego zawołania: „Ad gloriam Dei et pacem in terris” (Dla chwały Bożej i pokoju na ziemi). Odnoszę wrażenie, że w tym zawołaniu zawarte jest najprostsze streszczenie pontyfikatu Jana XXIII…

– Na pewno teraz, tak natychmiast, nie możemy powiedzieć, czy jest to najściślejsza, najbardziej pasująca synteza. Ale na pewno trzeba szukać chwały Bożej nie gdzieś w zaświatach, lecz tu, na ziemi. Co do „Pacem in terris” –tu nie potrzebujemy czasu na zastanawianie się. Na pewno tak. Minęło ponad 50 lat od ogłoszenia tej encykliki, a wciąż jest to busola i przewodnik po sprawach tego świata. Pokoju trzeba szukać tu, bo bez tego nie ma nic. To napisał Jan XXIII.

Jan XXIII zostanie kanonizowany razem z Janem Pawłem II. Gdyby mógł Pan wskazać tylko jedną, ale Pana zdaniem najważniejszą cechę, która łączy tych dwóch Papieży, to co by to było?

– Skoro ma być to tylko jedna cecha, to wybieram działalność i poświęcenie na rzecz pokoju. Jan XXIII wspomnianą encykliką i Jan Paweł II przez wiele lat swojego pontyfikatu zwracali na to największą uwagę. Jan Paweł II potrafił stawać po stronie pokoju nawet wtedy, gdy nie miał zbyt wielu zwolenników. Myślę tu choćby o kryzysie związanym z Zatoką Perską… Wtedy tylko Jan Paweł II mówił, że pokoju nie wolno naruszać. Jan XXIII encykliką „Pacem in terris”, choć nie tylko, a Jan Paweł II przez blisko 27 lat pontyfikatu podkreślali, że pokój jest warunkiem wszystkiego. Że bez pokoju nie ma człowieka, nie ma jego przyszłości… Ale przychodzi mi na myśl jeszcze jedna rzecz. Otóż wiemy z zapisków Jana XXIII, poprzedzających jego wyniesienie na Stolicę Piotrową, że pewną swoją misję kapłańską upatrywał w pracy na rzecz młodych. Również podczas prawie 27 lat pontyfikatu Jana Pawła II sprawa młodych – ich wychowania, ich życia – była zasadnicza.

Obaj Papieże zrywali z pewnymi schematami. Pewne rzeczy w obu tych pontyfikatach zdarzyły się po raz pierwszy. Jan XXIII zwołał sobór. Paweł VI doprowadził go do końca. Ale to podczas pontyfikatu Jana Pawła II sobór staje się cechą Kościoła powszechnego. Ito Jan Paweł II zostawia nam przekaz, że na drogach Kościoła XXI wieku wskazówką mają być dokonania soborowe.

W kontekście tego, co Pan powiedział, można stwierdzić, że Jan XXIII jest w pewnym sensie prorokiem naszego czasu?

– Tak. Pod tym stwierdzeniem mógłbym podpisać się oburącz. Dodałbym jeszcze jedno, choć wprawdzie to jest wiek, w którym wybraliśmy Franciszka… Otóż w przeciwieństwie do Ojca Świętego Jana Pawła II, który był bardzo młody, gdy został Papieżem, Jan XXIII miał już za sobą 77 lat życia. A więc Papieżem został starzec. Ale jest to starzec, który na pewno jako pierwszy w XX wieku tak zasadniczo odmłodził Kościół.

Dziękuję za rozmowę.

 

Sebastian Karczewski

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl