„Wasze życie znajduje się w przedłużeniu tamtego Cudu, tamtego Radzymina”



Pobierz Pobierz

Miejsca zmagań

Homilia Księdza Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego Metropolity Łódzkiego, wygłoszona w bazylice archikatedralnej łódzkiej 15 sierpnia br. z racji obchodów 95. rocznicy cudu nad Wisłą.

„I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów, a na głowach jego siedem diademów. I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię. I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej Dziecię. I porodziła Syna – Mężczyznę, który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną. I zostało porwane jej Dziecię do Boga i do Jego tronu. A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga” (Ap 12, 3-5).
Przejmujący swą dramaturgią jest ten eschatologiczny obraz walki szatana, ojca wszelkiego kłamstwa i zła, z Bożym Ludem, którego Głową jest Jednorodzony Syn Boży, Jezus Chrystus. Jest to walka, która ma miejsce na niebie i na ziemi. Nasze rozliczne chrześcijańskie pielgrzymowania bardzo często zdążają do tych świętych miejsc, które w sposób szczególny stały się terenem owego zmagania Księcia tego świata z Bożym Synem i Jego wiernymi wyznawcami. Pierwszym z nich, najbardziej znaczącym, jest Bazylika Grobu Pańskiego, obejmująca sobą dwa miejsca: Kalwarię – miejsce pozornego tryumfu Zła, i Pusty Grób Chrystusa – miejsce Jego chwalebnego Zmartwychwstania. Rozliczne miejsca tego zmagania dobra ze złem możemy napotkać też w Rzymie – u grobów Apostołów Piotra i Pawła, w katakumbach, Koloseum, Circo Massimo: wszędzie tam, gdzie starożytny, pogański świat wydał śmiertelną walkę chrześcijaństwu w pierwszych wiekach jego historii – i gdzie tę walkę ostatecznie przegrał. Każdy wiek, każda epoka – mają takie miejsca. Wszystkie one wzywają do zastanowienia, do refleksji, do odkrywania głębszego sensu wydarzeń, które, niestety, częstokroć przyjmują postać łatwych do zapomnienia dat i niezbyt ważnych do zwiedzania punktów zaznaczonych na mapie.
Szesnaście lat temu, 13 czerwca 1999 roku, Ojciec Święty Jan Paweł II przybył do takiego miejsca, które znajduje się w Polsce – do Radzymina. Powiedział wtedy: „Chociaż na tym miejscu najbardziej wymowne jest milczenie, to przecież czasem potrzebne jest także słowo. I to słowo chcę tu pozostawić. Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem. Tutaj, na tym cmentarzu, spoczywają ich doczesne szczątki. Przybywam tu z wielką wdzięcznością, jak gdyby spłacając dług za to, co od nich otrzymałem”. Przejmujące są to słowa. One mówią nie tylko o historycznej pamięci Jana Pawła II. One uczą nas, jak na naszą historię należy patrzeć – w kategoriach wdzięczności, długu i zobowiązania. Bo historia nie jest sumą oddzielonych od siebie, jakby na kształt atomów, i niezależnych chwil. Historię przeżywa się jako ciągłość zdarzeń, mających swój fundament w ziemi, którą określamy słowem „Ojczyzna”. A „Ojczyzna to – jak nam przekazał Cyprian Kamil Norwid – wielki zbiorowy obowiązek”. „Ojczyzna – wtóruje mu Karol Wojtyła – [to] wyzwanie tej ziemi rzucone przodkom i nam, by stanowić o wspólnym dobru i mową własną jak sztandar wyśpiewać dzieje”.

Bohaterzy

Jak Radzymin jest pewnym symbolicznym miejscem zmagań, które miały miejsce w dniach 14, 15 i 16 sierpnia 1920 roku, tak ks. Ignacy Skorupka stał się symbolem tych, którzy wtedy – raz jeszcze cytując słowa papieskie – „podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem”. We wrześniu 1919 roku z Łodzi, gdzie był wikariuszem parafii pw. Przemienia Pańskiego, a jednocześnie prezesem Towarzystwa „Oświata”, i gdzie założył polską szkołę przy ul. Placowej, obecnie noszącej jego imię, został przeniesiony przez władze kościelne do Warszawy. Kiedy w początkach lipca 1920 roku wojska bolszewickie zbliżały się do stolicy Polski, poprosił kard. Aleksandra Kakowskiego o zgodę na objęcie funkcji kapelana wojskowego. Najpierw spotkała go odmowa, później, na skutek poparcia ze strony biskupa polowego Stanisława Galla, spełniło się jego pragnienie: został kapelanem garnizonu praskiego. W pierwszych dniach sierpnia na własną prośbę został mianowany kapelanem 1 batalionu 236 Pułku Piechoty Armii Ochotniczej, składającym się przede wszystkim z młodzieży gimnazjalnej i akademickiej. 13 sierpnia batalion wyruszył na front, docierając do wsi Ossów. Następnego dnia ks. Ignacy Skorupka zginął w czasie bitwy toczonej pod tą wioską. Według jednych, poniósł śmierć w chwili, gdy w stule i z krzyżem w ręku prowadził swoją młodzież do kontrataku. Tak właśnie uwieczniono go na pomniku przed łódzką katedrą, tak przedstawili go na swych obrazach Jerzy Kossak czy też Jan Henryk Rosen w papieskiej kaplicy w Castel Gandolfo. Według innych natomiast, ks. Skorupka poległ, gdy udzielał sakramentu namaszczenia rannemu żołnierzowi. O jego bohaterskiej śmierci mówił komunikat Sztabu Generalnego WP z 16 sierpnia. Miał pogrzeb prawdziwie hetmański, z udziałem gen. Józefa Hallera i prezydenta Warszawy. Na jego grobie znajdującym się na Powązkach możemy przeczytać: „Prowadząc pułk do boju w obronie stolicy Warszawy, zabity został na polu bitwy przez bolszewików w dniu 14 sierpnia 1920 roku w Ossowie pod Radzyminem. Bohaterską swą śmiercią ocalił Polskę i Europę przed zalewem wschodniego barbarzyństwa. Był prawdziwym uczniem Chrystusa, chlubą narodu. Żył prawdą. Pokój jego czystej duszy. Najdroższemu Ignasiowi – Rodzice”.

Śmiertelne zagrożenia

Bohaterska postawa Polaków, których symbolem w czasie wojny bolszewickiej stał się ks. Ignacy Skorupka i jego młodzież gimnazjalna i akademicka, jest tym bardziej godna podziwu, że Polska stanęła wówczas w obliczu trzech, prawdziwie śmiertelnych niebezpieczeństw. Pierwszym z nich było zagrożenie społeczną anomią. Jest to sytuacja, która jest objawem postępującego kryzysu moralnego, występującego zwykle w obliczu poważnych wydarzeń: wojny domowej, rewolucji, zapaści ekonomicznej i gospodarczej. Wtedy to poszczególni ludzie masowo porzucają dotychczas obowiązujący świat wartości i zastępują go chaotycznie skonstruowanymi popędami. Dominuje w nich egoizm, skupienie się na sobie, a równocześnie pogłębia się przekonanie, że nie ma żadnej odpowiedzialności za własne czyny. Taki właśnie stan anomii groził polskiemu społeczeństwu w obliczu zwycięskiego pochodu wojsk bolszewickich, który trwał nieprzerwanie od początku czerwca 1920 roku. Duchową depresję mógł powiększać fakt, że gdziekolwiek dotarły wojska bolszewickie, tam niszczono polskie godła i symbole, tam tworzono rewolucyjne komitety złożone głównie z ludzi pochodzących ze społecznego marginesu, tam też likwidowano „wrogów ludu”. Do współpracy mobilizowano polskich komunistów. Ich przedstawiciele na pochodzie 1-majowym, jaki odbył się w Piotrogrodzie, nieśli transparent z napisem: „Warszawa będzie sowiecka. Za to ręczy Armia Czerwona! Niech żyje braterski sojusz Polski z Rosją Sowiecką!”. Utworzono nawet sowiecki rząd dla Polski, w skład którego wchodzili między innymi Feliks Dzierżyński i Julian Marchlewski.
Drugim zagrożeniem była buta samych bolszewików, którym wydawało się, że podbicie przez nich Europy jest jak najbardziej realne. Na początku maja jeden z ich przywódców, Lew Trocki, bez jakichkolwiek ogródek oświadczył: „My dążymy na Zachód, na spotkanie europejskiego proletariatu, który wie, że możemy spotkać się z nimi tylko poprzez trupa białogwardyjskiej Polski, w wolnej i niezależnej Polsce Robotniczo-Chłopskiej”. 2 lipca Michaił Tuchaczewski wydał swój słynny rozkaz nr 1423 do „czerwonych żołnierzy rewolucji robotniczej”, w którym w podobnym tonie pisał: „przez trupa białej Polski prowadzi droga do światowego pożaru. Na bagnetach zaniesiemy szczęście i pokój pracującej ludzkości. Na zachód ku decydującym bitwom, ko głośnym zwycięstwom. Formujcie bojowe szeregi, wybiła godzina ofensywy na Wilno, Mińsk, Warszawę. Marsz!”. W liście do Lenina z dnia 24 lipca Stalin pisał spod Lwowa: „Teraz, kiedy mamy Komintern, pokonaną Polskę i mniej lub bardziej przyzwoitą Armię Czerwoną (…), byłoby grzechem nie pobudzić rewolucji we Włoszech. (…) Należy postawić kwestię organizacji powstania we Włoszech i w takich jeszcze nie okrzepłych państwach, jak Węgry, Czechy (Rumunię przyjdzie rozbić). Najkrócej mówiąc: trzeba podnieść kotwicę i puścić się w drogę, póki imperializm nie zdążył jako-tako podreperować swojej rozwalającej się fury”. Sukcesy wojsk bolszewickich, które począwszy od maja 1920 roku zdążały na Zachód, zdawały się potwierdzać nie tylko rychły koniec „przepierzenia”, jak barwnie określał Lenin Polskę, ale zsowietyzowanie również innych krajów Europy.
Tej bucie sprzyjała mniej lub bardziej zdradziecka postawa innych państw europejskich wobec Polski, zwłaszcza Anglii rządzonej przez Lloyda George’a. Jak pisze prof. Andrzej Nowak w swej niedawno opublikowanej książce Pierwsza zdrada Zachodu, premier Anglii dążył do korekty pokoju wersalskiego, która „miała wprowadzić Rosję, tym razem sowiecką, do odnowionego klubu mocarstw i poprawić położenie Niemiec. Polska miała być główną ofiarą planowanej korekty” (s. 198). W gruncie rzeczy Lloyd George zgadzał się na sowietyzację Polski, a nawet na możliwość jej ostatecznego upadku. Dlatego w nocie z 10 sierpnia „radził” rządowi polskiemu przyjęcie warunków podyktowanych mu przez bolszewików. Polska pozostała osamotniona w swej walce z bolszewizmem – i to stanowiło trzecie śmiertelne zagrożenie dla jej niepodległości.

Modlitwa narodu i Europy

A jednak społeczeństwo polskie nie uległo anomii, nie ziściły się imperialne plany bolszewików, państwo polskie nie poddało się w sytuacji całkowitego niemal opuszczenia przez aliantów. Do wojska zgłaszali się ochotnicy, wśród społeczeństwa rosło poczucie patriotycznego zapału, żołnierze walczyli z ogromnym poświęceniem, dowódcy wojskowi z Naczelnikiem Rzeczypospolitej Polskiej Józefem Piłsudskim na czele przygotowywali genialny plan strategicznego ataku znad Wieprza. Wszystko to nie byłoby możliwe bez modlitwy całego polskiego narodu zanoszonej do Boga za przyczyną Matki Najświętszej.
Gdy bolszewicy przekroczyli linię Bugu, na Jasną Górę przybyło 18 polskich biskupów, pośród nich prymas Polski kard. Edmund Dalbor, kard. Aleksander Kakowski, abp Józef Teodorowicz, bp Adam Sapieha, bp. Józef S. Pelczar i bp polowy WP Stanisław Gall. 27 lipca 1920 roku po Mszy świętej odprawionej przed Obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej ofiarowali oni Polskę Sercu Jezusowemu, a następnego dnia oddali nasz Kraj opiece Królowej Korony Polskiej. „Wyciągamy ku Tobie, Matko litości, błagalne ręce – modlił się w imieniu wszystkich kard. Dalbor – byś w ciężkiej kraju naszego potrzebie przyszła nam w pomoc. Odrzuć wroga od granic naszej Ojczyzny; wróć krajowi naszemu upragniony pokój, ład i porządek; wypleń z serc naszych ziarno niezgody; oczyść dusze nasze z grzechów i wad naszych, abyśmy bezpieczni od nieprzyjaciół naszych, Tobie w czystości serca służyć i przez Ciebie Boga i Pana naszego Jezusa Chrystusa czcić i chwalić mogli”. Biskupi wezwali cały polski naród do modlitwy. Wszędzie więc zanoszono modły o uratowanie wolności dla Kraju, który mógł się nią cieszyć niecałe dwa lata po 123 latach niewoli.
Równocześnie biskupi polscy skierowali list do Ojca Świętego Benedykta XV, przed-stawiając dramatyczną sytuację, w której znalazła się Polska. W przeciwieństwie do przywódców większości państw europejskich Benedykt XV rozumiał powagę sytuacji. 5 sierpnia 1920 roku zwrócił się z apelem do biskupów świata katolickiego, aby modlono się „o zmiłowanie Boga nad nieszczęsną Polską”. Stwierdzał przy tym: „Obecnie chodzi o rzeczy najważniejsze: Obecnie jest w niebezpieczeństwie nie tylko istnienie narodowe Polski, lecz całej Europie grożą okropności nowej wojny. Nie tylko więc miłość do Polski, ale miłość dla Europy całej każe nam pragnąć połączenia się z nami wszystkich wiernych w błaganiu Najwyższego, aby za orędownictwem Najświętszej Dziewicy Opiekunki Polski zechciał oszczędzić Narodowi Polskiemu tej ostatecznej klęski, oraz by raczył odwrócić tę nową plagę od wycieńczonej przez upływ krwi Europy”.

Cud nad Wisłą

15 sierpnia wojska polskie odbiły Radzymin; następnego dnia pod wodzą Piłsudskiego wyszło zwycięskie uderzenie znad Wieprza; zainstalowany w Wyszkowie sowiecki rząd, który miał objąć władzę w Warszawie, w popłochu wycofał się do Białegostoku; pielgrzymom trwającym na modlitwie przy jasnogórskich wałach o. Aleksander Łaziński ogłosił radosną wieść o tym, że Bogarodzica wysłuchała próśb Narodu. „Najświętsza Matka – napisał później w liście pasterskim biskup Józef Sebastian Pelczar, w 2003 roku kanonizowany przez Jana Pawła II – okazała się znowu Matką i opiekunką narodu naszego, zaświadczyła przed całym światem, że ludu swego nie opuściła”. W ten sposób spełniło się to, co 15 sierpnia 1873 roku usłyszała z ust Matki Najświętszej Służebnica Boża Wanda Malczewska: „Uroczystość dzisiejsza wnet stanie się świętem narodowym dla was, Polaków, bo w tym dniu odniesiecie zwycięstwo nad wrogiem, dążącym do waszej zagłady. To święto powinniście obchodzić ze szczególną okazałością”.
Trzy tygodnie później Ojciec Święty Benedykt XV skierował do biskupów specjalny list, w którym pisał: „Nigdy nie wątpiliśmy, że Bóg będzie przy Polakach, którzy tak świetnie w ciągu wieków religii się zasługiwali, a zapowiedzieliśmy publicznie obchody błagalne wtenczas, kiedy prawie powszechnie o ocaleniu Polski zrozpaczono, a wrogowie też ilością i powodzeniem odurzeni, to między sobą bluźniercze pytanie stawiali: «Gdzie jest Bóg ich?». I oto wynik wojny naocznie wykazał, że «jest Bóg wśród Izraela», na Jego to bowiem skinienie w tym samym niejako momencie niebezpieczeństwo tak groźne zaczęto odpierać, kiedyśmy społem z wiernymi, a przy dzielnej za swe ołtarze i ogniska ze strony Polski walce, błagalne dłonie jak niegdyś Mojżesz ku niebu wznosili. Szalony napór wroga to miał na celu, aby zniszczyć Polskę, owo przedmurze Europy, a następnie podkopać i zburzyć całe chrześcijaństwo i opartą na nim kulturę, posługując się do tego krzewieniem szalonej i chorobliwej doktryny!”.

Zobowiązanie

15 sierpnia 1999 roku Jan Paweł II spotkał się z pielgrzymami z Polski w Castel Gandolfo. W swoim rozważaniu nawiązał do swej niedawnej pielgrzymki do ojczystego Kraju. „Wśród wszystkich miejsc, które dane mi było nawiedzić w Polsce w czerwcu [tego roku], w szczególny sposób zapadł mi w serce Radzymin. To miejsce, gdzie się rozegrała decydująca bitwa w wojnie z bolszewikami; jednej (…) z najważniejszych wojen w dziejach Europy. Ciągle wracam na to miejsce. W tym roku się urodziłem. Zawsze myślę, co by było, gdyby nie było tego Radzymina, tego Cudu nad Wisłą. Jest głęboko to wydarzenie, ten dzień wpisany w moją historię osobistą, w historię nas wszystkich. Wy jesteście młodzi, ale wasze życie znajduje się w przedłużeniu tamtego dwudziestego roku, tamtego Cudu nad Wisłą, tamtego Radzymina”.
Dzisiaj, w 95. rocznicę Bitwy Warszawskiej, uświadamiamy sobie z całą wyrazistością – my także znajdujemy się na przedłużeniu tamtego Cudu nad Wisłą, tamtego Radzymina. I dlatego z ogromną uwagą wczytujemy się w słowa Karola Wojtyły z jego poematu Myśląc Ojczyzna…: „Wolność stale trzeba zdobywać, nie można jej tylko posiadać. Przychodzi jako dar, utrzymuje się poprzez zmaganie. Dar i zmaganie, (…) którego wciąż nie dosyć”. Bo nigdy nie dość zmagania, aby dalsza historia naszego narodu i państwa nie popłynęła „przeciw prądowi sumień”.

Archidiecezja Łódzka

drukuj