Spróbuj pomyśleć


Pobierz

Pobierz

Sytuacja jest dobra , ale nie beznadziejna

I znowu spotykamy się na antenie po wakacyjnej przerwie – tym razem nawet w telewizji, chociaż nie zawsze będzie to możliwe z uwagi na inne moje zajęcia, zwłaszcza – na częste wyjazdy na spotkania z publicznością. Na przykład  dzisiaj, gdy pani Ewa Kopacz wygłosiła w Sejmie expose swojego rządu, ja wyleciałem do Irlandii, gdzie zaplanowano mi cztery spotkania; dwa w Dublinie, jedno w Cork i Belfaście, toteż z Sali sejmowej w Warszawie dobiegają mnie tylko słabe echa. Ale przecież i wcześniej mogliśmy się  czegoś dowiedzieć o rządzie pani Ewy Kopacz. Największą tajemnicę zdradził mimochodem pan Włodzimierz Czarzasty, w swoim czasie zaliczany do „grupy trzymającej władzę”, a więc już choćby z tego powodu  zorientowany w tubylczej scenie politycznej. W programie „Kawa n a ławę” w TVN 24 powiedział on, że pani Kopacz nie ułożyła sama składu swego gabinetu, tylko dostała gotową kartkę z nazwiskami. Od kogo – tego już pan Czarzasty nie powiedział, więc jesteśmy skazani na domysły. Mogła dostać ją na przykład  od pana prezydenta Komorowskiego, ale przecież wiadomo, że i pan prezydent jest „człowiekiem pod władzą postawionym”, będąc kimś w rodzaju męża zaufania tajnych służb wojskowych. Zatem tropy prowadzą tam tym bardziej, że raport Najwyższej Izby Kontroli stwierdza ponad wszelką wątpliwość, że tajnych służb w Polsce nie kontroluje nikt. Skoro tak, to właśnie tam musi mieścić się punkt ciężkości władzy, a bezpieczniacy kontrolują i okupują cały nasz nieszczęśliwy kraj, wysługując się naturalnie Umiłowanymi Przywódcami. W tej sytuacji lepiej rozumiemy przyczyny, dla których ministrem spraw wewnętrznych w rządzie pani Ewy Kopacz została pani Teresa Piotrowska, która natychmiast zrzekła się wszelkiej kontroli nad bezpieczniakami. Czyż nie dlatego właśnie została ministrem? Zatem nie dziwi nas objawione przez panią Ewę Kopacz pragnienie zapewnienia bezpieczeństwa w każdym polskim domu. Któż lepiej zapewni bezpieczeństwo, niż bezpieczniak? Zatem tylko patrzeć, jak w każdym polskim domu pojawi się jeśli już nie bezpieczniak, to przynajmniej tajny współpracownik – bo na spełnienie tej obietnicy możemy liczyć, natomiast na spełnienie innych obietnic – już niekoniecznie. To zresztą nie jest takie złe, bo gdyby Umiłowani Przywódcy  spełniali wszystkie obietnice, jakie składają podczas umizgiwania się do opinii publicznej przed wyborami, to nasz nieszczęśliwy kraj już dawno by się rozleciał. Tymczasem  istnieje jak gdyby nigdy nic, toteż możemy wykorzystać tę okoliczność i rozejrzeć się trochę po świecie.

A właśnie Niemcy oświadczyły, że nie mogą wykonać zobowiązań wobec Europy Środkowej, bo nie mają broni. Niemcy nie mają broni! No i co tu mówić o postępie, kiedy za Adolfa Hitlera taka rzecz na pewno by się nie zdarzyła? Mniejsza zresztą o postęp, bo ważniejsze jest to, że w takiej sytuacji doktryna obronna naszego nieszczęśliwego kraju rozpada się w gruzy.  Podstawowym jej, chociaż oczywiście ściśle tajnym założeniem było bowiem to, że polskich interesów państwowych do ostatniej kropli krwi będzie broniła Bundeswehra. Ale skoro Bundeswehra nie ma broni, to nie pozostaje nam nic innego, jak przyjąć do wiadomości deklarację również amerykańskich wojskowych, że NATO nie będzie w stanie zrealizować postanowień szczytu w Newport. Ale bo też szczyt w Newport za główne zagrożenie uznawał zimnego rosyjskiego czekistę Putina, podczas gdy już wtedy na Bliskim i Środkowym Wschodzie oraz  Afryce Północnej pojawiło się nowe niebezpieczeństwo w postaci islamskiego kalifatu. Kalif to następca Proroka, toteż władza Państwa Islamskiego ma nie tylko sankcję polityczną i militarną, ale również – religijną. Sytuacja stała się podobna do tej w VII i VIII wieku po Chrystusie, kiedy to na Półwyspie Arabskim powstał kalifat, który w ciągu zaledwie 150 lat rozszerzył swoje panowanie nie tylko na Bliski Wschód, ale również całą Afrykę Północną, Półwysep Iberyjski i cześć Francji na zachodzie oraz Mezopotamię i Turkiestan aż po granice Indii na wschodzie. Toteż prezydent Obama, przerażony widokiem dżina, jakiego Ameryka lekkomyślnie wypuściła z butelki, urządzając demokratyczne rewolucje przeciwko bliskowschodnim tyranom, rozpoczął bombardowania islamistów w Iraku i Syrii. Syryjski minister spraw zagranicznych zadeklarował przyłączenie się do koalicji antyislamskiej, wysuwając nieśmiałą prośbę o „poszanowanie suwerenności”. W tej sytuacji tylko patrzeć jak zimny rosyjski czekista Putin zostanie „sojusznikiem naszych sojuszników” tym bardziej, że islamiści grożą również Rosji atakiem na Kaukazie. Skoro zimny rosyjski czekista zostanie sojusznikiem naszych sojuszników, to nie musimy, przynajmniej na razie, podnosić rąk do góry i spokojnie zająć się selekcją Umiłowanych przywódców, którzy własnie szykują się do konkursu o posady w samorządach terytorialnych.

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj