Spróbuj pomyśleć


Pobierz Pobierz

W (przed) Dzień Pobiedy

Szanowni Państwo!

Jeszcze chyba nigdy nie było tyle zamieszania na ósmego maja, co w tym roku. Nie chodzi już nawet o to, że tego dnia przypada dzień świętego Stanisława, jednego z patronów Polski, który już za komuny wzbudzał niechęć ówczesnych „państwowców”, uważających, że za swoje łajdactwa i błazeństwa powinni być wyłącznie podziwiani. Dzisiaj tę linię polityczną kontynuuje dziwnie osobliwa trzódka biłgorajskiego filozofa, który wprawdzie próbuje podlizywać się potężnym ubeckim dynastiom, ale bezskutecznie, bo te najwyraźniej dostały rozkaz popierania Sojuszu lewicy Demokratycznej.

Nie chodzi też nawet o to, że 8 maja przypada sławny Dzień Pobiedy. To znaczy – właściwie nie wiadomo, czy przypada on 8, czy 9 maja. Za komuny przypadał 9 maja, zgodnie z kalendarzem moskiewskim, no ale teraz, kiedy Ameryka znowu kazała nam gniewać się na zimnego rosyjskiego czekistę Putina, to Dzień Pobiedy trzeba by obchodzić 8 maja. Gdybyśmy nie musieli gniewać się na złego Putina, to kto wie – może nawet generał Jaruzelski, chociaż choreńki, zwlókłby się z łoża boleści i pogalopował do Moskwy, może nawet w towarzystwie pana prezydenta Komorowskiego, który przecież nie odważyłby się nie przyjąć uprzejmego zaproszenia. Ale w tym roku zimny rosyjski czekista Putin urządza defiladę zwycięstwa na Krymie, więc nawet generał Jaruzelski pewnie by tam nie pojechał, nawet gdyby był zaproszony.

Zresztą, powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – czy z naszej strony byłoby taktownie świętować Dzień Pobiedy, mniejsza o to, czy 8, czy 9 maja, czy w Moskwie, czy na Krymie, skoro Nasza Złota Pani najwyraźniej nie życzy sobie żadnej ostentacji? Skrytykowała z tego powodu zimnego rosyjskiego czekistę, że urządza defiladę, podczas gdy tego dnia należałoby raczej wspominać bezprzykładne cierpienia. No i słuszna jej racja, bo czy Niemcy mają jakiś powód do radości 8 albo 9 maja? Jasne, że nie mają, a w tej sytuacji również i nasz nieszczęśliwy kraj powinien zachować powściągliwość tym bardziej, że tak naprawdę, to przecież wcale nie wiadomo, czy Polska wygrała tę wojnę, czy nie. Wprawdzie niby była członkiem zwycięskiej koalicji, ale Anglicy nie zaprosili polskich żołnierzy na defiladę zwycięstwa. Dlaczegóż mieliby ich zapraszać, skoro Winston Churchill kilka miesięcy wcześniej w Jałcie sprzedał Polskę Józefowi Stalinowi? W takiej sytuacji bardziej przystoi nam, zgodnie z rozkazem Naszej Złotej Pani, rozpamiętywać niewymowne cierpienia – również te, których naród nasz doświadczał już po zakończeniu wojny, kiedy to rozpoczęła się sowiecka okupacja Polski. W spadku po tej okupacji odziedziczyliśmy polskojęzyczną wspólnotę rozbójniczą, z którą tradycyjny naród polski musi dzielić obecne terytorium państwowe, a której reprezentanci, wywodzący się z potężnych ubeckich dynastii, tworzą Stronnictwo Ruskie.

Ale nie tylko dlatego powinniśmy poddać się sugestii Naszej Złotej Pani. Dodatkowym powodem jest spektakularne potwierdzenie istnienia w naszym kraju potężnego Stronnictwa Pruskiego. Z rewelacji przedstawionych przez pana Pawła Piskorskiego wynika, że zostało ono utworzone za pieniądze niemieckiej razwiedki, które dla zachowania pozorów przyzwoitości, przekazywała CDU, zaś samo Stronnictwo Pruskie raz nazywało się Kongresem Liberalno-Demokratycznym, innym razem znowu „Platformą Obywatelską”, ale bez względu na aktualną nazwę zawsze pamiętało, skąd wyrastają mu nogi. Ciekawe, że rewelacje pana Piskorskiego pośrednio potwierdził pan Jan Maria Rokita nadmieniając, że w owych czasach robili tak „wszyscy”. Miło mi z tak kompetentnych ust uzyskać potwierdzenie mojej ulubionej hipotezy, że nie można być w Polsce skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem. Oczywiście pan Rokita jak zwykle przesadza mówiąc, że tak robili „wszyscy”. Kto tak robił, to dziś rozpiera się w centrum politycznej sceny, a kto tak nie robił, ten wegetuje gdzieś na marginesie, w charakterze politycznego planktonu. Teraz zresztą szykują się wielkie zmiany, bo właśnie Amerykanie gwałtownie reaktywują u nas Stronnictwo Amerykańsko-Izraelskie, ale – jak mawiał książę Salina – „trzeba wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”. Mamy zatem Stronnictwo Ruskie, Stronnictwo Pruskie i Amerykańsko-Izraelskie, ale jak dotąd w centrum politycznej sceny nie ma Stronnictwa Polskiego. Czyż w takiej sytuacji przystoi nam świętować Dzień Pobiedy?

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj