Spróbuj Pomyśleć


Pobierz Pobierz

 

Szczęść Boże!

Przekleństwem naszych czasów jest instrumentalne traktowanie autorytetu nauki. Załóżmy, że z eksperymentów A, B i C wypływają spójne wnioski, a powtarzalne rezultaty doświadczeń pozwalają na postawienie tezy, której nie można obalić za pomocą argumentów merytorycznych i formalnych. Pojawia się wiarygodne i miarodajne stwierdzenie, że oto udowodniono naukowo, iż np. sadza jest czarna, bowiem w zapisie szestnastkowym barwę powyżej 99% zbadanych próbek ustalono na 000000 (sześć zer). Prawda naukowa bywa niewygodna. Prawdę dla władzy niewygodną władza demokratyczna ignoruje, a totalitarna – atakuje.

Dyktator po powrocie z Afryki, tym razem z obszarów południowych, dla odwrócenia uwagi tryśnie dobrym humorem i powie, że sadza wcale nie jest czarna, a żółta, bo właśnie w związku z klęską nieurodzaju szczawiu na plastikowych orlikach, pilnie badał problem walki z głodem na przykładzie Afryki i poznał tam podobną do zagęszczonej owsianki lokalną potrawę w języku Shona zwaną sadza. Sadza jest więc żółta, a tym samym naukowcy, którzy twierdzą, że sadza jest czarna, wykonują zamówienie zbankrutowanych polityków, którzy nie mogą pogodzić się z wynikami demokratycznych wyborów.

Kiedy rola głupiego Jasia publice się znudzi, czas na asa z rękawa. Dla wsparcia zastępów dziennikarzy usłużnych i urzędników posłusznych na front walki ideologicznej samowładca wyśle komando prostowników. Będą ci dzielni koryfeusze nauk, zapewne tajemnych, uparcie prostować przekonanie, iż sadza jest czarna. Mają, oj mają ci niezależni wybrańcy kupę do zrobienia. Na wstępie jednak muszą pokonać obawy przed ostracyzmem środowisk, w których są osadzeni. W poszukiwaniu godnych siebie wzorców mogą sięgnąć do niedawnych doświadczeń przeszłości sprzed około dekady. W czasach, kiedy wódz parlamentarnej reprezentacji zaćpanej hołoty jeszcze kochał kościół katolicki, a jego obecny najwierniejszy sojusznik był prezydentem Polski, doradca tego ostatniego, minister zdrowia Balicki przygotował akt prawny regulujący powołanie zespołu ds. eutanazji. Zespołu wędrownego, złożonego z lekarzy. Przezywanego – nie wiedzieć czemu – szwadronem śmierci. Ministerialny przepis na zabijanie nie tak dawno jeszcze szokujący, po zaledwie dziesięciu latach z małym okładem, w unijnej już rzeczywistości, może stać się podporą reform Arłukowicza, kolejnego wybitnego przedstawiciela lewicy na stanowisku ministra zdrowia i pozwolić rządowi Tuska sprawnie uporać się z problemem wiecznie niezadowolonych pacjentów, a nawet ich rodzin. Akurat w naszym kraju wszelkie problemy – nie tylko bioetyczne – rząd rozstrzyga na zasadzie walca miażdzącego wszystko co słabe. W razie sprzeciwu zawsze wyszuka popierające największy absurd i każdą niegodziwość naukowe autorytety, które według własnych zapewnień obiektywnie a wcale nie stronniczo i wcale nie dla jakichś korzyści, wysmarują sążniste ekspertyzy, z których jasno będzie wynikać, iż sadza jest biała.

Kto myśli inaczej, jest politycznym oszołomem.

Politycznym oszołomem jest także każdy, kto stając w obronie swoich dzieci i ratując je przed rakiem, powodowanym przez substancje rakotwórcze zawarte w spalinach, w tym wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne – takie, jak zawarte w sadzy właśnie – protestuje przeciwko likwidacji szkół i wielogodzinnej często tułaczce uczniów w narażeniu na rozliczne zagrożenia zdrowia i życia związane z transportem drogowym. Temat autobusów szkolnych jest żywo dyskutowany w Stanach Zjednoczonych, ma bogatą literaturę epidemiologiczną popartą rozległymi badaniami i decyzjami władz sanitarnych dążących do minimalizacji ryzyk.

W Polsce dowody naukowe, które gdzie indziej są podstawą medycyny prewencyjnej, nie mają żadnej wartości. o ile nie dają zarobić konkretnej grupie finansowej z wystarczająco silnym przełożeniem na rządzących.

Klasycznym przykładem są tu szczepienia przeciwko grypie, które co roku u mocno utytułowanych akwizytorów wywołują hiperaktywność, oczywiście bezinteresowną, jakże by inaczej. 14. lutego 2013 roku w prasie fachowej ukazał się przełomowy artykuł prezentujący wyniki badań zespołu dr Suzanne E. Ohmit, amerykańskiej epidemiolog, który, podobnie jak wyniki badań prof. Gilles-Erika Seralini’ego w przypadku żywności produkowanej z zastosowaniem organizmów genetycznie modyfikowanych, przebija kołkiem osikowym wampira corocznych szczepień przeciwko grypie.

Wykazane ryzyko zakażenia wynosiło 8,5% u szczepionych i 8,9% u nie szczepionych, co nie wymaga komentarza i nie odbiega od wcześniej zgromadzonej w bibliotece kokrejnowskiej wiedzy podważającej zasadność szczepień przeciwko grypie. Po podziale na szczepionych na sezon 2009/2010 i 2010/2011, na zarażonych od domowników i zarażonych poza domem oraz po standaryzacji na wiek i obciążenie chorobami, skuteczność szczepienia rok po roku w zapobieganiu zarażenia grypą poza domem ustalono na zaledwie 31% (przy 95% poziomie ufności, CI, w przedziale od 7% do 55%), przy czym zaszczepieni tylko na ostatni sezon grypowy uzyskali odporność w 62% (95% CI, 17% – 82%), a zaszczepieni tylko na sezon poprzedni nadal byli chronieni przed grypą w zaledwie 45% (95% CI, 26% – 35%), choć i tak byli bardziej odporni niż szczepieni rok po roku. Równie zaskakujący okazał się fakt, że zaszczepienie nie uchroniło 82% dorosłych i 58% dzieci przed zarażeniem grypą od domowników. W świetle tych badań wyraźnie widać, że korzyści ze szczepień nie uzasadniają podjęcia ryzyka szczepień. Udział osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo szczepionek w ich reklamie stanowi klasyczny konflikt interesów, a w razie odrzucenia roszczeń ofiar powikłań poszczepiennych pozwala zasadnie podejrzewać stronniczość funkcjonariuszy państwa, dla których – wbrew naukowym faktom – sadza ma barwę białą.

Z Panem Bogiem

dr Zbigniew Hałat

drukuj